niedziela, 25 maja 2014

Wybory

Dzisiaj odbyły się wybory do Europarlamentu. Nie poszedłem na nie. Wiem, że niektórzy by powiedzieli, że był to mój obowiązek. Dla takich osób mam następującą odpowiedź: obowiązek chodzenia na wybory to był w PRL'u.

Dzisiaj żyjemy podobno w wolnym kraju (wiem, wiem...), a to oznacza, że mam prawo nie iść na wybory. Co najważniejsze - to również może być traktowane jako wybór. W kraju, gdzie demokracja byłaby zdrowa a ludźmi rządziliby ludzie rozumni i uczciwi brak oddanego głosu oznaczałby, że nie daję swojego poparcia żadnemu ze startujących polityków - i głos taki byłby brany pod uwagę (*).

(*) - Chociaż z drugiej strony w takim kraju apatia wyborców oznaczałaby raczej, że jest dobrze i że żadne większe zmiany nie są konieczne .

Niestety żyjemy w takim systemie, w jakim żyjemy i jesteśmy rządzeni przez takich a nie innych ludzi - a to oznacza, że „głos” mój i wielu innych ludzi jest po prostu ignorowany a politycy zakładają, że mają „pełne” poparcie społeczeństwa .

Inny zarzut, który czasem słyszę wobec mi podobnych jest taki, że skoro nie głosowaliśmy, to żebyśmy potem nie narzekali. Przez całe swoje dorosłe życie głosowałem i jedyne co z tego miałem, to wg. takich mędrków prawo do narzekania. Bo moje głosy, włączając w to głosy wszystkich innych polaków, nigdy nic nie zmieniały. Politycy obiecują jedno, a robią i tak co innego. A prawa do narzekania jeszcze nikt mi nie odebrał, chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby politycy i taką niespodziankę nam zafundowali (bo o tego typu pojedynczych sytuacjach, rzadko bo rzadko, ale słyszę tu i ówdzie czytając/oglądając różne blogi, newsy itp).

Jeśli ktoś uważa, że powinien pójść na wybory - niech idzie, niech głosuje na kogo chce - tylko żeby potem nie narzekał . A od tego, co robią inni, niech się z łaski swojej od******** - sam na pewno nie chciałby, aby inni mówili mu, co powinien robić.

czwartek, 15 maja 2014

Święta Księga

Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym zaznaczyć, iż nie chcę tutaj dyskutować o istnieniu bądź nieistnieniu jakiegokolwiek boga. Nie krytykuję tu też wierzących za to, że nie stosują się do nakazów swoich świętych ksiąg ani za to, że uznają ją za „prawdziwą” wybiórczo jedynie. Wręcz przeciwnie - chwała im za to!

W artykule tym chciałbym skrytykować niekonsekwencję w stosunku wiernych do swoich świętych ksiąg i wyjaśnić, dlaczego nie powinny one być uznawane za święte przez kogokolwiek.

Jest wiele „świętych ksiąg” różnych religii, ja jednak chciałbym powiedzieć coś niecoś od siebie o Biblii - ponieważ ją akurat znam. Nie bez znaczenia jest też fakt, że żyję w kraju, gdzie 9/10 ludzi jest nominalnymi katolikami(*), a z pozostałych co drugi jest chrześcijaninem.

(*) - Wg. spisów przeprowadzanych co jakiś czas przez Kościół, tylko ok. co trzeci jest praktykującym katolikiem. A z własnego życia i z tego, co opowiadają inni wiem, że wielu katolików ostro sprzeciwia się niektórym działaniom Kościoła i nie wszyscy z nich wierzą we wszystkie tzw. „prawdy” wiary.

Chrześcijanie nazywają Biblię świętą, a wielu z nich również za taką ją uważa. Jest tak bardzo często dlatego, że nie znają oni całej jej zawartości - tylko wybrane troskliwie przez ich pasterzy, zatwierdzone odgórnie fragmenty(*).

(*) - Niektórzy z nich znają Biblię w całości. I dalej uznają ją za świętą. Akcje biblijnego boga uznają za sprawiedliwe i uważają je za przejaw miłości. Trochę żal mi tych ludzi, których religijna indoktrynacja pozbawiła możliwości rozróżniania pomiędzy dobrem a złem.

W obronie świętości owej książki(!) są oni gotowi utrudniać, a często i niszczyć ludzkie życie! Nie wolno jej drzeć (broń Boże „publicznie” jeszcze(*)) ani źle się o niej wyrażać. Tymczasem jakakolwiek inna książka o podobnej zawartości byłaby przez tych samych ludzi ostro skrytykowana, pogardzana, a nawet zakazana!

(*) - Mowa o Nergalu, rzecz jasna. Sęk w tym, że zrobił on to na zamkniętej imprezie i dodatkowo zabronił rozpowszechniania nagrań. Ale mniejsza już o to.

Żeby nie być gołosłownym, nakreślę pokrótce ponurą zawartość owej świętej księgi.