niedziela, 10 marca 2024

Decydowanie o losach Ukrainy

Papież Franciszek znowu dał pokaz tego, jak bardzo przejmuje się losami ludzi ginącymi na Ukrainie wskutek rosyjskiej agresji. Bardzo troskliwymi słowami wezwał Ukrainę do wywieszenia białej flagi i negocjowania pokoju. Wszystko to oczywiście w trosce o ginących ludzi:

Silniejszy jest ten, kto widzi sytuację, kto myśli o narodzie, kto ma odwagę białej flagi, by negocjować. Dzisiaj można negocjować przy pomocy potęg międzynarodowych. Słowo: negocjować jest odważne.
Kiedy widzisz, że jesteś pokonany, że sprawy nie idą dobrze, trzeba mieć odwagę negocjować. Wstydzisz się, ale iloma zabitymi to się skończy?

Wypowiedź ta oczywiście podyktowana została jego wielkim Ego, każącego mu siebie widzieć jako zbawcę narodów, apostoła pokoju, czy jak to tam jeszcze nazwać. Nie dociera do niego, bo jest głuchy na rzeczywistość, że taki „pokój” oznaczałby tak naprawdę poddanie się Rosji, a co za tym idzie masę zabitych i cierpiących ludzi (o których to niby tak bardzo się troszczy).

Nie jest to pierwsza tego rodzaju jego wypowiedź. Już wcześniej stawał po stronie Rosji w tym konflikcie. Dlatego to samo nie jest dla mnie jakimś szokiem.


Co mnie bardziej szokuje, to że podobne poglądy ma wielu ludzi na zachodzie - ludzi skądinąd inteligentnych i nie mających wcale złych intencji. Ostatnio na jednym z moich ulubionych blogów przeczytałem artykuł w podobnym tonie: powinno się tę wojnę jak najszybciej zakończyć i usiąść do pokojowych negocjacji pod nadzorem NATO.

Nie będę linkował do tego bloga, bo ogólnie bardzo lubię tę osobę i nie chcę jej przysparzać złej sławy. Tym bardziej, że nie jest ona wcale wyjątkiem.


Na zachodzie, w szczególności za oceanem, istnieje taka bardzo nieprzyjemna mentalność, która karze różnym ludziom widzieć siebie jako wielkich dobroczyńców ludzkości, którzy pilnują pokoju, pomagając co mniej rozwiniętym nacjom.

Ta mentalność jest silnie zakorzeniona w imperializmie, jaki przejawiają bogate, silne państwa. Jeśli popatrzycie chociażby na mapę Afryki, zobaczycie mnóstwo prostych linii - co jest bardzo dziwne. Granice przebiegają zwykle wzdłuż naturalnych granic: rzek, pasm górskich itp. A te wyglądają jakby ktoś je rysował linijką na mapie. A jest tak dlatego, ponieważ tak właśnie było - wiele z tych krajów to byłe kolonie europejskie, które zostały właśnie w ten sposób podzielone, bez zważania na rzeczywiste podziały etniczne czy geograficznie. Miało to tragiczne w skutkach konsekwencje.

Podobnie było w Europie po drugiej wojnie światowej. Zachód (alianci) wraz ze Stalinem podzielili po prostu Europę na własne sfery wpływów, rysując na mapach granice wg. własnych potrzeb i widzimisię. Bez zważania na to, kto dane obszary zamieszkiwał, z jakimi narodowościami się utożsamiał itd. (porównajcie sobie granice państw sprzed i po II wojnie światowej). I to też skutkowało tragicznymi konsekwencjami, które - tak samo jak w Afryce, można odczuwać do dzisiaj.


Teraz dzieje się podobnie: niektórzy ludzie żądają wręcz zakończenia tej wojny, oficjalnie w celach zapewnienia pokoju i bezpieczeństwa ludziom biorącym w niej udział. Nie dociera do nich, że żądają tak naprawdę pokoju na warunkach agresora, bez oglądania się na pragnienia ludzi których ta wojna najbardziej dotyczy. Są głusi na wszystko, co wiemy o Putinie i jego metodach działania. Wydaje im się, że są mądrzejsi niż głupiutkie ludy z krajów 2-go czy nawet 3-go świata, które nie rozumieją że są głupie i nie wiedzą, czego chcą i nie poradzą sobie bez wsparcia „starszych braci”.

Jest to straszliwie odstręczająca mentalność, zahaczająca tak naprawdę o rasizm. Dla nich jesteśmy niemalże dosłownie pod-ludźmi, którzy nie są w stanie sami o sobie decydować z powodu pewnego niedorozwoju umysłowego. Takie są przecież poglądy rasistów!

Oczywiście oni nie myślą w taki sposób. Są przekonani, że wiedzą lepiej i że czynią dobrze. Ale ta pycha i arogancja, nawet dyktowana dobrymi intencjami, niczego nie zmienia.

*

Na koniec chciałbym polecić wszystkim pewien blog, który stara się ludziom z zachodu wytłumaczyć pewne niuanse tej wojny. Myślę że każdy znajdzie w nim ciekawe informacje - bo nawet tutaj, w Europie środkowej/wschodniej nie każdy wie wszystko o historii naszej części świata.

Eastsplaining’s Substack

niedziela, 31 grudnia 2023

Mały, staroroczny rant na Polskę, Polaków i ogólnie na ludzi

Post ten chciałem napisać zaraz po wyborach, ale nie za bardzo chciało mi się go pisać. Jest strasznie negatywny. Ale muszę z siebie to wyrzucić, więc przeniosłem go na koniec roku.

Przeczytałem jakiś czas temu na Onecie pewien artykuł o rzeczywistych nastrojach i poglądach ludzi w PRLu, w czasach Solidarności. W skrócie: większość Polaków miała Solidarność gdzieś, liczyło się bardziej stabilność finansowa, dostępność produktów itp niż jakaś abstrakcyjna wolność. Cytując:

"W istocie społeczeństwo było podzielone, a od zbuntowanych i pragnących wolności liczniejsi byli ci, którzy przede wszystkim chcieli spokoju, uporządkowanych reguł życia, a także oczekiwali instrukcji, co jest prawdą, a co nie, co jest słuszne, a co nie, tak by mogli się czuć zwolnieni z samodzielnego analizowania sytuacji. Akceptowali zatem autorytet, który to podpowiada i daje gwarancję codziennego porządku, zachowania hierarchii i pewność stabilnej przyszłości".

Nie jestem w stanie sam stwierdzić prawdziwości tych twierdzeń, ale obserwując mentalność rodaków w czasie rządu PiSu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że historia się powtarza. I to zadziwiająco dokładnie! Polecam z resztą przeczytać cały artykuł, bo takich twierdzeń jak żywo opisujących wyborców PiS (i nie tylko ich) jest więcej.

W trakcie tych rządów wielu Polaków dało się nabrać na pisowską narrację, która odmalowywała wszystkich, którzy im się sprzeciwiali jako wrogów i zdrajców, którzy rozbiorą Polskę na spółkę z Niemcami i Rosją. To ich obwiniano o całe zło, które się działo, o wszelkie niepowodzenia i tp. - dokładnie jak za PRLu (stwierdzam na podstawie artykułu). I to w zasadzie jest jedyna rzecz, której nie będę w stanie zrozumieć nigdy: jak można być aż tak bardzo zaślepionym, żeby 2/3 Polaków którzy PiSu jako takiego nie popierają uznać za nie-polaków, zdrajców i wrogów Polski!

A ludzi tych było około 1/3 całej populacji. To jest straszne.

Ale z tych pozostałych 2/3 nie wszyscy byli przeciwko PiSowi. Część wolała się nie mieszać, mówiąc najczęściej, że polityka ich nie interesuje. PiSu co prawda nie popierali, ale nie obchodziło ich, że będąc u władzy szkodzą oni naszemu państwu. Kiedyś w radiu słyszałem jakąś statystykę która dzieliła właśnie Polaków na mniej więcej 3 równe części: 1/3 popierała PiS, 1/3 była obojętna i 1/3 była przeciwna. Biorąc pod uwagę frekwencje wyborcze, można więc powiedzieć, że tak naprawdę tylko jakieś ok. 1/5 - 1/6 społeczeństwa naprawdę jest przeciwna rządom nieudaczników, kłamców i złodziei. A smutna prawda jest taka, że większość z nich jest temu przeciwna raczej z powodów ekonomicznych, niż światopoglądowych.

Chociaż może jestem niesprawiedliwy - raz, że te poglądy się nie wykluczają, a dwa że powody ekonomiczne są też bardzo ważne i często również dotyczą kwestii życia i śmierci, tak samo przecież jak kwestie światopoglądowe.

Niezależnie jednak od tego będę się upierał, że jest to mimo wszystko prawda. Jeśli zobaczymy, z jakich powodów protestowali Polacy, to okaże się że w ogromnej większości chodziło o pieniądze - a konkretnie o niskie wypłaty. Tak protestowali nauczyciele, tak protestowali lekarze i pielęgniarki, tak też protestowali policjanci, którym jakoś nie przeszkadzało pałowanie i gazowanie protestujących kobiet. Bardzo podobnie było w czasach Solidarności (cały czas powtarzam za artykułem). Co należy jednak zaznaczyć: każda grupa protestowała osobno, sama dla siebie (o czym będę pisał niżej).

Rodzi to smutną refleksję, że Polak Polakowi nie jest żadnym rodakiem. Czasem w przypływie największego pesymizmu mówię sobie nawet, że nie istnieje coś takiego jak Naród Polski. Jest państwo polskie będące pewnym administracyjnym tworem, jest jakaś grupa „etniczna” polaków, mówiąca wspólnym językiem, mająca podobne zwyczaje i historię - ale nie stanowimy jednolitego narodu. To oczywiście tylko takie depresyjne gadanie, ale prawdą jest, że nie jesteśmy ze sobą solidarni, że nie obchodzi nas los innych Polaków, byleby nam samym żyło się znośnie.

A to źle. Bardzo źle - ponieważ bardzo łatwo byłoby nas zniszczyć. Przytoczę z resztą w tym miejscu wiersz niemieckiego pastora luterańskiego Martina Niemöllera z 1946 (z Wikipedii - również polecam przeczytać, ponieważ również widać pewne podobieństwo do mentalności niektórych naszych rodaków w obliczu PiSowskiego rozmontowywania państwa):

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

Z resztą, jakby nie patrzeć, to właśnie się PiSowi udało: zniszczyli każdy aspekt funkcjonowania naszego państwa, ponieważ jednych ludzi nie obchodził los drugich. Deforma edukacji? „Przecież nauczyciele mają tak dobrze! Super zarabiają, mało pracują i jeszcze się upominają o więcej kasy! Z resztą na co komu szkoła - to się w życiu i tak nie przyda.” (naprawdę tego rodzaju opinie słyszałem - i to nie jakieś pojedyncze, odosobnione zdania). Podobnie w każdym innym przypadku.

Żeby tego było jednak mało, często na obojętności się nie kończy. Jak sugerują powyższe wypowiedzi o nauczycielach, często jesteśmy strasznie wrogo nastawieni do innych, często też rodzi się w nas agresja wobec innych współziomków. Czasem z byle powodu a czasem agresją wybuchają nawet ludzie, którzy sami popełnili jakieś przekroczenie norm społecznych, kiedy zwrócić im na to uwagę.

To rozprzestrzenienie się chamstwa w każdej możliwej przestrzeni wspólnej zostało dodatkowo ułatwione wmawianiem nam oklepanych frazesów o tym, że człowiek kulturalny nie wdaje się w czcze dyskusje z głupcami, czy innych podobnych. I nikt teraz nie chce się z takimi osobami zadawać: bo to niekulturalne, bo nie warto szarpać się z gó**em, bo nie chce się zniżać do jego poziomu. A takie ludziki myślą sobie wtedy, że im wszystko wolno. A nam, często też po prostu zmęczonym życiem, łatwiej jest po prostu odwrócić wzrok, olać sprawę i mieć spokój na jakiś czas.

Strasznie rozpowszechniona jest też taka zwykła, codzienna hipokryzja. Rzecz jasna wszyscy nie lubimy ludzi, którzy kradną, ale o kradzież oskarżają innych, którzy kłamią ale o kłamstwa oskarżają innych itp. Ale ja mam tu na myśli takie zwykłe, codzienne sytuacje. Przykładowo: sam byłem parę razy świadkiem gdy ludzie, którzy sami zablokowali alejkę w sklepie chwilę później lub wcześniej mieli pretensje do innych, że blokują przejście.

*

Moim osobistym feblikiem jest logiczne, racjonalne myślenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy ludzie muszą posiadać tą umiejętność - ja sam z resztą też doskonały pod tym względem nie jestem, delikatnie mówiąc. Ale można by sobie życzyć, żeby przynajmniej jakaś większość ludzi posiadała jakieś podstawowe umiejętności w tym zakresie, choćby intuicyjne tylko, nie wyuczone.

Tymczasem już od dawna obserwuję, że ludzie łykają najbardziej nawet oczywiste fałsze - takie, do przeanalizowania których wystarczy nie żadna znajomość logiki (bo skąd, skoro nigdzie jej nie uczą), ale naprawdę chwila zastanowienia i/lub jedno zapytanie wpisane w wyszukiwarkę. Ale łatwiej jest polegać na emocjach. Jeśli coś ludziom pasuje, zgadzają się z tym bezrefleksyjnie i powtarzają dalej, jak gramofon. Jeśli nie - potrafią wykazać się zadziwiającą umiejętnością stosowania argumentów ad personam, pomimo nie posiadania żadnej wiedzy na temat różnych rodzajów argumentów. Bo o stosowaniu merytorycznych argumentów rzadko kiedy może być mowa.

O głupocie jako zjawisku (niekoniecznie społecznym) czytałem już u Stanisława Lema. Wg niego źródłem (niemalże?) wszelkiego zła na tym świecie jest właśnie głupota. Podobne poglądy ma Carlo M. Cipolla, który w swoim eseju „The Basic Laws of Human Stupidity” opisuje właśnie to zjawisko, jego podstawowe aspekty i przekonuje, że ludzie głupi są nieporównywalnie bardziej niebezpieczni niż ludzie źli. Przy czym definiuje on ludzi głupich w kontekście społecznym jako takich, którzy szkodzą innym sami nie osiągając przy tym żadnych korzyści.

Esej napisany był w 1976, możliwe więc, że Lem od niego zaczerpnął tą ideę, a możliwe że idea ta istniała już wcześniej i obydwaj panowie po prostu wyrazili to, co uważało wielu ludzi przed nimi. Na potrzeby tego postu jest to nieważne.

Problem z takimi ludźmi jest taki, że nie przekonują ich żadne(!) argumenty. Można im przedstawiać bezpośrednie nagrania, nawet takie, na których ich idole dosłownie przyznają się do popełnienia przestępstwa - to w żaden sposób nie zmieni ich zdania. Żadne ekspertyzy, żadne wyroki - nic! Ludzie tacy reagują właśnie agresją na jakąkolwiek konfrontację i szkodzą innym, nawet jeśli nie bezpośrednio, to właśnie w kontekście politycznym wybierając idiotów, manipulatorów, cyników i złodziei.

Ludzie ci stanowią niebywały wręcz balast, który często cofa całe społeczeństwa nawet o kilka wieków w rozwoju. I nawet jeśli ten efekt jest tylko tymczasowy i „oficjalny”, to przecież i tak ma strasznie negatywny wpływ na wszystkich i na wszystko.

*

Być może mam zbyt pesymistyczne podejście. Jeśli miałbym być szczery, to tego wszystkiego, co opisałem, nie widuję aż tak często na codzień. Ale te problemy istnieją, dają o sobie znać względnie często (robiąc to w dosyć przykry sposób) a przede wszystkim mają ogólny wpływ na całokształt naszego życia.

No ale znowu - może wyolbrzymiam ten problem. Przyznać muszę, że w życiu przeszedłem póki co dwie fazy polegające najpierw na etapie pewnego entuzjazmu wobec ludzi, zastępowanego później stopniowo przez mizantropię(*). Teraz jestem właśnie tym drugim etapie. Czy z niego wyjdę? Nie wiem. Czy wyjdziemy kiedyś z tej głupoty jako społeczeństwo? Tego też nie wiem.

(*) - Specjalnie dałem link do definicji, żeby czytelnik upewnił się, że na pewno zna znaczenie tego terminu. Przepraszam za takie protekcjonalne traktowanie, ale przekonałem się, że niestety ludzie często nie znają znaczenia wielu słów, których tak lubią używać. Także konkretnie tego słowa.

środa, 18 października 2023

Po wyborach

Jesteśmy już po wyborach i zewsząd słyszę głosy radości - PiS w końcu przegrał! Drażni mnie to.

Fakt: nie udało im się utrzymać takiej władzy, jaką mieli do tej pory, ale to nie znaczy wcale, że przegrali. Są najsilniejszą partią w sejmie a opozycyjna koalicja, chociaż ma większość, może nie dać im rady. Może się rozpaść, a nawet jeśli nie, to ich politycy mogą się ze sobą tak kłócić, że jakiekolwiek sprawne funkcjonowanie może nie być możliwe. W najgorszym wypadku może dojść nawet do przedterminowych wyborów - a wtedy PiS może znowu odzyskać władzę.

Poza tym władza ustawodawcza to jedno - ale pozostają jeszcze sądy, policja i prokuratura. A te instytucje PiS sobie podporządkował i ciężko będzie je odbetonować (może sądy nie aż tak, ale też nie pozostały czyste). No i jeszcze przez jakiś czas rządzić będzie nam marionetkowy prezydent, który będzie na każde skinienie Kaczyńskiego.

Ale nawet jeśli opozycyjnej koalicji uda się sprawnie rządzić, to nie dadzą rady w ciągu 4 lat naprawić tego syfu, jaki zostawiło im PiS. A zniszczyło ono bodajże każdy aspekt działania polskiego państwa! Ale ludzie tego nie rozumieją i w następnych wyborach rozliczą opozycję z grzechów PiSu. Już teraz słyszałem w radiu, jak się ludzie wypowiadali, że oczekują od nowego opozycyjnego rządu, że będą mogli żyć w normalnym kraju

*

Jedno, co naprawdę może cieszyć, to frekwencja. Ale słyszałem jakiegoś politologa, który twierdzi, że była taka wysoka, ponieważ dojrzeliśmy jako społeczeństwo, staliśmy się bardziej świadomi politycznie. Każdy, kto jako tako rozumie naukę wie, że jeden przypadek nie stanowi trendu. Kiepski z tego politologa więc naukowiec.

Ta frekwencja to mógł być zryw. Nie licząc twardego elektoratu, który ma przeżarty propagandą mózg, ludzie naprawdę dosyć mają PiSu. To mógł być zryw przeciwko PiSowi i nic więcej. Wielu ludzi wprost mówiło, że nie ma na kogo głosować, ale idą na wybory, żeby ich odsunąć od władzy. Ja sam pisałem dokładnie to samo.

W następnych wyborach może być znacznie gorzej - ludzie mogą być po prostu zniechęceni wszystkim, a jeśli okaże się że nowy opozycyjny rząd jest do niczego, to po prostu oleją sprawę bo będą widzieli, że na opozycję nie ma co liczyć.

*

Jeśli zaś chodzi o same wyniki, to każdy może je z łatwością sprawdzić w internecie. Wyniki te przedstawia się zaś tak, że sumuje się głosy oddane jako 100% i wtedy pokazuje udział poszczególnych partii - jak na obrazku (wykonane przeze mnie w OpenOffice):

Kiedyś jednak napisałem, że rzeczywisty podział głosów wygląda inaczej. Te procenty są dobre przy określaniu względnej siły danej partii, czyli ile posłów wejdzie do sejmu, ale nie dają bardziej ogólnego poglądu na realia głosowania. Dlatego włączyłem wtedy do wykresu ilość osób niegłosujących. Teraz chciałbym pokazać podobny graf (również wykonany przeze mnie w OpenOffice):

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to uniwersalny sposób pokazywania wyników wyborów, ale myślę, że jeśli ktoś chce pokazać właśnie takie bardziej ogólne realia głosowania, to jest to bardzo dobra opcja.

*

Wracając jednak do czasów sprzed wyborów, jest jedna rzecz, która mnie denerwuje od bardzo dawna w trakcie trwania kampanii wyborczych. Chciałbym móc wybierać świadomie - a to oznacza znajomość nie tylko programów, ale też poglądów danej partii i ich poszczególnych przedstawicieli. O ile to pierwsze można znaleźć względnie łatwo (chociaż też trzeba trochę poszukać) o tyle w drugim przypadku często niemożliwe jest znalezienie takich informacji, chyba że sam przedstawiciel wprost o nich mówi.

A w trakcie tych wyborów całkiem sporo osób mówiło, że zasadniczo nie warto wybierać sobie ulubionej partii, tylko znaleźć takiego polityka, który jest nam światopoglądowo bliski. Bo w parlamencie głosują konkretni ludzie a nie jakaś abstrakcyjna partia (no chyba że obowiązuje dyscyplina partyjna nad jakimś głosowaniem, ale nie licząc takich zamordystycznych partii jak PiS zdarza się to raczej rzadko).

O ile ktoś kogoś śledzi w miarę regularnie w mediach społecznościowych lub innych, to może jeszcze znać poglądy kogoś takiego. Ale jeśli ktoś taki jak ja polityką zasadniczo się nie interesuje, to powodzenia w znalezieniu takiego polityka. Szczególnie jeśli do przejrzenia jest kilkadziesiąt kandydatów.

I tu wkracza pomysł, na który wpadłem już przy poprzednich wyborach (to jest względnie prosty pomysł i jestem pewien, że inni też na to wpadli, ale nikt o tym głośno nie mówi - a warto żeby ta idea nabrała rozgłosu).

Chodzi po prostu o to, żeby każda partia i każdy jej członek posiadał odpowiednią podstronę na stronie Państwowej Komisji Wyborczej. Obowiązkowo - nie opcjonalnie. Mają te swoje biura poselskie, to niech o to dbają! Na takiej stronie partie mogłyby umieszczać przedstawione w sposób jasny i czytelny swoje programy (obietnice wyborcze, co by chciały najchętniej oprócz tych obietnic zrealizować, jak ogólnie zapatrują się na różne sprawy) i podobnie poszczególni politycy (krótkie info o człowieku, jego poglądy). Oprócz tego - co podpowiedział mi znajomy, gdy podzieliłem się z nim swoim pomysłem - warto by na tych podstronach umieszczać historię głosowań.

*

Kontynuując okołowyborcze refleksje chciałbym jeszcze odnieść się do sposobu, w jaki liczone są głosy. Chodzi o podział na okręgi wyborcze. Wielu ludzi kwestionuje zasadność takich podziałów, postulując po prostu „jeden państwowy okręg” i liczenie proporcjonalne. Osobiście myślę dokładnie w taki sam sposób. Nie przekonują mnie kontrargumenty, które mówią przykładowo, że okręgi są dobre bo w ten sposób można zagłosować na „swojego” kandydata a nie na partię (bo w obecnym systemie nie wybiera się tak naprawdę nikogo, kto reprezentowałby konkretnie ciebie).

I zdaję sobie sprawę, że w przypadku takiego ogólnokrajowego okręgu liczba kandydatów do wyboru drastycznie się zwiększa, ale jeśli jako alternatywę mam jakieś udziwnione liczenie, gdzie jedne głosy mają większą wartość od innych, to skłonny jestem do takiego poświęcenia. Z resztą system ten można wtedy zmienić w taki sposób, żeby móc oddać głos na partię zamiast na konkretnego posła (jako opcję). A jeśli dodamy do tego mój poprzedni pomysł, to sprawa też troszeczkę może się dla wyborcy uprościć (bo łatwiej będzie zawczasu znaleźć sobie swojego wybrańca).

sobota, 7 października 2023

Na wybory!

Chciałbym napisać krótko i konkretnie do osób, które nie chcą iść na wybory, bo „nie ma na kogo głosować”.

Przede wszystkim macie rację - to prawda, że nie ma na kogo głosować. Nie chodzi o to, że ta czy tamta partia jest bliżej czy dalej od naszych poglądów ale jednak zbyt daleko. Oni wszyscy są w mniejszym lub większym stopniu populistami, często mocno odklejonymi od rzeczywistych problemów które trapią nasz kraj, ale którzy dużo obiecują a myślą tylko o władzy. Naprawdę tak sądzę! Co porządniejsi i co rozumniejsi z nich ew. przy okazji zrobią coś dobrego.

Ale nie ma tutaj symetrii! Nie wszystkie partie są tak samo złe i głupie, a niektóre są wręcz poza jakimkolwiek poziomem i są w sposób ewidentnie złe i szkodliwe, i trzeba się ich pozbyć!

Dlatego warto zapamiętać parę rzeczy:

  1. Nie trzeba głosować „na kogoś”. Krzyżyk oczywiście trzeba postawić obok konkretnej osoby, ale charakter samego głosowania może być „przeciwko”. Oddając głos na kogoś z poza partii której nie chcesz widzieć w parlamencie sprawiasz, że dostanie ona mniej mandatów - bo więcej zgarną inne partie. To nie jest wcale jakaś wyszukana filozofia, którą zrozumieć mogą tylko uczeni profesorowie!

    Jeśli jednak naprawdę nie wiesz, przy kim postawić krzyżyk, to rzuć kostką albo nawet skorzystaj z latarnika wyborczego.

  2. Ukradzione z internetu, podobno wypowiedź prof. Paula Tambyah'a, ale nie mogę znaleźć potwierdzenia: Głosowanie to nie jest małżeństwo tylko transport publiczny. Nie czekasz na „tego jedynego”, który jest perfekcyjny. Wsiadasz do autobusu. A jeśli nie ma żadnego, który jedzie dokładnie do celu twojej podróży, to nie zostajesz w domu nadąsana/y tylko wsiadasz do tego, który dociera najbliżej tego miejsca, w którym chcesz być.

    To jest tylko pewna analogia, ale dobrze oddaje sens głosowania w demokracji.

  3. Też z internetu. Sprawa jest zasadniczo prosta. Jeśli ty nie wybierzesz, to zrobią to za ciebie inni. A ci inni to niestety często ludzie fanatycznie wierzący w słowa jednej partii, przepełnieni ślepą nienawiścią do innych, których nie obchodzi nasz kraj, tylko byleby „swoi” byli przy władzy. Bo im dadzą i tak jest słusznie. Nie wiem, jak wam, ale mi się nie podoba, żeby za mnie głosował ktoś inny.

Napisawszy to wszystko chciałbym na koniec zaznaczyć jedną rzecz. Zachęcam tutaj do pójścia na głosowanie. Ale - w oczywisty sposób - wybór jest wasz. Nie odmawiam nikomu słuszności tego wyboru, jakikolwiek by nie był.

Ale będąc dorosłym, trzeba być świadomym konsekwencji swoich działań. Jeśli nie pójdziesz na wybory, w zasadzie tracisz jakiekolwiek prawo do narzekania. Miałeś szansę, żeby pomóc to zmienić i nie skorzystałeś - to teraz siedź cicho.

Dlatego chociaż z tego jednego powodu warto tą szansę wykorzystać - żeby nikt ci nie mógł powiedzieć, że nic nie zrobiłeś.

czwartek, 5 października 2023

Ile jest w Posce wiernych katolików

Niedawno pokazały się wyniki spisu powszechnego dotyczącego m.in. wyznania religijnego.

Dlaczego to trwało tak długo nie wiem - i jeśli ktoś wie, to bym się z chęcią dowiedział. Ja sam wyobrażam sobie pracę z tymi wynikami jako polegającą w 99% na wprowadzeniu ich do systemu (przy czym znacząca część osób spisywała się przez internet, co powinno znacząco przyspieszyć ten proces). Gdy wszystkie dane są już w systemie, wszelkie opracowania powinniśmy właściwie mieć za „friko”, nawet używając najprostszych narzędzi. No ale jak mówiłem, nie wiem jak to rzeczywiście wygląda i z chęcią bym się dowiedział, bo temat interesuje mnie sam w sobie.


Bardzo mnie interesowały wyniki w tym temacie, ponieważ uważam wiarę, a zorganizowaną religię w szczególności za bardzo szkodliwe w niemalże każdym aspekcie życia(*). Dlatego cały czas żyję nadzieją na zmianę ku lepszemu - czyli na sekularyzację społeczeństwa, a docelowo nawet na laicyzację.

(*) - Istnieją pewne pozytywne skutki bycia wierzącym i należenia do wspólnoty wyznaniowej. Jednak nie powinny one przesłaniać ogromu szkód, jakie przynosi zarówno istnienie zorganizowanych kultów, jak i w mniejszym stopniu wiara w niesprawdzalne opowieści.


A wyniki były takie, że tylko 71,3% ludzi powiedziało, że należy do Kościoła Katolickiego. I oczywiście wszyscy się rozpisali, że religia w Polsce zanika (czy coś w tym stylu). Tylko że...

...20,5% odmówiło odpowiedzi na to pytanie. Nie powiedzieli, czy należą, czy nie należą - tym bardziej nie wspominali nic o wierze. A to znaczy, że odsetek z pewnością jest wyższy. Dokonując podstawowego ograniczenia można powiedzieć, że wiernych KRK jest w Polsce pomiędzy 71,3 a 91,8 procent.

Można by się pokusić o troszkę bardziej dokładne oszacowanie, przy założeniu że odsetek wiernych jest w grupie, która odpowiedziała taki sam, jak w grupie która nie odpowiedziała.

W pierwszej grupie jest to 89,8%. Jeśli wymnożymy to przez ilość osób, które nie odpowiedziały (20,5% - i tak, matematycznie jest to poprawne, gdyż procenty to po prostu ułamki), to otrzymamy 18,4%. Sumując z ilością osób w całej populacji, które odpowiedziały dostaniemy 71,3 + 18,4 = 89,7%. To nie jest liczba znacząco różniąca się od poprzednich spisów. Myślę, że jest ona raczej zawyżona, ale ile, tego nie wiem. W każdym bądź razie niepewność jest duża.

Tylko czy ma to znaczenie?


Są inne wskaźniki które mogą lepiej pokazywać religijność naszego społeczeństwa. Należeć to sobie można - ja sam nominalnie ciągle jestem katolikiem (w czasie spisu odpowiedziałem, że nie należę).

Jednymi z takich wskaźników są tzw. Dominicantes i Communicantes badane przez sam Kościół. Kiedyś nawet, jeszcze jako ministrant, brałem w nich udział. Zbieranie tych statystyk polegało po prostu na tym, że wysyłało się ministrantów do wyjść, aby zliczali ilość wiernych opuszczających kościół (podobnie przy przyjmowaniu komunii). Może teraz jest to sprawdzane inaczej, ale taka metoda nie jest zbyt dokładna, jak można sobie łatwo wyobrazić. Daje jednak ogólny pogląd na sytuację.

Communicantes nie zmieniało się znacząco w ostatnich latach, dlatego zostawimy go sobie w spokoju. Jednak jeśli zajrzymy do artykułu na Wikipedii, to zobaczymy że ilość Dominicantes (czyli praktykujących wiernych) zmalała z około połowy w latach 80-tych, do około jednej trzeciej w ostatniej dekadzie.

Dodatkowo dużo się słyszy o wypisywaniu się młodzieży z lekcji religii (jeśli dobrze pamiętam, bywają nawet klasy, gdzie nikt nie chodzi na religię). Nie przeszkadza to oczywiście naszemu kochanemu rządowi przeznaczać rekordowych sum pieniędzy na wsparcie tej upadłej instytucji.

Edit: Zapomniałem też wspomnieć oczywiście o lecącej w dół na łeb, na szyję liczbie powołań kapłańskich.

Edit 2: Jak usłyszałem niedawno, także coraz więcej par decyduje się tylko na śluby cywilne, przez co spada ilość sakramentów małżeństwa, a co za tym idzie - dochody księży.

Łącząc ze sobą wszystkie te przesłanki wniosek wyciągnąć można w miarę jednoznaczny: społeczeństwo polskie ulega sekularyzacji i ten trend będzie raczej trwał.

Trzeba mieć jednak na uwadze jedną rzecz: to, że ludzie zrywają swoje więzi z Kościołem nie oznacza że tracą wiarę. Taka sekularyzacja jest oczywiście krokiem w dobrą stronę, ale nadal pozostają oni w większości wierzący. Z resztą, czy to zrywanie więzów jest aż takie znów prawdziwe?

Znam osobiście takich ludzi, więc jestem w stanie sobie wyobrazić, że wielu z tych „nienależących”, niechodzących na msze i mających w głębokim poważaniu Kościół Katolicki dalej będzie chrzciło swoje dzieci i wysyłało je na religię, do kościoła, do sakramentów...

niedziela, 23 lipca 2023

Czas letni, czas zimowy

Już wbrew pozorom całkiem niedługo czeka nas kolejna zmiana czasu. Z jakiegoś dziwnego i niezrozumiałego dla nikogo powodu Unia Europejska cały czas zwleka ze zlikwidowaniem tego archaicznego zwyczaju, pomimo niezliczonych głosów dobiegających z każdej strony, jak bardzo uciążliwe i niepotrzebne jest to przesuwanie godziny. Na pewno na przeszkodzie nie stoją żadne ograniczenia technologiczne, więc w zasadzie nie wiadomo o co chodzi (o pieniądze raczej też nie, jak to wg. znanego powiedzenia dzieje się z reguły w takich wypadkach). Może nie mogą się zdecydować, czy zostać przy czasie letnim lub zimowym? (patrz niżej, uzupełnienie)

Jak dla mnie, skoro do tej pory byliśmy w stanie przetrwać zmianę czasu 2x w roku, można by wprowadzić na próbę - powiedzmy na 5 lat - czas zimowy a potem przesunąć o 1 godzinę i zmienić na próbę na czas letni i zobaczyć, który sprawdza się lepiej.

Argumenty zaś przemawiające za jednym lub drugim sposobem liczenia godzin każdy ma swoje. Osobiście sądzę, że na dłuższą metę nie ma to absolutnie żadnego znaczenia - po prostu jakbyśmy nie wybrali, w końcu się do tego tak czy siak przyzwyczaimy.

Chociaż z drugiej strony myślę, że argument przestawiony przez Nicka Lucida z kanału The Science Asylum idzie zbyt daleko w drugą stronę. Zachęcam do obejrzenia filmiku i wogóle gorąco polecam cały kanał (gościu jako jedyny był mi w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób zakrzywiona czasoprzestrzeń powoduje grawitację). Nick Lucid ma ogromny talent edukatorski (tak jest! - żeby dobrze nauczać, też trzeba umieć, nie wystarczy tylko wiedzieć).

Dla tych, którzy jednak nie chcą oglądać video na YT przedstawię w skrócie jego sedno: Nick proponuje całkowicie porzucić strefy czasowe i używać na całym świecie jednego czasu. Ma to swoje zalety ale też i swoje wady. Trzeba by się po prostu przyzwyczaić, że poranek w Nowym Jorku byłby o godzinie 11-tej a w Polsce o 5-tej. I wokół tego trzeba by układać cały plan dnia.

Tak jak napisałem wyżej, na dłuższą metę dałoby się do tego pewnie przyzwyczaić. Problem w tym, że nie zmieniłoby to problemów z przeskakiwaniem stref czasowych przy dalekich podróżach. Poza tym strefy czasowe zostały wprowadzone właśnie dlatego, że od bardzo dawna przyzwyczajeni jesteśmy do zliczania godzin na podstawie lokalnych cykli dnia i nocy.

Tak czy siak - ja ze swej strony chciałem tylko przedstawić pewien malutki, w sumie niezbyt ważny fakt w dyskusji na temat wyższości jednego z tych czasów.

Mówi się powszechnie czas zimowy/czas letni (mimo że z tymi porami roku są one związane dosyć luźno). Ja chciałbym tylko zauważyć, że w jednym z tych czasów południe (czyli bardzo konkretne astronomiczne zjawisko) jest o godzinie 12-tej, w drugim zaś o 13-tej (patrz przykładowo tutaj). Czyli jeden z tych czasów (zimowy) jest niejako naturalny - a drugi (letni) jest przesunięty.

I to tylko chciałem wskazać: że zamiast mówić czas zimowy/czas letni powinno się być może mówić czas normalny/czas przesunięty

*

Uzupełnienie: Już wiem, dlaczego nie zniesiono zmiany czasu - i w sumie byłem dosyć blisko . Polecam przeczytać artykuł na OKO.Press, ale w skrócie sytuacja wygląda tak, że rządy krajów członkowskich nie mogły się między sobą dogadać, przy jakim czasie zostajemy

poniedziałek, 20 marca 2023

Jak powinny wyglądać reakcje na reportaż o papieżu Polaku

Dwa tygodnie temu w TVN24 ukazał się film dokumentalny „Franciszkańska 3” pokazujący, że Karol Wojtyła nie tylko wiedział jako papież o ukrywaniu pedofilii w Kościele, ale sam w tym procederze uczestniczył jeszcze jako biskup i kardynał. Długo zastanawiałem się, czy cokolwiek o tym napisać - osobiście mało mnie to obeszło a inni na ten temat napisali już sporo (i do tego lepiej).

Ale jest jedna rzecz związana z całą tą aferą, o której bardzo chciałbym wspomnieć, bo jest mi ta kwestia bliska.

Cała „obrona” papieża Polaka praktycznie rzecz biorąc całkowicie zignorowała to, że kwestie przedstawione w tym reportażu to nie były żadne gdybania, żadne „tezy” (jak przeczytałem na Deonie), żadne wymysły autora - tylko wnioski oparte na pewnych faktach.

Rzeczowa, merytoryczna dyskusja opiera się na faktach. Jakichkolwiek - żadne fakty nie są absolutne, żadne nie są doskonałe, każde można (a wręcz powinno się) próbować podważyć. Ale te fakty muszą być, inaczej cały dyskurs zostaje sprowadzony do przepychanek słownych, odwołania do autorytetu, obelg itp.

Antyintelektualiści nie chcą natomiast takiej dyskusji. Raczej nie dlatego, że wiedzą iż stoją na z góry przegranych pozycjach. Żeby to wiedzieć, trzeba inteligencji i uczciwości, a jednego lub drugiego (a często obydwu) im bardzo brakuje. Nie chcą takiej dyskusji bo po prostu nie mają żadnych argumentów i nie potrafią prowadzić prawdziwej dyskusji, więc uciekają się do tego, co im dobrze wychodzi: do odwoływania się do autorytetów, bliżej nieokreślonych „wartości”, do obelg, straszenia, szczucia i szkalowania.

I do tego właśnie w dużej mierze sprowadziła się cała ta „obrona”: to był atak na „wartości”, na autorytet, to był atak komunistów itp. Były też próby wytłumaczenia: wtedy wszystko się tuszowało (papież Franciszek) czy wręcz nawet że nie mógł tego robić bo wiedział że to grzech (nie żartuję!). I wiele innych tego typu wypowiedzi. I oczywiście była manifestacja uczuć: uchwała w sejmie, homilie w „publicznej” telewizji itp. Słyszałem też o planowanych marszach papieskich...

Z punktu widzenia bodajże każdego inteligentnego człowieka było to wszystko bardzo żałosne i śmieszne.

Dopiero parę dni temu natknąłem się na pierwszą (i jak do tej pory jedyną) rzeczową próbę obrony Karola Wojtyły. Jak przeczytałem na Onecie (artykuł w Rzeczypospolitej jest za paywallem, obydwa źródła niżej), panowie Tomasz Krzyżak i Piotr Litka podważyli wnioski wyciągnięte z dokumentów SB na temat księdza Bolesława Sadusia. I tak właśnie powinna wyglądać dyskusja i w taki właśnie sposób powinno się bronić Wojtyłę, jeśli by się chciało, żeby ktokolwiek tę obronę brał na poważnie!

Oczywiście to jest podważenie wniosków dotyczących jednego tylko wątku. Dodatkowo (jak mogłem przeczytać) dokumenty SB były tylko punktem wyjściowym do dalszych poszukiwań. A jeśli dodamy do tego dziwne posunięcie arcybiskupa Jędraszewskiego, który zablokował dostęp do archiwów krakowskiej kurii, to cała sprawa nie wygląda zbyt ciekawie dla ludzi, dla których Wojtyła ciągle jest jakimś autorytetem. Ale mimo wszystko taka rzeczowa polemika się pojawiła. I tak to właśnie powinno wyglądać, o czym chciałem napisać. Niestety już od paru lat przyjmuję do wiadomości, że ogromna większość ludzi nie myśli w sposób racjonalny

Burza wokół Jana Pawła II. Dziennikarze "Rzeczpospolitej" podważają ustalenia TVN24

Czy ksiądz Saduś na pewno był pedofilem?