Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mój świat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mój świat. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 maja 2022

Nowe zachowanie się kierowców

Najpierw tytułem wstępu chciałbym tylko napomknąć, że przeczytawszy swoje wcześniejsze wynurzenia na temat zachowania się kierowców na drodze, po tylu latach jazdy podtrzymuję to, co wtedy uważałem (a wtedy byłem początkującym kierowcą).

Nadal obserwuję strasznie wkurzające i niebezpieczne zachowania kierowców. Wydaje mi się, że głównym powodem jest straszliwy egocentryzm, czy też egoizm ludzi. Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem te dwa pojęcia i rozróżnienie między nimi. Chodzi o zwykłe niepatrzenie dalej niż czubek własnego nosa, nie przypisuję w tym momencie innym ludziom jakichś celowych złych intencji. Widać to zresztą nie tylko na drogach - w sklepach, w urzędach, dosłownie wszędzie.

Ale nie o tym chciałem pisać.

Jak wspomniałem w jednym ze swoich wcześniejszych artykułów, nie jestem świętym jeśli chodzi o bycie kierowcą (wogóle nie jestem świętym ). Ale staram się jeździć z głową, kierować się mimo wszystko przepisami, zwracać uwagę na swoje otoczenie i na innych kierowców, i nie doprowadzać do niebezpiecznych sytuacji. Chociaż nie jeżdżę przepisowo (prawie zawsze mam parę kilometrów więcej, niż to dozwolone), to jednak do tej pory sytuacja wyglądała tak, że 99% samochodów poza terenem zabudowanym mnie wyprzedzała. W terenie zabudowanym już niekoniecznie, ale też zdecydowanie ponad połowa kierowców jechała szybciej ode mnie.

Tak było do końca roku 2021.

Z początkiem nowego, 2022 roku sytuacja się zmieniła. Teraz to ja nagle zostałem zmuszony do wyprzedzania większości samochodów, mimo iż nie zmieniłem swojego stylu jazdy. Dochodziło do tego, że ludzie zaczęli jeździć nawet poza terenem zabudowanym wolniej, niż przepisowo w terenie zabudowanym! Powodem, jak można się łatwo domyślić, było wprowadzenie ostrzejszych kar za złamanie przepisów drogowych. Bo na pewno nie chodziło o warunki pogodowe, gdyż te nie pogorszyły się, a wręcz przeciwnie nawet.

W sumie bym o tym nawet nie wspomniał, ale po majówce sytuacja jakby się odwróciła - teraz znowu to ja jestem tym, którego większość wyprzedza (aczkolwiek nie jest to powrót do sytuacji sprzed 2022, chociaż możliwe że to w przyszłości też się trochę zmieni). Obydwie zmiany były na tyle nagłe i znaczące, że jestem tak na 95% pewien, że to zjawisko było realne. Przyczyną tym razem pewnie było to, że ludzie po prostu przyzwyczaili się do nowej sytuacji. Oczywiście to dotyczy tylko zachowania kierowców w moim obszarze - być może gdzieś indziej nic takiego nie zachodziło.

To tylko taka mała obserwacja, którą chciałem się podzielić.

wtorek, 3 maja 2022

Ludzie, którzy mnie ukształtowali

Jest wiele osób, które mają wpływ na rozwój każdego człowieka - począwszy od rodziców a na zwykłych kolegach skończywszy. Ja chciałbym jednak przedstawić pokrótce 5 osób, które miało niezwykle ważny wpływ na to, jakie dzisiaj mam poglądy, w jaki sposób myślę i postrzegam świat. Jeśli będą to osoby że tak powiem niepubliczne, nie będę ich identyfikował z imienia i nazwiska, mam nadzieję że to zrozumiałe.

Najpierw chciałbym przedstawić 3 osoby z mojej młodości.

Stanisław Lem

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem opowiadanie Lema w podstawówce (na j. polskim) z miejsca się w jego twórczości zakochałem. Najpierw zacząłem czytać jego powieści i opowiadania z czystej przyjemności czytania SF, którą w młodości się zachwycałem. Twórczość Lema ma jednak to do siebie, że przede wszystkim jest filozoficzna a dopiero długo potem rozrywkowa (a i to tylko w przypadku powieści i opowiadań). Z czasem więc coraz więcej zauważałem różnych idei i przemyśleń zawartych w jego dziełach co wzbudziło we mnie impuls do dokonywania takich przemyśleń samodzielnie. Nie zawsze się z Lemem zgadzałem, do teraz mi to zostało, ale uważam go za niedościgniony wzór jeśli chodzi o postrzeganie pewnych ogólnych właściwości dotyczących działania naszej rzeczywistości na każdym jej poziomie.

Dzięki Lemowi w dużej mierze nauczyłem się dostrzegać w naturze działanie „przypadku”. Dzięki niemu także nauczyłem się dostrzegać pewne cechy ludzkiej natury.

Stanisław Lem zmarł w 2006 roku .

mój nauczyciel fizyki/chemii z podstawówki

Na pierwszy rzut oka był to taki typowy „zwariowany profesorek” - wesoły i ekscentryczny, mówiący o poważnych rzeczach dziwne, lekko i zabawnie, z rozwichrzonymi siwymi włosami, noszący wąski wąsik popularny w dwudziestoleciu międzywojennym a dzisiaj kojarzony głównie z Hitlerem (niesprawiedliwie ). Fizykę i chemię przedstawiał w sposób ciekawy, co nie znaczy niestety, że każdego w mojej klasie to ciekawiło (smutna obserwacja której świadomość powinien mieć każdy popularyzator nauki). Robił ciekawe eksperymenty, często świecące, wybuchowe lub nawet pośmiardujące .

Chociaż wiedza jako taka interesowała mnie już w sumie wcześniej, to on zaszczepił we mnie bardzo silne zainteresowanie nauką, nie tylko tą fizyczną/chemiczną ale też biologiczną czy każdą inną, w tym także techniką. I pomimo że sam namawiał mnie do obrania jakiejś praktycznej kariery zawodowej (np. w wojsku), to dzięki niemu zacząłem marzyć o zostaniu naukowcem (z czego i tak nic nie wyszło ).

Niestety już nie żyje .

pewien ksiądz z mojej parafii

Jak wspomniałem już wcześniej, miałem duże szczęście do poznanych w młodości księży. Jeden z nich, na pozór surowy asceta, w rzeczywistości bardzo serdeczny człowiek, widząc że jestem ponadprzeciętnie zdolny (coś, co niestety w dużej mierze już utraciłem) wprowadził mnie (i paru moich kolegów) w trochę głębsze poznawanie naszej religii. Na swego rodzaju lekcjach przez niego prowadzonych poznawaliśmy prawdy wiary trochę dokładniej niż to, czego można się było dowiedzieć na zwykłej religii czy w czasie mszy, ale także trochę filozofii czy nawet trochę rzeczy związanych z ideą samodoskonalenia się.

Swego czasu próbował przeciągnąć mnie na stronę kreacjonizmu, już wtedy jednak zbyt mocno interesowałem się biologią, żeby na dłuższą metę dać wiarę głoszonym przez niego tezom (co przez moment nawet nastąpiło - po prostu z tytułu zwykłego zaszokowania rewelacjami, które mi oznajmił).

To dzięki niemu przede wszystkim (chociaż dużo później od ostatniego naszego spotkania), wskutek zaszczepionych przez niego nawykom rozmyślania o swojej wierze tę wiarę właśnie utraciłem.

Ksiądz ów również niedawno pożegnał się z tym światem .


Kolejne dwie osoby należy potraktować trochę wspólnie.

Obydwaj panowie, naukowcy popularyzujący naukę w internecie - czy to na blogu czy na Youtube, nauczyli mnie dużo nie tylko o tym, jak działa nauka, ale też o tym, jak naprawdę wygląda sceptycyzm i czym w rzeczywistości jest ateizm.

Dzięki nim wykształciłem też w sobie niezależność myślenia. Bo chociaż zawsze do pewnego stopnia nie zgadzałem się z ludźmi, którzy mnie inspirowali w taki czy inny sposób, to jednak czułem jakąś tam przynależność, a przez to małą presję aby godzić w jakiś sposób swoje poglądy z grupą, z którą się identyfikowałem. Dzięki nim zrozumiałem, że nie tylko nie ma to tak naprawdę większego sensu, ale często też jest głupie - no i ryzykowne, bo ulegając presji otoczenia łatwo wpaść w sidła ślepej ideologii, jakakolwiek by ona nie była.

prof. Laurence A. Moran

Profesor biologii z uniwersytetu Toronto. Prowadzi bloga zatytułowanego Sandwalk, weteran walki z kreacjonistami. Znalazłem go przez przypadek, gdy szukałem pewnych informacji o kreacjoniźmie Inteligentnego Projektu, o którego istnieniu notabene dowiedziałem się dzięki Stanisławowi Lemowi, który... pisał krytykę Kaczyńskich porównując ich z prezydentem Bushem, który owej odmianie kreacjonizmu był bardzo przychylny .

Z początku zresztą byłem nastawiony dosyć podejrzliwie do prezentowanych przez niego na swoim blogu idei - nie wiedziałem wtedy zbyt wiele o ewolucji, głównie to co zdołałem się dowiedzieć w szkole czy ze (skąpych) źródeł popularnonaukowych. Czyli jak można się domyśleć, były to znaczące uproszczenia zrównujące ewolucję z doborem naturalnym. Dzięki profesorowi Moranowi dowiedziałem się, że ewolucja to coś o wiele więcej (z resztą nauczyłem się od niego nie tylko o ewolucji).

dr. Philip E. Mason, znany na Youtube także jako Thunderf00t

Postać mocno kontrowersyjna, aczkolwiek dla kogoś, kto jak ja w miarę regularnie śledzi jego twórczość na Youtube, właściwie wszystkie zarzuty mu stawiane wydają się dosyć dziwne, nietrafione, żeby nie powiedzieć wyssane z palca (a co najmniej wyolbrzymione).

Na swoich filmikach porusza nie tylko kwestie związane z nauką, ale także związane z różnymi zjawiskami czy ruchami społecznymi. Dosyć duży wpływ na wczesne kształtowanie się mojego światopoglądu po utracie wiary miała jego seria „Why do people laugh at creationists”.

Nie zawsze zgadzam się z argumentami czy wnioskami przez niego przedstawionymi, szczególnie w kwestiach dotyczących właśnie krytyki wiary czy idei z niej zaczerpniętych. Ale dosyć często dzieje się tak, że sam dochodzę do pewnych wniosków, które później jakby znajdują u niego potwierdzenie. Nie wydaje mi się jednak że to dlatego go lubię .

Gościu ma olbrzymią wiedzę i każde swoje wywody potwierdza solidnymi faktami, czym mi strasznie imponuje, gdyż sam chciałbym posiadać tego typu wiedzę i umiejętności. Lubię też, gdy w sposób dosyć sarkastyczny, ale rzeczowy obnaża głupotę niektórych przedsięwzięć, idei czy ludzi - nawet tych powszechnie szanowanych, lubianych i podziwianych (co innych właśnie w dużej mierze drażni - no cóż, każdy lubi coś innego).

Obydwie te osoby poznałem w czasie, gdy dopiero co straciłem wiarę i zaczął kształtować się mój nowy światopogląd, dlatego im właśnie przypisuję tak wielki na mnie wpływ. Podobnych do nich ludzi było bowiem później znacznie więcej - no ale o wszystkich, nawet tych bardziej znaczących, nie sposób napisać.

niedziela, 24 kwietnia 2022

10 lat

Ciężko mi w to samemu uwierzyć, ale 10 lat temu, 24 kwietnia zamieściłem na moim blogu pierwszy, wstępny wpis.

Pisałem dosyć nieregularnie, nie nastawiony raczej na posiadanie jakiegoś konkretniejszego grona odbiorców, bardziej chcąc się dzielić z innymi swoją wiedzą, przemyśleniami itp. Ale mimo to z czasem coraz mniej chciało mi się pisać. Jest to o dziwo praca wcale nie lekka (tu składam szacunek wobec wszystkich tych, którzy z pisania mimo wszystko się utrzymują i na dokładkę jakoś im to pisanie wychodzi ). Szczególnie ciężkie są artykuły, które wymagają zrobienia chociaż jakiegoś minimalnego researchu. Piszę oczywiście o tym z mojego własnego punktu widzenia, innym prawie na pewno przychodzi to łatwiej - widać to choćby po rezultatach ich pracy .

Bloga założyłem w czasie, gdy dopiero zaczynałem swoją przygodę z racjonalizmem i sceptycyzmem. Niedawno straciłem wiarę i musiałem zbudować całkiem nowy światopogląd dotyczący natury tego świata, bycia człowiekiem itp. Jako że nauką interesowałem się od samego początku swojego świadomego życia, wybór był w miarę prosty.

Czytałem wtedy blogi i oglądałem na YouTube kanały innych racjonalistów i sceptyków, i to dzięki nim właśnie postanowiłem dać również coś od siebie w internecie. Co ciekawe, wczoraj oglądałem stream celebrujący 1mln subskrybcji pewnego youtubera, który w sposób znaczący wpłynął na początki kształtowania się mojego nowego światopoglądu. Na YouTube był od 2006 roku, ja sam zacząłem oglądać go trochę później. Ponad 15 lat w jego przypadku, u mnie 10 lat. Jak ten czas mimo wszytko leci

Co jest niesamowite dla mnie najbardziej (oprócz tego, że tak długo wytrzymałem ) to fakt, że te 10 lat stanowi całkiem spory ułamek mojego życia! (uświadamianie sobie właśnie takich zaskakujących zależności pomiędzy różnymi wielkościami stanowi dla mnie bodajże największe źródło zadziwienia i poczucia niesamowitości przy poznawaniu tego świata )

Co dalej? Tego nikt nie wie. Przestać pisać tak całkowicie i ostatecznie nie zamierzam, więc całkiem możliwe, że jeszcze pewnie parę latek wytrwam. Czy dotrwam do 20 lat? Czas pokaże .

niedziela, 7 lipca 2019

Trochę spóźnionych przemyśleń

Jakiś czas temu ukazał się film „Kler” ukazujący „trochę inny” obraz Kościoła niż ten reklamowany przez księży i biskupów. Potem „Tylko nie mówi nikomu” opowiadający o zatrważającej skali pedofilii w organizacji mieniącej się (m.in.) źródłem moralności. I o pedofilii w Kościele zrobiło się głośno.

Na pytanie pewnej osoby, czy też oglądałem ten film odpowiedziałem, że nie - raz, że nie lubię oglądać takich przykrych filmów, dwa - nie musiałem go oglądać, bo wiem jak wygląda ta kwestia już od dawna. Na co owa osoba spytała mnie niemalże z przekąsem - a co, ciebie też molestowali?

O pedofilii w Kościele i o jej skali wiadomo było już od dawna. Nawet tu w Polsce, chociaż ja dowiadywałem się o tym siłą rzeczy głównie z zagranicznych źródeł. Tylko że ludzie nie chcieli tego słuchać albo może nawet nie docierały do nich tego rodzaju wiadomości. Teraz po prostu nie mieli wyboru, bo zrobiło się o tym głośno.

Za to tego typu reakcje - wyśmiewanie poglądów ateistów, że niby stracili wiarę bo byli molestowani istnieją bodajże od tak dawna, jak długo istnieje ten temat. I jest to w dwójnasób obrzydliwe. Raz - wyśmiewanie się z ofiar. Jak bardzo trzeba mieć skrzywiony kręgosłup moralny, żeby robić coś takiego? Dwa - jest to dodatkowo próba zdyskredytowania krytycznych wobec wiary/religii poglądów przy pomocy poniżania osób takie poglądy posiadających.

W moim otoczeniu mówili o tym przede wszystkim ludzie wierzący i praktykujący - bo dla nich bodajże było to największym szokiem. Z początku zresztą próbowali się bronić: no bo czemu oni opowiadają o tym dopiero teraz?!

Ależ o tym mówiono od dawna! Ale gdy na ten przykład takie dziecko przyszło z płaczem do domu, bo ksiądz je „dotykał”, to często jeszcze dostało pasem za to, że opowiada takie rzeczy. Mówienie źle o księżach to był temat tabu a osoby takie i ich rodziny dodatkowo jeszcze były „przekonywane” przez przedstawicieli Kościoła do tego, aby siedzieli cicho.

Po pierwszym szoku i próbie wyparcia/zaprzeczenia tym faktom przychodziło pogodzenie - „No tak, rzeczywiście, obrzydliwe że tak robili. No i czemu biskupi ich chronili?” itp. Ale nie następowało żadne dalsze wyciąganie wniosków - a może ta organizacja jest zła? Może nie warto do niej należeć? Może lepiej się odciąć? Wierzyć po swojemu?

A potem przyszły wybory do europarlamentu i temat dosłownie się skończył jak ucięty nożem! I cisza.

Prawda - w mediach od czasu do czasu można coś na ten temat przeczytać czy usłyszeć, ale na mój gust nie zachodzi to z częstością większą, niż kiedyś. A ludzie przyzwyczajeni do wszelkich podłości jakie dokonują ci „na górze” po prostu odbierają to jako kolejny przykry fakt z otaczającej nas rzeczywistości.


A sam Kościół i środowiska katolickie? Kościół oficjalnie oczywiście potępił tego rodzaju praktyki (które sam przecież stosował ) i zapewnił, że z tym już koniec, teraz będzie już tylko pomagał ofiarom, współpracował z organami ścigania itp. Po czym roześmiał się ludziom w twarz z godną siebie pychą odmawiając wydania dokumentów w sprawie molestowania dziecka (słyszałem o jednym konkretnym takim przypadku, nie wątpię jednak, że było ich więcej).

Oprócz oficjalnego stanowiska, przeznaczonego dla opinii publicznej i żeby zamknąć gęby ujadającym prześladowcom zaserwowano też, wcale nie pokątnie, propagandę oszczerstw, kłamstw i nienawiści.

Najpierw oberwało się bodajże wszystkim grupom zawodowym - od nauczycieli po murarzy, gdzie istnieć ma równie zatrważająca ilość pedofilów! Standardowo odgrzebano też stare brednie o homoseksualistach, tym razem dodając jednak „plot twist”: otóż okazuje się, że pedofilii w Kościele ma być winna tzw. „lawendowa mafia” - gejowskie lobby, które winne jest wszelkiej demoralizacji istniejącej w tej świętej instytucji.


Tymczasem na moim osobistym podwórku wydarzyła się pewna smutna rzecz. Zmarł pierwszy ksiądz proboszcz parafii, gdzie mieszkam (nie chcę pisać "mojej parafii" z oczywistych jak sądzę powodów). Człowiek o gołębim sercu, który tą parafię stworzył, z nią się zżył, który autentycznie pomagał ludziom.

Jeśli chodzi o mnie, do księży miałem niebywałe szczęście (szczególnie jeszcze biorąc pod uwagę to, co o stanie kapłańskim wiedzą już dzisiaj chyba wszyscy).

Nigdy nie chciałem tego pisać, bo uważałem że brzmi to pretensjonalnie - ja, antyklerykał piszący, że znał fajnych księży. To tak, jakby jakiś bigot pisał o swoich przyjaciołach-gejach . Ale tak właśnie było, a teraz akurat jest dobra okazja, abym mógł o tym wspomnieć.

Ci księża (a było ich trzech) byli, na ile zdołałem ich poznać, ludźmi dobrymi, bez żadnych większych przywar - i na ile mi wiadomo nie popełnili w życiu żadnej większej podłości. Do nas ministrantów (Sic! Byłem ministrantem ) mieli zawsze życzliwy stosunek i dużo cierpliwości, nawet gdy coś zbroiliśmy. Nawet najstarszy z nich, mający wśród parafian opinię bardzo surowego ascety, przy bliższym poznaniu okazywał się bardzo miłym i serdecznym człowiekiem.

To on zaszczepił we mnie zainteresowanie wiarą chrześcijańską, chęć samodoskonalenia oraz chęć myślenia, przyczyniając się poniekąd do mojego odejścia od wiary, co pewnie - gdyby się dowiedział - bardzo by go zasmuciło.

I nie chcę, żeby mnie ktoś źle zrozumiał - uważam, że Kościół Katolicki jest najzwyczajniej rzecz biorąc organizacją złą i najlepiej by było, gdyby został rozwiązany, albo przynajmniej traktowany na równi z wszystkimi innymi organizacjami (co w rezultacie i tak pewnie doprowadziłoby do jego rozwiązania, ale niekoniecznie). Ale tak sobie czasem myślę, gdy dopadnie mnie nostalgia - gdyby ludzie wierzący, albo chociaż przynajmniej sami księża byli po prostu lepszymi ludźmi, w o ile lepszym byśmy żyli świecie.

A tymczasem pewien pracownik Ikei został zwolniony z pracy za to, że cytował fragmenty Biblii mówiące o tym, że geje powinni umrzeć. I nagle dowiedzieliśmy się ze strony środowisk prawicowych i katolickich, że jest to niezbywalna część jego chrześcijańskiej wiary (a Ikea nie miała prawa go zwalniać)!

Gdyby ludzie którzy tak uważają byli w znaczącej mniejszości, można by się z tego pośmiać i podrwić. Ale takich ludzi jest dużo i mają oni (szczególne w obecnych czasach) olbrzymi, decydujący wręcz wpływ na to, w jakim świecie żyjemy. Więc jedyne co mogę zrobić to czuć smutek.

wtorek, 17 maja 2016

Średni VAT

Jakiś czas temu, bodajże z okazji wyborów parlamentarnych (ale głowy nie dam – było to naprawdę już dawno temu, przynajmniej jak dla mnie) tu i ówdzie padały pomysły wprowadzenia jednej stawki podatku VAT (oraz głosy krytyczne wobec tego pomysłu ze strony konkurencji ).

W czasie jednej z rozmów dowiedziałem się, że wg jakiegoś profesora ekonomii średni podatek VAT wynosi 17%. Wzbudziło to wtedy mój sprzeciw i oburzenie, bo z własnego doświadczenia wiedziałem, że za zwykłe zakupy w sklepie płacę średnio mniejszy podatek (bliższy raczej ok. 10%).

Po jakimś czasie tknęło mnie jednak, że przecież zakupy w sklepie to nie wszystko – są jeszcze apteki, stacje benzynowe i innego rodzaju sklepy/zakupy. Postanowiłęm więc samemu sprawdzić na sobie, jaki rzeczywiście jest uśredniony podatek VAT.

Przez dwa miesiące spisywałem wszystkie zakupy i VATy. Rezultat mocno mnie zaskoczył: uśredniony VAT rzeczywiście wynosił 17%!

Oczywiście – komuś innemu może wyjśc inna stawka. U mnie przykładowo przy odjęciu wydatków na samochód średni VAT spadł aż do 13%. To spora różnica.

Zdając sobie jednak sprawę z tego, że inni ludzie mają inne wydatki, chciałem jedynie zaspokoić swoją ciekawość co do struktury własnych wydatków oraz sprawdzić, czy obliczenia owego ekonoma chociaż trochę przystają do rzeczywistości – no i najwyraźniej tak jest.

Ale, jak to mówią, średnio każdy człowiek ma jedno jądro i jeden jajnik, więc nawet jeśli średni podatek VAT rzeczywiście wynosi te 17%, to absolutnie nic to nie mówi o prawdziwej strukturze wydatków różnych podatników.

Podobnie np. jest ze średnią krajową, która w żaden sposób nie odzwierciedla zarobków, a co za tym idzie sytuacji finansowej przeciętnego polaka, a która z uporem godnym lepszej sprawy publikowana jest ciągle przez GUS oraz używana jest jako pewnego rodzaju wyznacznik przez różne urzędy.

sobota, 14 maja 2016

Tranzyt Merkurego 2016

9 maja 2016, w poniedziałek (czyli prawie tydzień temu) miał miejsce tranzyt Merkurego przed tarczą słoneczną. Niestety jest ona mniejsza niż Wenus i znajduje się od nas dalej, więc jej rozmiary kątowe są o wiele mniejsze – ale aparat pożyczony od brata dał jednak radę coś tam uchwycić

Całe zjawisko trwało około 7,5 godziny, w Polsce jednak końcówka tranzytu nie była widoczna, ponieważ Słońce w tym czasie znajdowało się już poniżej horyzontu. Ja z kolei przerwałem robienie zdjęć już wcześniej – ich jakość nie była zbyt dobra (do ocenienia poniżej) a z powodu zbliżania się do horyzontu zdjęcia robiły się już ciemne (nie chciałem zmieniać ekspozycji – nie miało to sensu).

Tranzyt Merkurego, wykonane przeze mnie.

Ta mała kropka niżej i po lewej to Merkury, ta wyżej i po prawej to plama słoneczna. Jest to chyba najlepsze zdjęcie, jakie udało mi się zrobić. Mimo, że sprzęt dokładnie ten sam co poprzednio, to jednak jakość zauważalnie gorsza – w sumie nie wiem, czemu.

Udało mi się zrobić prawie 90 zdjęć (robione co 5 minut) i dzięki temu, podobnie jak 4 lata temu, byłem w stanie zrobić z nich małą animację.

Można zauważyć, że Merkury w początkowych sekundach filmiku porusza się trochę chaotycznie – nie wiem czemu, ale parę zdjęć robiłęm z ręki – może nachylenie aparatu w bok było zauważalnie różne od pionu wtedy?

Jak łatwo zauważyć, moje osiąngięcia nie dorastają nawet do pięt temu, co potrafią zrobić profesjonaliści, ale dla mnie – podobnie jak w zawodach biegowych, liczy się sam fakt, że brałem w tym udział

Na szczęście tranzyt Merkurego zdarza się o wiele częściej niż Wenus, więć może kiedyś uda mi się zrobić coś ciekawszego

niedziela, 14 lutego 2016

Spalanie paliwa w samochodzie

Jako właściciela samochodu (wysłużony, choć w dobrym stanie Golf IV ) interesuje mnie naturalnie jego spalanie.

Nikt nie uczył mnie nigdy żadnej „właściwej” techniki jazdy, więc sam, niejako naturalnie, wypracowałem sobie swoją własną technikę. Kierowałem się częściowo ekonomią jazdy a częściowo jej wygodą/przyjemnością. Rezultat był taki, że jeździłem na niskich obrotach: bieg zmieniałem na wyższy przy 2000 obr/min a na niższy nawet przy 1200. Rzadko kiedy wychodziłem poza 2000 – no chyba że wyprzedzałem, wjeżdżałem pod górkę lub jechałem już na piątce poza terenem zabudowanym.

Z góry mówię: wiem teraz, że to zbyt małe obroty. Silnik (ponoć) niezbyt dobrze się przy nich czuje. Chociaż zaznaczam tu, że mój silnik (1.6, benzyna) był przy takich obrotach bardzo cichy, nie dławił się, a przy moim spokojnym stylu jazdy nie miałem żadnych problemów z przyspieszaniem ani żadnych innych.

Ostatnio jednak w trakcie rozmów ze znajomymi wyszło, że jeżdżę na zdecydowanie zbyt niskich obrotach. Postanowiłem więc zmienić swój styl jazdy. Poszperałem tu i ówdzie i teraz zmieniam na wyższy bieg w okolicach 2700+ obrotów. W rezultacie jeżdżę też na wyższych obrotach – min. 2000 (czasem schodzę niżej – szczególnie przy zwalnianiu). Moja jazda stała się też bardziej agresywna – nie żałuję gazu, gdy przyspieszam (ale bez przesady – nie ruszam z piskacza ).

Spodziewałem się przynajmniej trochę zwiększonego zużycia paliwa, ale... okazało się, że spalanie w ogóle się nie zmieniło! Niezależnie od stylu jazdy utrzymuje się mniej więcej na poziomie 7L/100km!

Jestem naprawdę zdziwiony. Wiem co prawda, że wykonana praca nie zmienia się zasadniczo – więc pobrana z paliwa energia (czyli de facto jego zużycie) powinna być bardzo podobna, jeśli nie ta sama, ale silnik ma swoją charakterystykę. Jego moc i moment obrotowy (czyli to, w jaki sposób przekształca wykonaną pracę na ruch) zależą od obrotów. Spalanie paliwa powinno się więc różnić przy różnych obrotach.

Ale okazuje się, że nie.

Szukając w necie informacji na ten temat spotykałem się z różnymi poradami. Niektórzy zalecają nawet (trochę) wyższe obroty, tak do 3500 rpm – szczególnie przy przyspieszaniu. Ogólnie sprawa prosta nie jest i wychodzi na to, że przede mną jeszcze sporo nauki i eksperymentowania .

A skoro już jesteśmy w temacie ekonomii jazdy – okazuje się, że nie warto się zbytnio spieszyć. Na krótkich trasach i tak zaoszczędzimy tylko kilka minut, a na dłuższych – no cóż, niewiele więcej. Wiem z własnego doświadczenia – jadąc nawet 20km/h mniej (złe warunki pogodowe) potrafiłem przebyć daną trasę w praktycznie tym samym czasie! Biorąc natomiast pod uwagę fakt, że na dłuższych trasach i tak spędzimy sporo czasu, taka oszczędność może nie być warta świeczki.

Oczywiście to przy założeniu, że jedziemy (w miarę) przepisowo. Bo o średniej prędkości decydują wtedy w dużej mierze wolne odcinki (głównie w terenie zabudowanym) i przestoje (np. na światłach). Jadąc w odwiedziny do rodziny potrafię nie przekraczać średniej prędkości 70km/h mimo iż około połowę trasy pokonuję drogą ekspresową!

czwartek, 31 grudnia 2015

Na koniec roku

Kończy się grudzień, a tu ani jednego postu. Mam na to zbyt mało zarówno czasu jak i chęci. Ale nie spadłem jeszcze do takiego poziomu, żeby w ogóle nie chciało mi się zajmować swoim blogiem, więc postanowiłem popełnić ten mam nadzieję nie nazbyt przydługawy artykulik .

Jako że i tak chciałem o tym kiedyś pisać, postanowiłem napisać odrobinę o szacunku do innych ludzi. Nie będę wałkował jakoś specjalnie tego tematu - blog to nie podręcznik i jedną z rzeczy której się nauczyłem jest to, że nie warto kompletować jakiegoś dużego tematu, aby popełnić potem przydługawy artykuł. Raz - że takie długie artykuły ciężko się czyta a dwa – że i tak nie jest się w stanie rozważyć wszystkich aspektów danego problemu, więc równie dobrze można do danego tematu powracać, pisząc o nim za każdym razem trochę inaczej. Poza tym gdyby się napisało od razu o wszystkim, to potem nie byłoby już o czym pisać – i weź tu wtedy prowadź blog . Ale dosyć tych dywagacji – miałem pisać o szacunku do innych.

Ja uważam - i czasem mówię to na głos - że szacunek należy się ludziom, a nie im poglądom. Podobne zdanie ma wielu racjonalistów (nie mylić z ateistami!).

O wiele łatwiej to jednak powiedzieć, niż zrobić. Taka zdolność nie jest nikomu dana – trzeba się jej uczyć! Nic dziwnego więc, że mało kto taką zdolność posiada. Od dzieciństwa uczeni jesteśmy praktycznie tylko i wyłącznie jednej postawy życiowej, jedynie słusznych poglądów, rzadko kiedy wspomina się nam o innych poglądach, o ich wytłumaczeniu już nie wspomnę. Jeżeli zaś wspomina się już o nich, to w sposób deprecjonujący. Uczymy się w ten sposób identyfikować z naszymi poglądami i dlatego myślimy źle o ludziach mających poglądy inne niż nasze (i dlatego czujemy się dotknięci gdy ktoś skrytykuje nasze poglądy – dlatego ważną częścia takiej nauki jest zdystansowanie się do własnych poglądów).

Ja sam, jako nastolatek, gdy usłyszałem o tym, że ktoś nie wierzy w Boga pomyślałem sobie – jak ktoś może być taki głupi! Gdy utraciłem wiarę myślałem dokładnie tak samo o ludziach wierzących. Na szczęście byłem w takiej sytuacji, że z ludźmi o odmiennych poglądach stykałem się na co dzień i widziałem, że wcale nie są oni głupi ani gorsi.

Każdy z nas żywi jakieś poglądy. Te poglądy nabywamy w różny sposób i często jest tak, że przyczyny dla których posiadamy takie a nie inne poglądy są od nas samych całkowicie niezależne. Dlatego warto sobie uświadomić, że człowiek i jego poglądy to dwie różne „rzeczy”. Ktoś może mieć poglądy z naszego punktu widzenia głupie, a jednak być porządnym człowiekiem – czy będziemy wtedy nim pogardzać tylko dlatego, że wierzy on w coś innego?

Nie mówię jednak, że zawsze trzeba szanować innych. Czasami ludzie są osobiście odpowiedzialni za własne poglądy – i jeśli są głupie, to brak szacunku dla nich jest jak najbardziej usprawiedliwiony. Jeśli dodatkowo ktoś takie głupie czy wręcz odrażające poglądy próbuje wprowadzać w życie, to zasługuje zwyczajnie na świecie na pogardę i publiczne napiętnowanie. Ponieważ nawet jeśli nie zawsze odpowiadamy za swoje poglądy, to zawsze jesteśmy odpowiedzialni za własne postępowanie.

Piszę o tym, bo – jak już wspomniałem – i tak chciałem o tym pisać, a nie miałem zbytnio o czym . Ale jest jeszcze jeden ważny tego powód.

Dzisiaj, w czasach gdy Polaków sortuje się na lepszych i gorszych, znikają coraz bardziej ograniczenia jakie niektórzy posiadali i coraz częściej wylewa się publicznie na „innych” tony jadu nienawiści. Chciałbym, aby było to zjawisko tak bardzo marginalne, jak to tylko możliwe.

Dlatego z okazji rozpoczynającego się Nowego Roku chciałbym życzyć wszystkim, aby patrzeli na ludzi i widzieli w nich ludzi. Żeby było wśród nas więcej szacunku dla innych, szacunku budowanym nie na ocenie ich słów, ale rzeczywistych postępków naszych sąsiadów, współpracowników, znajomych itd. A jednocześnie abyśmy częściej odważali się krytykować poglądy i postawy innych – bo tylko w taki sposób możemy doskonalić się, zarówno jako ludzie, jak i społeczeństwo.

sobota, 31 października 2015

Halloween

Dzisiaj obchodzimy święto Halloween. Jest to bardzo złe święto – jest pogańskie! Nie tak jak pozostałe święta obchodzone przez chrześcijan (takie jak Boże Narodzenie, czy Wielkanoc), które wcale to a wcale nie mają z pogaństwem nic wspólnego. Co prawda jest to wigilia naszego swojskiego Dnia Wszystkich Świętych, stąd usilne działania Kościoła, aby całkowicie przejąć to święto (namawiając dzieci, żeby zamiast za pomioty szatana przebierały się za ulubionego świętego – naprawdę przednia zabawa, pod warunkiem, że nie zna się ich biografii). Dziwić jednak może, że w ogóle chcą obchodzić to święto, nawet zmienione na modłę katolicką – przecież to w ogóle nie ma nic wspólnego z naszą rodzimą, narodową tradycją!

Wkurzają mnie takie bzdurne i obłudne wypowiedzi i zachowania różnych katolików (nie tylko w kontekście tego święta). Dobrze, że jest ich mało, bo pewnie bym sobie narobił trochę wrogów – a tak, na szczęście mogę to jakoś znieść, co najwyżej rzucając jedną czy dwie (ignorowane) uwagi.

Święto Halloween jest tak samo chrześcijańskie i pogańskie jednocześnie jak Boże Narodzenie, Wielkanoc i inne chrześcijańskie święta. Są one pogańskie, gdyż przejęły wiele ze swych pogańskich odpowiedników (i mówię tu nie tylko o zwyczajach), ale są też chrześcijańskie, gdyż obchodzi się je z powodów związanych ściśle z wierzeniami chrześcijańskimi. Nie ma tu żadnej sprzeczności, co niestety niektórym trudno zrozumieć.

Ale jeśli ktoś nie chce obchodzić Haloween (jak ja, na przykład) – to niech nie obchodzi. Żyjemy póki co w wolnym państwie i nie trzeba swoich wyborów uzasadniać w żaden idiotyczny sposób.

środa, 5 sierpnia 2015

Czarny wir

Ten obraz, którego nie mógł zapomnieć - ludzi pod czarną lawiną nagle przeistoczył się w zdumiewający sposób. Zaatakowani przestali tarzać się po głazach, uciekać, wczołgiwać w druciasty gąszcz. Powoli stawali lub siadali, a chmura, rozdzieliwszy się na szereg lejów, uformowała nad każdym jakby lokalny wir, jednym muśnięciem okrążała jego tulów czy tylko głowę, po czym oddalała się, wzburzona, hucząc coraz wyżej miedzy ścianami wąwozu, aż zasłoniła światło zmierzchającego nieba, a potem w przeciągle niknącym poszumie wpełzła w skały, zapadła w czarną dżunglę i znikła, tak ze tylko drobne, czarne punkciki, lezące z rzadka miedzy znieruchomiałymi postaciami, świadczyły o realności tego, co stało się przed chwilą.
Stanisław Lem, „Niezwyciężony”

Ten opis jest dobrze znany każdemu fanowi Lema – wielka czarna chmura „mechanicznych” pseudoowadów, unosząca się nad ludźmi i wypuszczająca wirujące leje – którymi potrafiła zarówno badać jak i kasować umysły „agresorów”.

Piszę o tym, ponieważ wczoraj w drodze do pracy zobaczyłem niemalże dokładnie takie samo zjawisko!

Część z mojej drogi do/z pracy przebiega wzdłuż zbiornika wodnego i podmokłych łąk. Nad tymi łąkami, wcześnie rano, unosiły się chmury czarnych drobin – owadów (możliwe że komarów lub jakichś muszek). Niektóre chmury miały kształt nieregularny, względnie owalny, ale niektóre z nich formowały się w zwężające się ku dołowi słupy, które w dodatku wirowały – takie jakby mini-tornada!

Zdjęcie takiego fenomenu można zobaczyć tutaj (lub tutaj). Jeśli uda mi się kiedyś zrobić zdjęcie, zamieszczę je tutaj.

Zawsze myślałem, że obraz ten został w całości wymyślony przez wyobraźnię Stanisława Lema. Okazuje się jednak, że mistrz najprawdopodobniej czerpał natchnienie z natury (co rzecz jasna w niczym nie umniejsza orginalności jego twórczości).

Po prostu niesamowite!


Uzupełnienie

Zgodnie z obietnicą, wstawiam zrobione przeze mnie zdjęcia. Robione niestety komórką, więc kiepska jakość, ale widać w miarę dobrze to, o czym mówiłem.
(kliknij, aby powiększyć)

PS. Okazało się też, iż rzeczywiście są to komary.

poniedziałek, 25 maja 2015

Wybory prezydenckie 2015

Wybory prezydenckie za nami. Nie głosowałem – nie zamierzałem głosować na żadnego z dostępnych kandydatów, ponieważ uznałem, że żaden z nich mi nie odpowiada i nie chcę, aby którykolwiek z nich mnie reprezentował.

Zgodnie z oczekiwaniami spotkałem się z tekstami w stylu „to twój obowiązek” oraz „skoro nie zamierzasz głosować, to żebyś później nie narzekał”. Szczytem wszystkiego były odwiedziny dwóch osób z rodziny, których pierwszą rzeczą jakie zrobiły po przywitaniu się było nakłanianie do głosowania na ich kandydata!

Na szczęście mamy to za sobą, przynajmniej na razie. I dobrze – bo w końcu skończyła się nachalna propaganda nienawiści skierowana do ludzi, którzy ośmielili się wybrać nie tak, jak to sobie uwidzieli co niektórzy głosiciele Jedynie Słusznej Drogi.

I nie – nie mówię tu o obelgach rzucanych przez zwolenników jednego kandydata na zwolenników innego kandydata. Mówię tu o tych, którzy ośmielili się zanegować godność ludzi, którzy nie chcieli oddać swojego głosu na żadnego z przedstawionych im kandydatów.

Obrzucanie się obelgami przez zwolenników różnych stron politycznych to rzecz już tak powszednia, że niemalże normalna (co nie zmienia faktu, że niekulturalna).

Ale to, co zrobiono wobec nas – ludzi, którzy wybrali niegłosowanie, przechodzi już wszelkie standardy! Ośmielono się zmieszać nas z błotem w publicznych mediach!(*) I to podobno zrobiły organizacje nagrodzone przez WHO, niosące pomoc ludziom! Coś takiego powinno publicznie napiętnowane i zgłoszone do prokuratury. Niestety nie sądzę, aby coś takiego się stało – my, którzy ośmieliliśmy się nie „iść za marchewką” raczej nie będziemy się sądzić z idiotami. Poza tym wątpię, że taka sprawa miałaby w Polsce szansę na wygraną.

(*) - Dowiedziałem się o tym mimochodem, więc nie wiem, czy ktoś jeszcze gdzieś jeszcze popełnił coś podobnego, ale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że tak. Ten zaś przypadek chcę wykorzystać dla przykładu.

No więc dla waszej informacji – a mówię to do każdego, który uważa mnie za kogoś gorszego z powodu niezagłosowania. Moje niepójscie na wybory to moje niezbywalne prawo jako wolnego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. To był mój wybór, miałem do niego prawo i z tego prawa skorzystałem. A wy, którzy mi tego prawa odmawiacie pokazujecie jedynie wasz prymitywizm i zachłanną rządzę władzy i kontroli działań i życia innych ludzi.

A – i na koniec jeszcze jedno. Nowy prezydent wcale nie będzie miał 52% poparcia, tylko 29%. To naprawdę prosta matematyka, ale niestety w Polsce postępuje matematyczny analfabetyzm i łatwo jest rządzącym manipulować prostaczkami.

czwartek, 19 marca 2015

Trochę statystyki i biegania

Interesuję się m.in. matematyką (co jest raczej oczywiste dla moich nielicznych czytelników ), ale także bieganiem (co już takie oczywiste nie jest). Jestem aktywnym biegaczem i czasem startuję w różnych zawodach.

Ostatnio zastanawiałem się, jaki rozkład będą miały wyniki zawodników w jakimś większym biegu. Postanowiłem sprawdzić to na przykładzie pewnych zawodów – jakich, nie zdradzę, ponieważ ludzie zachowują się czasem jak idioci roszcząc sobie prawa własności do powszechnie dostępnych danych. A ja chcę uniknąć grożenia mi pozwami z takich absurdalnych powodów i konieczności wycofania mojej pracy z sieci.(*)

(*) - Jest to aluzja do autentycznego wydarzenia, które miało miejsce nie tak dawno temu. Pewien gościu, którego nazwiska niestety już nie pamiętam, więc nie jestem w stanie nawet wyszukać tej sprawy w googlach, zbadał i przetworzył powszechnie dostępne dane z facebooka i zaprezentował swoją pracę publicznie. Jego wysiłki okazały się bardzo wartościowe pod względem poznawczym. Niestety prawnicy facebooka w barbarzyński sposób zażądali, aby te dane zostały usunięte i skasowane, ponieważ „należały one do facebooka”. Gdybym był diabłem, trzymałbym dla takich ludzi specjalne miejsce w piekle .

Ale do rzeczy. Zestawiłem sobie te wyniki w arkuszu i otrzymałem następujący wykres:

Na osi poziomej są czasy, na pionowej ilości zawodników. Zostały one usunięte, żeby utrudnić ew. dupkom jakiekolwiek roszczenia . Niebieska linia przedstawia rzeczywiste ilości zawodników z danym czasem, czerwona zaś wyidealizowany rozkład, będący w rzeczywistości rozkładem Poissona.

Dlaczego taki rozkład, a nie inny – nie pytajcie. Ja jestem tylko technikiem informatykiem, który metodą prób i błędów potrafi znaleźć właściwy wzór .

Właściwie to wszystko, co miałem do powiedzenia – chciałem tylko przedstawić pewną ciekawostkę oraz pokazać, że bardzo prosta matematyka może mieć zastosowanie w bardzo zwykłych życiowych wydarzeniach .

Powiem jeszcze na koniec tylko, że zastanawia mnie zauważalny brak osób o przeciętnych czasach przy jednoczesnej nadreprezentacji osób o tych gorszych wynikach. Być może to przypadek? Będę zbierał dalej dane – może przy większej ich ilości wykres się wygładzi.

niedziela, 9 listopada 2014

100 post!

Tym razem nie w systemie binarnym .

Ten artykuł jest już setnym, który napisałem. Zajęło mi to prawie trzy lata (powiedzmy: dwa i pół ) ale chociaż piszę już „tak długo”, dosyć wolno zdobywam doświadczenie.

Zauważyłem pewnego rodzaju problemy zarówno z moim stylem pisania jak i z samym wyborem i publikacją postów, ale ciężko mi tak po prawdzie to zmienić.

Wiem, że czasem piszę skomplikowane zdania (zbyt złożone). Mój podział na akapity też pozostawia czasem wiele do życzenia (chociaż wg. mnie nie jest to u mnie aż taki problem). Artykuły, które piszę często są przydługawe - i chociaż staram się pisać jak najkrócej i jak najbardziej oszczędnie i treściwie, czasem po prostu nie jestem w stanie tego zrobić .

Innym problemem, który zauważyłem, jest sposób, w jaki dobieram tematy. Ostatnio na przykład miałem plan napisania serii artykułów o moim światopoglądzie. Napisałem jeden artykuł a drugi ni w ząb nie chciał mi się napisać. Pisałem go, zmieniałem, poprawiałem itd, ale ciągle coś mi w nim brakowało - więc go nie publikowałem. A w międzyczasie nasuwało mi się kilka tematów do bloga. W końcu zdecydowałem, że nie będę się trzymał żadnych planów - jak mi się nie uda „na czas” czegoś planowo opublikować, to trudno. W międzyczasie mogę napisać coś innego.

Zrobiłem tak częściowo dlatego, że - jak się okazało - mam paru w miarę stałych czytelników. Z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej trochę przeraża, bo to jednak do czegoś zobowiązuje (a ja wolałem pisać ot tak sobie - dla własnej rozrywki i relaksu). Z drugiej strony jednak takie obiecywanie różnych artykułów i potem odwlekanie tego też jest trochę nieprzyjazne dla czytelników.

No trudno - cały czas chcę pracować nad swoim stylem. Może coś z tego będzie, a może nie.

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć

Modlący się szkielet
Autor: William Cheselden „Osteographia, or The anatomy of the bones”,
źródło: NLM (public domain, zmodyfikowano)

Dzisiaj dzień wszystkich świętych. Jest to dzień, który wielu ludzi uznaje za szczególnie dogodny do refleksji nad przemijalnością naszego ludzkiego życia. W mediach i na blogach pojawiają się różne artykuły nawiązujące do tego tematu. Ja również postanowiłem w tym roku napisać coś o moim spojrzeniu na tę sprawę (głównie z pozycji człowieka niewierzącego, ale nie tylko).

Jako wierzący(*) miałem prawie że pewność tego, że gdy umrę, to będę żył dalej (**). Dziwiło mnie wtedy, gdy ludzie płakali po utracie swoich bliskich, chociaż rzecz jasna potrafiłem ich zrozumieć.

(*) - Mówię tu o okresie mojej świadomej wiary - mniej więcej od lat nastu, kiedy zostałem ministrantem, do lat prawie trzydziestu, gdy zacząłem wiarę powoli tracić.

(**) - Inna sprawa, że dzięki temu, iż naprawdę wierzyłem w to wszystko, co mówili księża, nie miałem pewności co do tego, czy skończę w niebie. Większość ludzi ma to gdzieś, ale są tacy (jak ja właśnie byłem), którzy strasznie to przeżywają. W wielu wypadkach są to dzieci, które uczy się o piekle i wiecznej karze (za co? ot - choćby za to, że ktoś jest innego wyznania) itp.

Jest to jeden z powodów, dlaczego ja i inni jesteśmy przeciwni indoktrynacji religijnej małych dzieci (organizowanych w dodatku na koszt państwa w publicznych placówkach oświaty!).

wtorek, 30 września 2014

Zbyt wiele dobrego na raz

Zbliża się koniec września, a tu ani jednego posta w tym miesiącu. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, ale ku mojemu ciągłemu zadziwieniu, jakoś ten blog mi tam idzie. Chciałbym więc nie schodzić poniżej pewnego poziomu .

Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu ani chęci aby pisać, dlatego ten post będzie taki troszkę na odwal - po prostu rzucę pewną myśl. Od pewnego czasu jednak przygotowuję się do napisania całej serii artykułów dotyczących mojego światopoglądu - i tam też chciałbym poruszyć przedstawione tu kwestie.

A więc do rzeczy - czego dotyczy tytuł tego postu?

Ostatnio czytam sobie „Bóg nie jest wielki” Christophera Hitchensa(*). Książka ta zawiera wiele różnych tez, ale tu chciałbym się skupić na pewnej myśli, która jak dotąd (książki jeszcze nie skończyłem) pojawia się w niej co jakiś czas. Chodzi o to (i stąd tytuł), że twórcy i obrońcy religii (apologeci, teologowie) chcieli zbyt dużo na raz pokazać, czy też udowodnić, przez co osiągnęli skutek odwrotny od zamierzonego. O co chodzi konkretnie, spróbuję pokazać na dwóch przykładach, które akurat pamiętam.

(*) - Czytam w polskim przekładzie. I nadziwić się nie mogę, jak kiepskim językiem napisana jest ta książka. A przecież Hitchens to doświadczony i ceniony pisarz. Wina musi więc leżeć po stronie polskiego tłumacza, jak sądzę.

wtorek, 1 lipca 2014

Książki

Od dziecka byłem uczony, że książki są skarbnicą mądrości. Bardzo często mówiły mi to osoby, które z książką ostatni raz do czynienia miały najprawdopodobniej w podstawówce. Jako, że byłem ciekawy świata i z czytaniem problemów nie miałem (nauczyłem się czytać jeszcze zanim poszedłem do zerówki), czytałem mnóstwo książek. Wiele z nich było ciekawych, wiele z nich zawierało cenną wiedzę. Z czasem jednak, gdy posiadłem już jaki taki zasób wiedzy i zacząłem myśleć samodzielnie, zacząłem też zauważać, że nie wszystkie książki można uznać za wartościowe.

Im więcej czytałem(*), tym więcej trafiało mi się książek nudnych, czasem zawierających treści - co tu dużo mówić - odrażające, czasem też najzwyczajniej w świecie głupich.

(*) - Proces ten postępował w czasie jak mniemam z dwóch powodów. Po pierwsze - książki dla dzieci podlegają większej selekcji, niż książki dla dorosłych, przez co są bardziej wartościowe (uwzględniwszy rzecz jasna to, dla kogo są przeznaczone). Po drugie - dziecko mało wie, więc łatwiej je zadowolić. Osobnik starszy, który trochę już wiedzy zdobył, będzie miał zapewne większe wymagania.

W końcu doszedłem do wniosku, że książki żadną skarbnicą mądrości nie są. Owszem - mają taki potencjał, ale nie można ich traktować w ten sposób domyślnie. Dawno temu, kiedy edukacja była dla wybranych, teksty pisane były tworzone głównie przez ludzi mądrych, często utalentowanych, obeznanych ze zdobytą przez ludzkość wiedzą (jakakolwiek by ona nie była) - bo tylko tacy potrafili czytać i pisać. Poza tym tworzenie tekstów było procesem kosztownym i czasochłonnym.

Dzisiaj, gdzie praktycznie każdy umie czytać i pisać, a drukowanie książek jest tanie, zalewa nas powódź dzieł miernych, żeby nie powiedzieć gorzej(*). Dlatego tak trudno jest znaleźć coś wartościowego w tej masie wypocin i dlatego sądzę, że książek nie powinno się darzyć szacunkiem (a już szczególnie nabożnym) tylko dlatego, że są książkami.

(*) - W dobie powszechnego dostępu do internetu zjawisko to przybrało jeszcze na sile. Do tego stopnia, że powstały przykładowo specjalne portale dementujące powtarzane powszechnie głupoty.

Niedawno pisałem o tym, że niektórzy wierni darzą większym szacunkiem pewną określoną książkę niż życie innych ludzi - sytuacja chora sama w sobie, ale uwzględniwszy to, co napisałem powyżej, dodatkowo godna potępienia. Spotkałem się też z dosyć zaskakującą mnie reakcją znajomej mi osoby. Otóż mam w domu mnóstwo książek. Są to wyrzutki z różnych bibliotek zbierane przez lata przez mojego ojca (który książek przeczytał jeszcze więcej niż ja, chociaż w odróżnieniu ode mnie, skupiał się on raczej na rozrywce niż zdobywaniu wiedzy). Książki te stanowią, jak określił to Stanisław Lem, tzw. „literaturę wagonową” - lekka rozrywka do poczytaniu w pociągu, lub podobnej sytuacji, nie przedstawiające sobą nic wartościowego. Sam ojciec zaproponował, żeby te książki spalić, bo zajmują już zbyt wiele miejsca, a i tak nikt nie będzie ich czytał, na co ja rzecz jasna się zgodziłem. Gdy opowiedziałem o tym wspomnianej osobie, ta co prawda nie protestowała, ale stwierdziła, że jakoś głupio czułaby się paląc książki.

Chcę, żeby mnie dobrze zrozumiano - książki mogą być wartościowe i na pewno warto je czytać, gdyż rozwijają umysł i wyobraźnię. Jednak szacunek do książek wpajany nam od małego to zwykły erzac - tania namiastka szacunku dla wiedzy i mądrości, dla literatury (lub ogólnie sztuki) i piękna. Myślę, że powinniśmy porzucić uczenie kolejnych pokoleń takiego szacunku (szczególnie, że coraz więcej treści bardzo wysokiej jakości można znaleźć online) i zamiast tego zacząć je uczyć szacunku dla tego, co książki mają reprezentować.

czwartek, 19 czerwca 2014

Kierowcy od siedmiu boleści

Niedawno zdałem prawo jazdy kategorii B, ale od pewnego czasu (ciągle) jeżdżę skuterem i zdążyłem zaobserwować już parę zachowań różnych kierowców, które nadają się normalnie do kryminału.

Żeby było jasne - ja sam nie jestem idealny. Nie będę się przyznawał, że łamię przepisy , ale naprawdę staram się jeździć zgodnie z nimi (ktoś mi kiedyś powiedział: „jeszcze” ), a większość moich wpadek wynika raczej z braku wprawy niż z ignorowania innych uczestników ruchu czy ze złej woli.

Wiedząc, że nikt nie jest idealny, mam wiele zrozumienia i cierpliwości dla innych kierowców. Ale czasem to, co widzę u innych przechodzi ludzkie pojęcie. Parę przykładów.

niedziela, 25 maja 2014

Wybory

Dzisiaj odbyły się wybory do Europarlamentu. Nie poszedłem na nie. Wiem, że niektórzy by powiedzieli, że był to mój obowiązek. Dla takich osób mam następującą odpowiedź: obowiązek chodzenia na wybory to był w PRL'u.

Dzisiaj żyjemy podobno w wolnym kraju (wiem, wiem...), a to oznacza, że mam prawo nie iść na wybory. Co najważniejsze - to również może być traktowane jako wybór. W kraju, gdzie demokracja byłaby zdrowa a ludźmi rządziliby ludzie rozumni i uczciwi brak oddanego głosu oznaczałby, że nie daję swojego poparcia żadnemu ze startujących polityków - i głos taki byłby brany pod uwagę (*).

(*) - Chociaż z drugiej strony w takim kraju apatia wyborców oznaczałaby raczej, że jest dobrze i że żadne większe zmiany nie są konieczne .

Niestety żyjemy w takim systemie, w jakim żyjemy i jesteśmy rządzeni przez takich a nie innych ludzi - a to oznacza, że „głos” mój i wielu innych ludzi jest po prostu ignorowany a politycy zakładają, że mają „pełne” poparcie społeczeństwa .

Inny zarzut, który czasem słyszę wobec mi podobnych jest taki, że skoro nie głosowaliśmy, to żebyśmy potem nie narzekali. Przez całe swoje dorosłe życie głosowałem i jedyne co z tego miałem, to wg. takich mędrków prawo do narzekania. Bo moje głosy, włączając w to głosy wszystkich innych polaków, nigdy nic nie zmieniały. Politycy obiecują jedno, a robią i tak co innego. A prawa do narzekania jeszcze nikt mi nie odebrał, chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby politycy i taką niespodziankę nam zafundowali (bo o tego typu pojedynczych sytuacjach, rzadko bo rzadko, ale słyszę tu i ówdzie czytając/oglądając różne blogi, newsy itp).

Jeśli ktoś uważa, że powinien pójść na wybory - niech idzie, niech głosuje na kogo chce - tylko żeby potem nie narzekał . A od tego, co robią inni, niech się z łaski swojej od******** - sam na pewno nie chciałby, aby inni mówili mu, co powinien robić.

wtorek, 18 marca 2014

Czytniki RSS online

Nie zamierzam tu tłumaczyć, czym jest RSS. W tym artykule chciałbym się tylko podzielić swoim skromnym doświadczeniem z tymi, którzy już wiedzą co to takiego i z tego korzystają.

środa, 1 stycznia 2014

Kim jestem

Rok temu pisałem o tym, kim byłbym w świecie D&D(*). Tym razem postanowiłem napisać o swoich poglądach.

(*) - Niewiele się przez ten czas zmieniło. Jedyne znaczące zmiany, jakie zauważyłem, to uzyskanie jednego poziomu oraz zdecydowana tendencja do bycia Sorcererem .

Nie chcę się tutaj zbytnio rozpisywać, dlatego po prostu wypiszę wraz z krótkimi komentarzami odpowiednie etykietki, które określają w miarę poprawnie moje poglądy na poszczególne tematy. Same etykietki (postawy, filozofie życiowe) postaram się omówić w osobnych artykułach.

Strona ta ma być głównie zwięzłym podsumowaniem dla tych osób, które chciałyby wiedzieć, z kim mają (często nie-)przyjemność dyskutowania. Myślę, że w przypadku jakichś zmian uaktualnię po prostu ten artykuł (ew. umieszczę odpowiednie adnotacje, gdyby moje poglądy się zmieniły w jakiś drastyczny sposób).

A więc jestem: