Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty

środa, 5 sierpnia 2015

Czarny wir

Ten obraz, którego nie mógł zapomnieć - ludzi pod czarną lawiną nagle przeistoczył się w zdumiewający sposób. Zaatakowani przestali tarzać się po głazach, uciekać, wczołgiwać w druciasty gąszcz. Powoli stawali lub siadali, a chmura, rozdzieliwszy się na szereg lejów, uformowała nad każdym jakby lokalny wir, jednym muśnięciem okrążała jego tulów czy tylko głowę, po czym oddalała się, wzburzona, hucząc coraz wyżej miedzy ścianami wąwozu, aż zasłoniła światło zmierzchającego nieba, a potem w przeciągle niknącym poszumie wpełzła w skały, zapadła w czarną dżunglę i znikła, tak ze tylko drobne, czarne punkciki, lezące z rzadka miedzy znieruchomiałymi postaciami, świadczyły o realności tego, co stało się przed chwilą.
Stanisław Lem, „Niezwyciężony”

Ten opis jest dobrze znany każdemu fanowi Lema – wielka czarna chmura „mechanicznych” pseudoowadów, unosząca się nad ludźmi i wypuszczająca wirujące leje – którymi potrafiła zarówno badać jak i kasować umysły „agresorów”.

Piszę o tym, ponieważ wczoraj w drodze do pracy zobaczyłem niemalże dokładnie takie samo zjawisko!

Część z mojej drogi do/z pracy przebiega wzdłuż zbiornika wodnego i podmokłych łąk. Nad tymi łąkami, wcześnie rano, unosiły się chmury czarnych drobin – owadów (możliwe że komarów lub jakichś muszek). Niektóre chmury miały kształt nieregularny, względnie owalny, ale niektóre z nich formowały się w zwężające się ku dołowi słupy, które w dodatku wirowały – takie jakby mini-tornada!

Zdjęcie takiego fenomenu można zobaczyć tutaj (lub tutaj). Jeśli uda mi się kiedyś zrobić zdjęcie, zamieszczę je tutaj.

Zawsze myślałem, że obraz ten został w całości wymyślony przez wyobraźnię Stanisława Lema. Okazuje się jednak, że mistrz najprawdopodobniej czerpał natchnienie z natury (co rzecz jasna w niczym nie umniejsza orginalności jego twórczości).

Po prostu niesamowite!


Uzupełnienie

Zgodnie z obietnicą, wstawiam zrobione przeze mnie zdjęcia. Robione niestety komórką, więc kiepska jakość, ale widać w miarę dobrze to, o czym mówiłem.
(kliknij, aby powiększyć)

PS. Okazało się też, iż rzeczywiście są to komary.

niedziela, 17 maja 2015

Dzielnica obiecana

Niedawno skończyłem czytać książkę „Dzielnica obiecana” Pawła Majki i zgodnie z obietnicą przedstawiam tu swoje wrażenia.

Jest to książka dziejąca się w uniwersum „Metro 2033”. Zaczyna się nijak. Informacje przedstawione w prologu okazują się przydatne dopiero dużo później. Pierwsza część, stanowiąca niejako właściwe preludium do późniejszych zdarzeń, opisuje realia w krakowskich schronach po atomowej apokalipsie oraz początkowe wydarzenia całej historii. Nie będę ukrywał – po tunelach Moskiewskiego Metra, nasza polska rzeczywistość wypada dosyć słabo . Także akcja w pierwszej części nie jest zbyt ciekawa. Prawdę mówiąc rozpoczynając czytanie odniosłem wrażenie, że kupiłem dosyć słabą książkę.

Wszystko to zmienia się diametralnie po rozpoczęciu właściwej akcji – począwszy od drugiej części. Książka pozostaje wciągająca aż do samego końca i naprawdę trudno oderwać się od czytania. Gdyby nie brak czasu, skończyłbym ją już dawno temu (zakupiłem ją w lutym). Także świat w którym dzieją się wydarzenia z książki staje się odrobinę ciekawszy (chociaż jak już powiedziałem, nie jest on w stanie przebić tunelów metra ).

W pewnym momencie następuje mały zgrzyt, gdy bohaterowie docierają do miejsca, które swoją strukturą społeczną do złudzenia przypomina pewną stację z Moskwy. Ale złe wrażenie szybko mija, gdyż autor bardzo twórczo potraktował tę kalkę i to, co tam się dzieje (oraz szczegóły wyglądu owego miejsca) już w żaden sposób nie przypominają swojego moskiewskiego odpowiednika.

Zauważyłem też pewną niekonsekwencję - chodzi mianowicie o kanibalizm(*). Z jednej strony mieszkańcy schronów nie mają najmniejszych oporów przed jedzeniem mięsa zmarłych lub zabitych osób (najczęściej kryminalistów), z drugiej strony, gdy mowa o kanibalach, przewodnik naszych bohaterów ostrzega przed przekraczaniem pewnego tabu. Różnica zaś między tymi dwoma przypadkami jest w zasadzie tylko ideologiczna – w schronach jest to pragmatyzm, u kanibali religia.

(*) - Co bardziej wrażliwych czytelników uspokajam: kanibalizm jest tylko wspomniany. Żadnych krwawych opisów .

Samo zakończenie jest, co przyznaję z miłym zaskoczeniem, o wiele lepsze niż te z Metra 2033 i 2034. Ale chcę zaznaczyć, że chodzi mi tutaj o samą jakość historii, o warsztat pisarski autora, gdyż w polskiej książce zakończenie jest bardziej pesymistyczne niż w jej rosyjskich poprzedniczkach – tam ludzkość, chociaż umiera, jednak pozostaje sobą, a nawet istnieje nadzieja na lepszą przyszłość w sojuszu z nową rasą. Tutaj przekaz autora jest zdecydowanie bardziej deprymujący – ludzkość czeka niezbyt wesoła przyszłość zgotowana przez ostatnich jej przedstawicieli i być może zmiana, która całkiem nas odczłowieczy.

Podsumowując: książka, chociaż zaczyna się dosyć nieciekawie, jest naprawdę dobra – ciekawa i wciągająca aż do samego końca. Mówię o tym, żeby ktoś, kto zacznie ją czytać, nie zniechęcał się z początku. Jeśli komuś podobały się dwie części Metra i zastanawia się nad kupnem jakiejś książki, gorąco namawiam go do kupna „Dzielnicy obiecanej”.

czwartek, 12 marca 2015

Terry Pratchett

Terry Pratchett (1948-2015).
© Luigi Novi / Wikimedia Commons

Dzisiaj, w wieku 66 lat, zmarł Sir Terry Pratchett . Jeden z najwybitniejszych pisarzy nie tylko fantasy. Zacząłem go czytać w szkole średniej, w okresie gdy w TV leciały Monty Pythony, i jego humor od razu przypadł mi do gustu .

Jego wkład w naszą kulturę jest niezaprzeczalny. Był genialny i oryginalny, chociaż z czasem zaczął się powtarzać, a wymyślane przezeń historie stawały się coraz gorsze. Niestety pod koniec życia zaczął chorować na rzadką odmianę Alzheimera (ale zacząłem odbierać jego dzieła jako wtórne odcinanie kuponów niegdysiejszego genialnego pomysłu na długo przed tym).

Dziwić może, że mówię o nim trochę źle, ale uważam, że powiedzenie „O zmarłych należy mówić albo dobrze, albo nie należy mówić wcale” jest hipokrytyczne. Chcę mówić o ludziach takich, jakimi byli w rzeczywistości (lub raczej jak ja ich postrzegałem – mam nadzieję, że to oczywiste). Mówienie o innych, niezależnie od tego czy zmarłych czy żywych, w sposób pomijający pewne fakty z ich życia to po prostu kłamanie. A w praktyce rezultat jest taki, że mówimy de facto o kimś innym – co stanowi ujmę dla wspominanego człowieka.

Tą postawą skłaniam się tutaj w kierunku wymyślonej przez Orsona Scott Carda idei Mówców Umarłych.

Bo Terry Pratchett był człowiekiem. Wybitnym człowiekiem, ale nie doskonałym – bo takich nie ma. Dla mnie zawsze pozostanie wielkim pisarzem, a jego książki będę wspominał dobrze i lubił je (bo nawet te, które uważam za „gorsze” i tak są dobre), i czasem do nich powracał (ostatnio wróciłem do czytania książek więc myślę, że z czasem uzupełnię swoją kolekcję o jego nowsze historie ).

SPOCZYWAJ W POKOJU, SIR TERRY PRATCHETT

niedziela, 8 marca 2015

Metro 2033, uzupełnienie

Mój brat skończył niedawno czytać Metro 2033 i zauważył coś, co mi umknęło.

Zakończenie owej książki można przedstawić w następujący sposób:

Obca inteligencja szuka porozumienia z ludźmi, a kiedy w końcu udaje się nawiązać kontakt z wybrańcem, ten ją wybija zdawałoby się co do jednego. Potem ma z tego powodu wyrzuty sumienia, ale na końcu pojawia się iskierka nadziei – ocalał jeden obcy.
Cytat prawie że dosłowny mojego brata.

Jeśli tak to przedstawić, to zakończenie Metra niemalże do złudzenia przypomina zakończenie Gry Endera. Nie wiem, czy to przemawia na korzyść, czy na niekorzyść dzieła Dmitrija Głuchowskiego - mój brat twierdzi, że jest takim zakończeniem zawiedziony. Osobiście polemizowałbym z taką opinią – książki te różnią się między sobą dosyć mocno, a wszelkie podobieństwa mogą być przypadkowe. Z wyjątkiem zakończenia, którego schemat rzeczywiście mógł zostać zaczerpnięty z Gry Endera.

Samo to w sobie nie jest niczym złym, ponieważ autor Metra wykorzystał ten pomysł w sposób twórczy. Poza tym, jak kiedyś pisałem, pewne powiedzenie mówi, że istnieje tylko jedna historia, a wszystkie inne są jej pochodną . Tak więc sądzę, że nie należy do tego przywiązywać większego znaczenia.

Właściwie to wszystko co mam na ten temat do powiedzenia. Na koniec tylko w celach humorystycznych chciałbym zaprezentować pewien filmik

niedziela, 22 lutego 2015

Metro 2034

Jakiś czas temu skończyłem czytać drugą część Metra, ale w związku z brakiem czasu i nawracającymi napadami lenistwa jakoś nie chciało mi się o niczym pisać .

Metro 2034 jest zdecydowanie dobrą książką. Nie odstaje zbytnio poziomem od swojej poprzedniczki, chociaż rzecz jasna nie ma tu już tego uroku nowości – niesamowity klimat stał się już dla mnie trochę bardziej „samowity”. Także sama historia nie zawiera już w sobie tajemnicy tego samego rodzaju, co przedtem. W tej części tajemnica jest taka jakby bardziej zwyczajna.

O poprzedniej części napisałem, że jej zakończenie nie jest wymuszone. To prawda, ale nie cała. Pisałem to pod wpływem zachwytu nad tą książką (jak najbardziej zasłużonego, co chcę podkreślić), ale po przeczytaniu drugiej części muszę powiedzieć, że fragment owego zakończenia (pewien element – ten, który zaskakiwał) nie wynikał jakoś specjalnie z uprzednio poznanych faktów. Owszem – pasował do nich, ale nic więcej.

Piszę o tym dlatego, że tutaj jest podobnie – po przeczytaniu zakończenia rzeczywiście pasuje ono do całej fabuły, tylko że niejako jest ono z tych najmniej prawdopodobnych. Nie tego się spodziewałem śledząc rozwój sytuacji w metrze (stąd ten element zaskoczenia). Pewnie się wymyślam i ktoś inny będzie miał na ten temat inne zdanie, ale muszę o tym powiedzieć, jeśli ta recenzja ma być chociaż trochę wartościowa.

A propos zakończenia, jest ono dosyć smutne, co oczywiście nie ma żadnego znaczenia dla jakości historii (co nie zmienia faktu, że wolałbym happy ending ).

Kolejny zarzut, jaki wobec niej mam, to postać jednego z głównych bohaterów. Czasami wydaje się ona sztuczna, przez co mało wiarygodna.

Ale jak już powiedziałem, książka jest dobra – zarówno pod względem samej historii jak i jakości tekstu. Czyta się ją bardzo dobrze, jest wciągająca i powinna się spodobać każdemu, komu podobała się pierwsza część.

* * *

Poprzednio napisałem, że jeśli ta druga część mi się spodoba, to kupię sobie „Dzielnicę obiecaną” Pawła Majki. Otóż tak też zrobiłem i zacząłem już tę książkę czytać. Tak więc o niej też na pewno napiszę .

niedziela, 11 stycznia 2015

Metro 2033

Ciężko to nazwać recenzją, chociaż taką etykietą jest oznaczony ten artykuł. Bardziej będzie to reklama pewnej bardzo dobrej książki .

Chodzi o książkę pod tytułem Metro 2033 Dmitrija Głuchowskiego, którą dostałem na gwiazdkę i którą właśnie dzisiaj skończyłem czytać. Nie jest to książka idealna, ale żadna taka nie jest, a ta książka mi przynajmniej tak bardzo przypadła do gustu, że osobiście śmiało mógłbym ją tak nazywać . Ma to o tyle znaczenie, że osobiście do książek jestem zrażony.

Książka jest z gatunku Science Fiction, ale nie lubię tego określenia(*). Dla mnie osobiście jest to powieść tajemnicy, a miejscami nawet grozy, osadzona w realiach postnuklearnego świata tuneli moskiewskiego metra.

(*) - Jak kiedyś mi się uda, to napiszę dlaczego .

Książka opowiada o perypetiach pewnego młodego człowieka, który próbuje uratować swoich bliskich przed nowym, nieznanym dotąd zagrożeniem. Po drodze przeżywa mnóstwo przygód, które doświadczają go głęboko i skłaniają do różnych przemyśleń. Jest ona przez to oprócz tego, że przygodowa, także trochę filozoficzna, a przede wszystkim na wskroś „humanistyczna”(*) (myślę, zaliczyć ją można przez to do podgatunku fantastyki socjologicznej). Nic dziwnego z resztą: wg. Wikipedii mistrzami Głuchowskiego byli m.in. tacy pisarze jak Stanisław Lem i bracia Strugaccy - wielcy pisarze tego poważnego, wschodniego nurtu fantastyki, najbardziej przeze mnie cenieni pisarze, nie tylko tego rodzaju literatury. Wisienką na torcie będzie informacja, że inspiracją dla autora były także gry komputerowe takie jak Fallout.

(*) - Traktująca o człowieku i jego problemach. Nie jestem do końca pewny, czy mogę tego słowa użyć w takim znaczeniu, ale niech tam...

Jak wspomniałem, książka ma parę słabych punktów. W jednym momencie wręcz wygląda, jakby autor nie miał wyjścia i musiał zastosować stary, sprawdzony trick o nazwie deus ex machina . Ogólnie jednak fabuła jako całość jest harmoniczna, a samo zakończenie nie jest wymuszone i do tego naprawdę zaskakuje (pod pewnymi względami - ale nie będę zdradzać więcej, niż muszę .

Książka, jeśli jeszcze się tego nie domyśliliście, jest wciągająca i ciekawa, i praktycznie cały czas trzyma w napięciu. Gdyby nie brak czasu skończyłbym ją pewnie nawet przed końcem starego roku (takie przerywane czytanie jednak trochę ujmuje z przyjemności czytania tak wciągającej książki).

Książka ma swoją kontynuację - Metro 2034. Nie zacząłem jeszcze jej czytać, ale liczę na równie udaną lekturę. Głuchowski stworzył też całe Universum świata Metro 2033 - jest to seria książek pisanych przez różnych autorów, których akcja dzieje się właśnie w świecie stworzonym przez Dmitrija Głuchowskiego. Co ciekawe, wśród tytułów znajduje się też jeden polski - „Dzielnica obiecana” Pawła Majki, dziejąca się w Krakowie. Myślę, że jeśli spodoba mi się druga część „Metra”, to sobie ją kupię i przeczytam .

Zdaję sobie sprawę z tego, że gusta są różne, ale osobiście mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę każdemu fanowi SF, a nawet tym miłośnikom dobrej literatury, którzy za SF niespecjalnie przepadają.

wtorek, 30 września 2014

Zbyt wiele dobrego na raz

Zbliża się koniec września, a tu ani jednego posta w tym miesiącu. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, ale ku mojemu ciągłemu zadziwieniu, jakoś ten blog mi tam idzie. Chciałbym więc nie schodzić poniżej pewnego poziomu .

Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu ani chęci aby pisać, dlatego ten post będzie taki troszkę na odwal - po prostu rzucę pewną myśl. Od pewnego czasu jednak przygotowuję się do napisania całej serii artykułów dotyczących mojego światopoglądu - i tam też chciałbym poruszyć przedstawione tu kwestie.

A więc do rzeczy - czego dotyczy tytuł tego postu?

Ostatnio czytam sobie „Bóg nie jest wielki” Christophera Hitchensa(*). Książka ta zawiera wiele różnych tez, ale tu chciałbym się skupić na pewnej myśli, która jak dotąd (książki jeszcze nie skończyłem) pojawia się w niej co jakiś czas. Chodzi o to (i stąd tytuł), że twórcy i obrońcy religii (apologeci, teologowie) chcieli zbyt dużo na raz pokazać, czy też udowodnić, przez co osiągnęli skutek odwrotny od zamierzonego. O co chodzi konkretnie, spróbuję pokazać na dwóch przykładach, które akurat pamiętam.

(*) - Czytam w polskim przekładzie. I nadziwić się nie mogę, jak kiepskim językiem napisana jest ta książka. A przecież Hitchens to doświadczony i ceniony pisarz. Wina musi więc leżeć po stronie polskiego tłumacza, jak sądzę.

wtorek, 1 lipca 2014

Książki

Od dziecka byłem uczony, że książki są skarbnicą mądrości. Bardzo często mówiły mi to osoby, które z książką ostatni raz do czynienia miały najprawdopodobniej w podstawówce. Jako, że byłem ciekawy świata i z czytaniem problemów nie miałem (nauczyłem się czytać jeszcze zanim poszedłem do zerówki), czytałem mnóstwo książek. Wiele z nich było ciekawych, wiele z nich zawierało cenną wiedzę. Z czasem jednak, gdy posiadłem już jaki taki zasób wiedzy i zacząłem myśleć samodzielnie, zacząłem też zauważać, że nie wszystkie książki można uznać za wartościowe.

Im więcej czytałem(*), tym więcej trafiało mi się książek nudnych, czasem zawierających treści - co tu dużo mówić - odrażające, czasem też najzwyczajniej w świecie głupich.

(*) - Proces ten postępował w czasie jak mniemam z dwóch powodów. Po pierwsze - książki dla dzieci podlegają większej selekcji, niż książki dla dorosłych, przez co są bardziej wartościowe (uwzględniwszy rzecz jasna to, dla kogo są przeznaczone). Po drugie - dziecko mało wie, więc łatwiej je zadowolić. Osobnik starszy, który trochę już wiedzy zdobył, będzie miał zapewne większe wymagania.

W końcu doszedłem do wniosku, że książki żadną skarbnicą mądrości nie są. Owszem - mają taki potencjał, ale nie można ich traktować w ten sposób domyślnie. Dawno temu, kiedy edukacja była dla wybranych, teksty pisane były tworzone głównie przez ludzi mądrych, często utalentowanych, obeznanych ze zdobytą przez ludzkość wiedzą (jakakolwiek by ona nie była) - bo tylko tacy potrafili czytać i pisać. Poza tym tworzenie tekstów było procesem kosztownym i czasochłonnym.

Dzisiaj, gdzie praktycznie każdy umie czytać i pisać, a drukowanie książek jest tanie, zalewa nas powódź dzieł miernych, żeby nie powiedzieć gorzej(*). Dlatego tak trudno jest znaleźć coś wartościowego w tej masie wypocin i dlatego sądzę, że książek nie powinno się darzyć szacunkiem (a już szczególnie nabożnym) tylko dlatego, że są książkami.

(*) - W dobie powszechnego dostępu do internetu zjawisko to przybrało jeszcze na sile. Do tego stopnia, że powstały przykładowo specjalne portale dementujące powtarzane powszechnie głupoty.

Niedawno pisałem o tym, że niektórzy wierni darzą większym szacunkiem pewną określoną książkę niż życie innych ludzi - sytuacja chora sama w sobie, ale uwzględniwszy to, co napisałem powyżej, dodatkowo godna potępienia. Spotkałem się też z dosyć zaskakującą mnie reakcją znajomej mi osoby. Otóż mam w domu mnóstwo książek. Są to wyrzutki z różnych bibliotek zbierane przez lata przez mojego ojca (który książek przeczytał jeszcze więcej niż ja, chociaż w odróżnieniu ode mnie, skupiał się on raczej na rozrywce niż zdobywaniu wiedzy). Książki te stanowią, jak określił to Stanisław Lem, tzw. „literaturę wagonową” - lekka rozrywka do poczytaniu w pociągu, lub podobnej sytuacji, nie przedstawiające sobą nic wartościowego. Sam ojciec zaproponował, żeby te książki spalić, bo zajmują już zbyt wiele miejsca, a i tak nikt nie będzie ich czytał, na co ja rzecz jasna się zgodziłem. Gdy opowiedziałem o tym wspomnianej osobie, ta co prawda nie protestowała, ale stwierdziła, że jakoś głupio czułaby się paląc książki.

Chcę, żeby mnie dobrze zrozumiano - książki mogą być wartościowe i na pewno warto je czytać, gdyż rozwijają umysł i wyobraźnię. Jednak szacunek do książek wpajany nam od małego to zwykły erzac - tania namiastka szacunku dla wiedzy i mądrości, dla literatury (lub ogólnie sztuki) i piękna. Myślę, że powinniśmy porzucić uczenie kolejnych pokoleń takiego szacunku (szczególnie, że coraz więcej treści bardzo wysokiej jakości można znaleźć online) i zamiast tego zacząć je uczyć szacunku dla tego, co książki mają reprezentować.

poniedziałek, 17 marca 2014

Sfery w przestrzeni

Na święta (a właściwie po) zaszalałem trochę i kupiłem sobie dwie książki popularnonaukowe. Jedna z nich szczególnie mnie zainteresowała. Nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, ale sądząc po tytule i opisie książka zapowiadała się wręcz fantastycznie - łączyła w sobie wiedzę na temat starożytnej astronomii i mitologii - dwa tematy, które bardzo mnie interesują.

Mówię o książce „Sfery w przestrzeni, czyli tajemnice starożytnej astronomii”, Mari Magdaleny Kosowskiej i Aleksandra Kosowskiego.

Wiele sobie obiecywałem po tej książce, tym większe było więc niestety moje rozczarowanie. Co prawda książki jeszcze nie przeczytałem do końca - co niech świadczy o tym, jak mało wciągająca jest ona dla mnie(*). Nie jestem z resztą pewien, czy będę chciał ją kończyć - po przeczytaniu z mozołem części poświęconej ogólnemu omówieniu starożytnej astronomii i związanych z nią wierzeń doszedłem do części poświęconej matematycznym zależnościom. Miałem nadzieję, że chociaż tu będzie dobrze, jednak znowu się pomyliłem. Pomimo iż książki nie skończyłem sądzę, że to, co przeczytałem wystarcza, aby wyrobić sobie w miarę rzetelną opinię o tej publikacji.

środa, 21 listopada 2012

Arkadij i Borys Strugaccy

19 listopada zmarł Borys Strugacki . 21 lat wcześniej, 12 października 1991 roku, zmarł jego brat, Arkadij. Obydwaj bracia napisali wspólnie wiele książek, z których przeczytałem tylko niektóre. Czytałem je dawno temu, więc nie pamiętam nawet ich tytułów (kojarzę parę tytułów, ale oprócz „Pikniku na skraju drogi”, który akurat posiadam - i co ciekawe niedawno ponownie przeczytałem - nie pamiętam zbytnio ich treści). Pamiętam jednak, że zawsze mi się podobały - z takiego czy innego powodu.

Oprócz tego, że byli jednymi z najlepszych pisarzy SF na świecie niewiele o nich wiem, więc nie będę dużo pisał. Chciałem tylko ich tutaj wspomnieć.

Borys Strugacki (2006).
Autor: Бережной Сергей, źródło: Wikimedia Commons.

piątek, 16 listopada 2012

"Kłamca"

Jak już wspominałem, niedawno skończyłem czytać tetralogię "Kłamca" Jakuba Ćwieka. Książki bardzo mi się podobały i mogę z czystym sumieniem polecić je każdemu fanowi fantastyki. Jednak jak w przypadku każdego dzieła i tu można się dopatrzyć kilku wad. Zamierzam pokrótce je opisać (o dobrych stronach też trochę powiem, ale - parafrazując profesora Tolkiena - o tych złych rzeczach opowiada się lepsze historie ).

Mała uwaga. Ja sam co prawda jestem na to uodporniony, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie nie lubią, gdy im się opowiada szczegóły jakiejś książki czy filmu (tzw. spoilers). Dlatego lojalnie ostrzegam każdego, kto natknie się na ten artykuł, że w dalszej jego części znajdują się szczegóły dotyczące fabuły tej serii książek i jej zakończenia.

wtorek, 30 października 2012

Retcon

Niedawno skończyłem sobie czytać "Kłamcę" Jakuba Ćwieka. O samej książce chciałbym napisać innym razem. Ale z tej okazji chciałbym wspomnieć o pewnym zabiegu literackim. "Kłamca" miał dosyć konkretne zakończenie uniemożliwiające właściwie jego kontynuację. Więc gdyby jego autor chciał napisać jeszcze jakieś książki z tym bohaterem, musiałby albo pisać o wydarzeniach dziejących się przed wspomnianym końcem (prequele lub po prostu jakieś tam poboczne przygody), albo nagiąć nieco to, co wydarzyło się na końcu czwartego tomu "Kłamcy" - czyli zastosować retconning.

I tu dochodzimy do tematu tego postu.

Retcon to skrót od Retroactive Continuity. W skrócie - chodzi o to, że się udaje, że to co zostało już napisane, zostało napisane zupełnie inaczej niż w rzeczywistości - bo autor zmienił później koncepcję, albo po prostu żeby umożliwić dalsze przygody bohaterów.

środa, 3 października 2012

Krzatowie

Stary Krzat. Autor: Ballakallab (na licencji public domain). Źródło: Wikipedia.

Mam nieszczęście (czy aby na pewno?) być posiadaczem pierwszego wydania Władcy Pierścieni w przekładzie Jerzego Łozińskiego.

Powiedziawszy to, chciałbym od razu stanąć w obronie tego przekładu. Chociaż nie podoba mi się od z wielu względów, jestem świadom tego, że wynika to w znacznej mierze z uwarunkowań kulturowych - ponieważ sam przekład jako taki czyta się bardzo dobrze. Inwencja tłumacza jest na pewno bardzo interesująca, chociaż z wieloma jego decyzjami można się nie zgodzić.

Ja jednak chciałbym się tutaj skupić na tłumaczeniu angielskiego Dwarf/Dwarves.