czwartek, 31 grudnia 2020

Trochę przemyśleń o pandemii na koniec roku

Miałem wcześniej zamiar napisać coś niecoś o mitach i innych rzeczach dotyczących pandemii. Nie chciało mi się jednak zbytnio pisać a i tak to, co wyprodukowałem nie chciało mi się układać w jakąś spójną całość. Postanowiłem więc, że po prostu zgromadzę tu parę myśli w takiej luźnej postaci.

Argumentów odnośnie panującej aktualnie pandemii słyszałem wiele - ogromna większość z nich była tak niezborna, że nie wiadomo nawet, przeciwko czemu tak konkretnie była skierowana, co miała pokazać. Wydaje mi się że tak konkretnie to miała po prostu dać ujście frustracji jaką odczuwają wszyscy, tak jak ten artykuł

Jednym z najbardziej konkretnych argumentów był ten przeciwko obowiązkowi noszenia maseczek. Krótko: wg. przeciwników tego nakazu noszenie maseczek nic nie daje, to raz. Dwa - że nie ma żadnych naukowych dowodów na ich skuteczność. I jedno i drugie to bzdura, i tak: są na to naukowe dowody (na końcu podlinkuję do artykułów, które szerzej o tym piszą).

Główne nieporozumienie, jak mi się wydaje, pochodzi z niezrozumienia, po co nosi się maseczki. One same nie ochronią nikogo przed zarażeniem. Razem z trzymaniem dystansu i higieny mają one ograniczać rozprzestrzenianie się kropelek z wirusami, spowalniając w efekcie ilość zachorowań tak, aby służba zdrowia dała radę „przerobić” chorych.

Apropo higieny: jednym z antymaseczkowych argumentów miało być rzekome powodowanie przez ich noszenie infekcji grzybiczych lub innych. W tej kwestii najlepsze odparcie takiego argumentu, jakie widziałem to po prostu porównanie do noszenia bielizny: jeśli codziennie zmieniasz na nową, nic nie złapiesz. Jak nosisz przez wiele dni ciągle to samo, to nie dziw się, że wyskakują ci tam jakieś pryszcze, bąble lub coś gorszego.

Edit: innym "godnym" wspomnienia "argumentem" było odwołanie się do jakiejś wolności osobistej. Że niby noszenie maseczek ją ogranicza - no wiecie, jak pasy samochodowe czy inne tego typu ograniczenia. Nie jestem pewien czy jest wogóle sens pochylać się nad takimi infantylnymi roszczeniami.

Co prowadzi nas do dwóch kolejnych problemów.

Pierwszy to jeden z kolejnych „argumentów”: że jak mamy teraz pandemię, to nikogo innego już nie przyjmują, bo „są”/liczą się tylko chorzy na COVID. To jeden z tych niezbornych argumentów, o których wspomniałem - nie wiadomo w sumie, co on ma udowadniać.

Kwestia jest problematyczna, bo tymi chorymi też trzeba się zająć, a niestety nie można ich mieszać z innymi chorymi z oczywistych raczej powodów. Służba zdrowia zawsze była w opłakanym stanie, a obecna sytuacja tylko to unaoczniła. Jeśli dodamy do tego kiepskie decyzje ludzi odpowiedzialnych za walkę z pandemią (chodzi nie tylko o rząd, chociaż oczywiście głównie o nich) dostaniemy efekt taki jak widzieliśmy: pozamykane na wszelki wypadek lub zapchane chorymi na COVID szpitale i brak opieki dla innych chorych.

Drugi problem to właśnie owe decyzje służące walce z pandemią. Wprowadzony na wiosnę lockdown był zrealizowany w sposób mówiąc najdelikatniej jak to tylko możliwe bezsensowny. Ale miał być wprowadzony z bardzo konkretnego powodu - tylko nie wiem, czy rządzący akurat z tego sobie zdawali sprawę. Myślę, że chyba wydawało im się jednak coś innego. Otóż ten lockdown miał przygotować służbę zdrowia na walkę z pandemią. Oczywiście nie zrobiono tego, czego rezultaty odczuwamy do dzisiaj.

Odnośnie zaś służby zdrowia: Nie chcę oczerniać w żaden sposób lekarzy, pielęgniarek ani żadnego innego pracownika którzy dawali z siebie wszystko w czasie trwania tej pandemii (czy chociaż pomagali innym chorym poza szpitalami) - chwała im i ich poświęceniu. Ale nie można niezauważyć, że (o czym wspomniałem wyżej) służba zdrowia od dawna była w opłakanym stanie. I było tak zarówno z winy rządzących (nie tylko tego rządu), jak i z winy samych właśnie pracowników służby zdrowia którzy nader często mieli głęboko gdzieś pacjenta i jego problemy. Dlatego byliśmy teraz świadkami wielu patologicznych sytuacji, które nigdy, nawet w pandemii, nie powinny mieć miejsca.

O decyzjach podejmowanych w trakcie trwania tej pandemii nie zamierzam się rozpisywać: tylko idiota może nie widzieć, że są one głupie i motywowane chęcią zbicia politycznego kapitału czy osiągnięcia innego rodzaju korzyści.

To z resztą jest powodem tego, że spora część ludzi nie stosowała się do zaleceń i nakazów. W mojej okolicy praktycznie każdy nosił maseczki, chociaż wielu nie nosiła ich prawidłowo - ale wiem, że w innych miastach nie było już tak fajnie pod tym względem. Gorzej było też wszędzie z trzymaniem dystansu czy dezynfekcją rąk (patrzałem w sklepach). Także w zakładach pracy nie przestrzegano tych nakazów zbyt sumiennie (sam miałem doświadczenie raczej z urzędami, ale myślę, że wszędzie tak było). A historie jakie słyszałem o ludzkim zachowaniu są naprawdę potworne. Przykładowo ostatnio słyszałem jak ktoś, kto jeszcze był chory i się źle czuł, ale skończyła mu się już kwarantanna (głupie przepisy) więc pojechał sobie w odwiedziny do rodziny. Z resztą każdy z nas słyszał takie historie.

A ja wcale nie oceniam źle tych ludzi - jak już powiedziałem, chaos zmienianych co chwilę bezsensownych nakazów i zakazów sprawił, że ludzie tak naprawdę nie wiedzieli już, co robić i mieli tego wszystkiego dosyć. Poza tym nie widząc sensu w tych obostrzeniach większość zaczęła uważać, że są to po prostu widzimisie tych na górze (tych, których mało kto lubi - nawet ci, którzy na nich swego czasu głosowali).

Chociaż z drugiej strony o ile nie przeszkadzało mi, gdy widziałem kogoś bez maseczki jeśli nie kaszlał i nie kichał, o tyle skręcało mnie jak diabli gdy taki jegomość z dumnie uniesioną głową kaszlał na lewo i prawo, bo mu się nie chciało nawet zasłonić ust

A z tym zasłanianiem ust i nosa jest u nas naprawdę duży problem. Mało kto się do tego stosował kiedykolwiek - to są moje obserwacje jeszcze sprzed pandemii. Gdy wprowadzano te nakazy wyrażałem cichą nadzieję, że może w końcu w Polsce pojawi się taka „kultura chorowania”, podobnie jak w przykładowo Japonii, gdzie ludzie chorujący sami noszą maseczki, bo tak po prostu wypada. Ale już wiem, że to się nie zmieni i dalej będziemy kaszleć i kichać na wszystko i wszystkich, bo nigdy nas nie uczono tego, że to bardzo nieprzyzwoite (o zwykłej odpowiedzialności i higienie nawet nie wspominając).

Z resztą, skoro jesteśmy przy polakach: zawsze byliśmy podzieleni. To akurat całkowicie normalne - każdy ma inne poglądy, inaczej myśli itd. Ale rządy *** oraz pandemia pokazały niesamowity wręcz obraz nienawiści i pogardy jaką jeden polak potrafi czuć do innego. Straszne i smutne

Skoro zaś mowa o decyzjach i informacyjnym chaosie, nie sposób nie wspomnieć też o statystykach, które nawet gdy nie zostały jeszcze scentralizowane, były mało wiarygodne: ludzie sami często nie zgłaszali się na badania, gdy zaczynali się źle czuć, ale nawet gdy się zgłaszali to częsty scenariusz był taki, że wcale nie kierowano ich na jakiekolwiek badania ani nawet na kwarantannę (nawet, gdy wiedziano, że taka osoba miała kontakt z kimś kto na pewno zachorował na COVID)! Z tego co słyszałem, przejść na COVID mogło już nawet 10% polaków. A może i więcej.

Ale wracając do samej choroby: bardzo często słyszałem argument, że to jest po prostu kolejna grypo-podobna choroba, niektórzy twierdzili nawet że wcale nie ma większej śmiertelności (co jest nieprawdą) lub (co usłyszałem jeden raz, niedawno) że do czerwca więcej było chorych na grypę niż na COVIDA (ciekawe, dlaczego akurat do czerwca).

Kolejny niezborny argument, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Nie słyszałem jakoś, żeby służba zdrowia była kiedyś sparaliżowana szpitalami zapchanymi chorymi na zwykłą grypę. Także śmiertelność nie ma tu większego znaczenia - ważniejsze w tej chwili jest to, że zachorowań jest po prostu bardzo dużo w bardzo krótkim czasie i nie dajemy rady leczyć wszystkich pacjentów (co z resztą ma też wpływ na wskaźnik śmiertelności).

Pewną odmianą tego argumentu, czy czasem dodatkiem, jest powtarzanie mitu, jakoby testy wykrywające tego wirusa lub przeciwciała na niego były już to bardzo niedokładne (dużo fałszywych wyników), już to że bardzo niespecyficzne (potrafią wykryć zwykłą grypę czy przeziębienie). Jest to oczywiście nieprawda. „Najlepszy” argument z tego repertuaru jaki słyszałem, to że sam twórca tych testów (PCR) powiedział, że nie służą one do wykrywania tego koronawirusa - co jest o tyle zabawne, że sam gościu zmarł na kilka miesięcy przed pojawieniem się pierwszych przypadków choroby i odkryciem tego wirusa. Najgłupszy zaś „dowód” na ich nieprzydatność o jakim słyszałem miał polegać na zanurzeniu testu w soku pomarańczowym.

Inne „argumenty” tego rodzaju, nie mające większego znaczenia dla oceny rzeczywistości stwierdzały, że pandemie w przeszłości były o wiele groźniejsze, do czego dodaje się czasem argumenty że WHO zmienia sobie definicje pandemii czy odporności stadnej. I o ile są to fakty, a z faktami się nie dyskutuje, o tyle podobnie jak wyżej - nie ma to większego wpływu na obecną sytuację. Możemy się kłócić o takie czy inne liczby, definicje, zżymać się na takie a nie inne polityczne decyzje, ale chorych od tego nie ubędzie - a to jest największy problem w czasie pandemii.

A przy okazji: mała ciekawostka. Na przełomie lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdy panowała epidemia hiszpanki istniała w USA „Liga Antymaseczkowa”. Jak widać historia lubi się powtarzać.

Wracając jednak do lockdownu i innych tego typu decyzji. Na wiosnę, gdy wprowadzono pierwszy lockdown wyraziłem zdanie (wśród znajomych tylko), że państwo i gospodarka mogłyby spokojnie funkcjonować, trochę gorzej niż normalnie ale nie tak źle jak to teraz widzimy, gdyby po prostu wprowadzić pewne ograniczenia (w liczbie gości, nakazy higieniczne itp). Mielibyśmy dużą ilość chorych, to prawda, ale cała reszta nie ucierpiałaby aż tak.

Praktycznie wogóle nie słyszałem od nikogo podobnego argumentu - nawet od przeciwników wprowadzanych restrykcji. Dopiero niedawno widziałem, że ktoś napisał coś w tym stylu, z podaniem odpowiednich liczb nawet. Niestety artykuł jakoś mi uciekł, może jak go znajdę kiedyś, to dopiszę.

Ale za to słyszałem argument porównujący niestosowanie się do zasad totalnego lockdownu do ludobójstwa. Argument ten był przedstawiony na blogu pewnego, hmm... , „lewaka” (pewien amerykański bloger, naprawdę nie wiem jak prawidłowo opisać jego poglądy, bo nie lubię żadnych etykietek i przez to jestem w nich trochę niezorientowany: progresywny, ulra politycznie poprawny, SJW, amerykański feminizm i takie tam). Bo wg. takich ludzi to, że zniszczone zostało już, a w przyszłości jeszcze zostanie zniszczone życie wielu ludzi nie ma większego znaczenia, skoro umierają ludzie.

Ten bloger sam natomiast nie miał żadnych oporów, żeby zażartować sobie innym razem z gilotynowania miliarderów...

I naprawdę, żal mi każdego kto umrze na tą chorobę. Pewien mój znajomy, młodszy ode mnie, „chłop jak dąb” jak to się czasem mówi, zmarł na COVID - i tak, to naprawdę było na COVID. Ja sam cały czas żyję w strachu o rodziców. Ale w kwestiach etycznych bardzo ciężko jest przeprowadzać tego typu „obliczenia” czy porównania:

[zniszczone życie miliona osób] < [śmierci tysiąca osób]

Nie można po prostu pominąć faktu, że wiele ludzi straci pracę, oszczędności, może nawet życie (choćby dlatego, że służba zdrowia przestała de facto funkcjonować). To trochę podobna sytuacja jak w przypadku „prolajferów” - najważniejsze utrzymać przy życiu jak najwięcej ludzi, reszta jest dla nich bez znaczenia.

Ale doczekaliśmy do końca roku i w końcu mamy szczepionkę. Szczepionkę której wszyscy wyczekiwaliśmy z utęsknieniem od wiosny. I nagle okazuje się, że mało kto chce się szczepić (nie tylko w Polsce). Dlaczego?

Rozmawiałem z różnymi osobami na ten temat. Z mojej wiedzy tylko jedna z nich była antyszczepionkowcem - i nie wierzę też, że większość społeczeństwa właśnie takimi jest. Dlatego wkurza mnie niepomiernie, gdy ktoś obala w necie mity na temat szczepionek, czy czasem wręcz dzieli z tego powodu ludzi na antyszczepionkowców i resztę.

Ludzie nie mają zaufania do tej konkretnej szczepionki - to jeden z powodów. Jest tak w dużej mierze z powodu informacyjnego chaosu ale także z powodu zaangażowania w całą sprawę grubszej polityki, pieniędzy i wielkich korporacji.

Drugą przyczyną jest brak zaufania zarówno do naszych polityków (ktoś pamięta jeszcze, co się stało z zakupionymi przez nasz rząd respiratorami czy maseczkami?) jak i do służby zdrowia (ktoś naprawdę wierzy, że w razie wystąpienia jakichś poważniejszych skutków ubocznych otrzyma jakąś konkretną pomoc?). I z tego też powodu drażni mnie, gdy jakiś polityk, celebryta czy nawet jakiś znany lekarz szczepi się i pokazuje: patrzcie, nic mi nie jest. On będzie prawidłowo obłużony a w razie czego otrzyma odpowiednią pomoc. Taki szaraczek jak ja nie może raczej na to liczyć.

Do tego wiemy, że ta szczepionka, mimo iż przebadana, jest tak po prawdzie trochę eksperymentalna. Została dopuszczona na specjalnych warunkach i może w każdej chwili zostać wycofana - co jest swoją drogą używane jako „argument” przez przeciwników tych szczepień, a co jest tak po prawdzie „standardową” procedurą, jeśli można tak powiedzieć o czymś co stosuje się w wyjątkowych przypadkach. Również inne tego rodzaju „argumenty” przytaczają efekty, o których od samego początku mówiono, że powinny z pewną częstością występować i których powinniśmy się spodziewać.

Oczywiście w necie nie brak też fałszywych wiadomości dotyczących strasznych rzeczy, jakie dzieją się po podaniu tej szczepionki, ale czemu się dziwić, skoro słyszy się np. w radiu lub widzi w necie, że w do pewnego punktu szczepień dostarczono już rozmrożoną partię szczepionek, przez co muszą być one zużyte w ciągu paru dni (a jak nie zużyją, to co się z tym stanie? wyleją? czy wzorując się na polskiej tradycji januszostwa wcisną to komuś nieświadomemu?), albo że w jakiejś tam innej partii wykryto nieprawidłowości przy przewożeniu? Lub o „błędnym” tłumaczeniu ulotki na język polski?

Do tego dochodzą różne pomysły politycznych „geniuszy” które maja wprowadzać obowiązek tego szczepienia, jakieś paszporty, ulgi czy inne tego typu rzeczy. Cała masa różnych foliarzy oczywiście od razu podchwytuje ten temat i zaczyna w necie fantazjować o obozach koncentracyjnych dla niezaszczepionych i takie tam.

O ile sam obowiązek szczepienia na niektóre choroby rozumiem i popieram (także w kontekście podróżowania czy wykonywania pewnych zawodów), o tyle w tym przypadku jest na to albo za wcześnie (pamiętajcie - te szczepionki dopiero się pojawiły) albo na dłuższą metę nie ma to większego sensu (ta choroba się dopiero pojawiła i istnieją przesłanki, że będzie ewoluować w kierunku mniejszej śmiertelności). Tak czy siak pomysł w tej chwili głupi.

Ja sam natomiast bardzo chciałbym się zaszczepić - ostatecznie czekam na to już od wielu miesięcy. Głównie z troski o bliskich, ale też żeby zrobić samemu coś, żeby to wszystko wróciło w końcu do „normalności”. Ale mówię szczerze - i wcale się tego nie wstydzę - widząc to wszystko, co się dzieje, póki co się powstrzymam. Chcę zobaczyć jak rozwinie się sytuacja, co będą robić nasi politycy, jak da sobie radę nasza służba zdrowia, jakie przekręty będą robione (a może wszystko będzie dobrze?).

I to by było na tyle. Można by jeszcze długo i dużo pisać o tych rzeczach, ale w końcu trzeba przestać. Tekst z pewnością wyszedł mi krzywo, ale jak go zacznę poprawiać to nigdy go nie opublikuję .

Tak że życzę wszystkim zdrowego, normalniejszego Nowego Roku .

* * *

Obiecane artykuły:

Face Mask War

Do Facemasks Work?

Do face masks decrease the risk of COVID-19 transmission?

sobota, 31 października 2020

Krótka notka o Apostazji

Przeczytałem dzisiaj, że w związku z obecnymi protestami i roli Kościoła w tej sprawie wielu ludzi postanawia dokonać aktu apostazji - tj. formalnego „wystąpienia” z Kościoła.

Zapewne niewiele osób o tym wie, ale:

DOKONUJĄC APOSTAZJI NIE WYSTĘPUJEMY TAK NAPRAWDĘ Z KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO! Zostajemy tylko apostatami. Apostazja na warunkach episkopatu polskiego to de facto swego rodzaju sakrament kościelny - na apostatę zostaje nałożona ekskomunika (która może później zostać cofnięta), jakieś ewentualne kary kanoniczne, a sama osoba nadal pozostaje wiernym Kościoła Katolickiego (zgodnie z dekretem papieskim).

Problem w tym, że niestety tylko formalna apostazja ma jakiekolwiek prawne konsekwencje (a i tak chodzi głównie o prawo kanoniczne). W Polsce NIEMOŻLIWE jest jakiekolwiek FAKTYCZNE wystąpienie Kościoła Katolickiego - zagwarantowali nam to nasi politycy wraz z KRK.

A żeby było mało tego upodlenia, sam proces apostazji jest niepotrzebnie skomplikowany, a ze strony księży spotykają przyszłych apostatów liczne utrudnienia (wynikające zarówno z procedur towarzyszącym temu procesowi jak i ze złej woli samych księży).

To tyle, jeśli chodzi o konstytucyjne prawo do wolności sumienia i religii...

Zgniłą wisienką na torcie jest to, że Kościół dalej może sobie przechowywać i przetwarzać dane osobowe apostaty - gdyż GIODO uznał, że wewnętrzne sprawy Kościoła są tylko i wyłącznie jego sprawą i właścicielowi owych danych nie przysługują do nich żadne prawa w tym przypadku.

Dlatego sam nigdy tego nie zrobiłem i szczerze odradzam to każdemu, kto się nad tym zastanawia - nie tańczmy pod dyktando KRK! Nie wiem kiedy, ale mam nadzieję, że prędzej niż później przyjdzie taki klimat polityczny, który umożliwi rozliczenie Kościoła ze wszystkich jego podłości. Być może wtedy politycy zagwarantują nam faktyczną możliwość formalnego opuszczenia szeregów tej obmierzłej instytucji bez żadnych zbędnych trudności ani tym bardziej upokarzania.

Bo nieformalnie oczywiście już dawno do Kościoła nie należę.

środa, 28 października 2020

Krótka notka o protestach przeciw zaostrzeniu aborcji i Kościele

Nie muszę chyba mówić, co obecnie dzieje się w kraju w związku z uznaniem przez TK tzw. aborcji eugenicznych za niezgodnych z konstytucją.

Konstytucję ostatni raz czytałem w technikum (dość dawno temu - pewnie trzeba by sobie kiedyś odświeżyć...), ale patrząc na wszystko co się dzieje w związku ze zgodnością i niezgodnością takich czy innych praw z konstytucją odnoszę wrażenie, że już dawno nastał czas, aby ten dokument zaktualizować. Ale mniejsza o to.

Protesty jako takie popieram. Nie podoba mi się niszczenie kościołów - nie tylko dlatego, że jest to akt wandalizmu. Z Kościołem Katolickim najlepiej walczyć obchodząc go szerokim łukiem, ignorując, nie angażując się z nim w żadnego rodzaju „dialog”. Oczywiście należy mówić głośno o tym, czemu winien jest Kościół - a sytuacji, w jakiej obecnie znalazły się kobiety jest on winien w szczególności! I nie wolno o tym zapominać, na wypadek gdyby owa święta instytucja raczyła pochylić się nad cierpieniem swoich owieczek i łaskawie zaoferować im pomoc duszpasterską i zaproponować jakiś „dialog” w celu ustanowienia jakiegoś „kompromisu”. Mówiąc inaczej - z Kościołem jest jak z internetowymi trollami: nie wolno ich karmić, trzeba jedynie obnażać ich ohydę.

A tymczasem już słyszałem w radiu jakiegoś biskupa, który namawiał właśnie, że całą sprawę powinno się omówić w sposób spokojny i kulturalny. Mam nadzieję że nikt się na to nie nabierze: widzieliśmy już, jak wygląda „dialog” z Kościołem (jak też i z prawicą).

Tak jak mówiłem - nie popieram niszczenia kościołów. Ale irytują mnie ludzie, którzy mówią: „jak tak można”, albo jeszcze lepiej: „a co im Kościół zawinił” lub coś podobnego. A to właśnie Kościół od lat (od zawsze właściwie) sączy jad nienawiści i propagandę dezinformacji w każdy możliwy sposób (z ambon, w mediach...) i z każdego możliwego szczebla (począwszy od zwykłych proboszczów a na kardynałach skończywszy - nawet papieże nie mają w tej kwestii czystego sumienia). Zakaz aborcji i zdemonizowanie wszystkiego co jest z nią związane zawdzięczamy właśnie jemu. Dlatego chociaż nie popieram sprayowania murów kościelnych ani innych tego typu działań, to wcale mnie one nie dziwią.

Inna kwestia: odnoszę wrażenie, że wielu ludzi nie rozumie wcale, o co z tą aborcją chodzi. Mam nawet wrażenie że niektórzy uważają wręcz, że chodzi o jakieś przymusowe usuwanie płodów lub coś w tym stylu. To kolejna zasługa kościelnej propagandy.

Te protesty to walka nie tylko o prawo do aborcji. Jak mówią sami organizatorzy, chodzi o coś więcej, o wolność Polaków. Popieram je, chociaż jako pesymista nie wierzę, że zmienią one cokolwiek w zasadniczy sposób. Zbyt dużo już widziałem. Poza tym pod ich ewentualny sukces podepnie się cała masa różnych ludzi, których idee przyświecające tej walce wcale to a wcale nie obchodzą: począwszy od różnych świrów, którzy lubią zamieszanie a skończywszy na cynikach chcących zbić na tej sprawie polityczny kapitał. Nie mówiąc już o tym, że część ludzi traktuje tą sprawę zapewne w sposób ideologiczny - a ideologii, jakiejkolwiek, zawsze jestem przeciwny, nawet jeśli częściowo byłoby mi z nią po drodze. Jak już wspomniałem: zbyt dużo już widziałem.

niedziela, 11 października 2020

Maseczki cię (nie)zagazują

Gdy zaczęła się epidemia, wiele osób zaczęło się na ten temat wypowiadać (jak można się spodziewać wielu z nich mówiło totalne głupstwa), a co mądrzejsi zalecali wstrzymanie się z wypowiedziami do czasu, gdy naprawdę będziemy więcej wiedzieć. Dodatkowym powodem był też właśnie fakt, że wszyscy o tym pisali - więc po co jeszcze jeden dodatkowy głos, który jeśli byłby mądry to i tak utonąłby w powodzi głupoty.

Więc ja też się wstrzymałem, chociaż miałem parę uwag na ten temat, głównie pod adresem rządu i prowadzonych przez niego działań.

Trochę czasu już minęło, wiemy trochę więcej i chociaż cały czas jest w tym temacie pełno różnego rodzaju wypowiedzi, to głupoty jakby coraz więcej i niestety coraz więcej ludzi daje jej wiarę. Dlatego też zdecydowałem się skrobnąć parę słów na ten temat.


Ostatnio w pracy ktoś podesłał filmik, na którym jakiś gościu pozujący na lekarza, na tle baneru pewnej firmy wyglądającą jakby była firmą medyczną, opowiada jakieś brednie o tym, że noszenie maseczek powoduje wdychanie spowrotem wydychanego dwutlenku węgla i zatrucie nim organizmu. Ja żadnego linka do tego filmu tu nie wrzucę, żeby nie nabijać wyświetleń, ale jeśli ktoś koniecznie chce, to niech sobie w YouTube(nie mogę tego już znaleźć) na Facebooku wyszuka frazę „Tomek Hawryluk maseczki”(nie mogę powiedzieć, że coś znajdziecie - nie mam Facebooka).

Nie mogłem znaleźć żadnych konkretnych informacji o tym panu, znalazłem za to informację o firmie w której, jak mogę się domyślać, pracuje. To firma kosmetyczna, zajmująca się różnymi terapiami, w tym „odmładzającymi” skórę. I chociaż większość z terapii przez nich stosowana pewnie raczej działa (są to, jak mi się wydaje, chyba standardowe zabiegi), to w opisie na ich stronie można znaleźć trochę pseudomedycznego bełkotu. Niezbyt zachęcające, jeśli chodzi o wiarygodność tego pana.

Ale wróćmy do niego samego.

Być może jest on rzeczywiście lekarzem. Nie świadczy to wtedy o nim dobrze, skoro rozpowszechnia pseudonaukowe bzdury, mogące powodować w ostatecznym rezultacie nawet ludzką śmierć. A jeśli nie jest, to czemu na takiego pozuje, używając nawet zwrotów „-my”, „jak to chirurdzy”? Znowu, obydwie opcje nie są zbyt zachęcające w kwestii jego wiarygodności.

A co z głoszonymi przez niego tezami? Że wydychany dwutlenek węgla, przez noszenie maseczki, trafia spowrotem do nas przy wdechu? Są to oczywiste, ewidentne brednie. Dlaczego? No chyba nie dlatego tylko, że ja tak powiedziałem, prawda? Ale ludzie wierzą w to co mówił ten pan właśnie tylko dlatego, że on tak powiedział.

Są to brednie ewidentne, bo jest to coś, co można bardzo łatwo sprawdzić samemu, bez potrzeby uciekania się do kosztownych, specjalistycznych, zakrojonych na szeroką skalę badań. Proponuję się o tym przekonać każdemu za pomocą bardzo prostego eksperymentu:

  1. proszę wziąć woreczek śniadaniowy
  2. przy spokojnym, lekkim wydechu proszę go napełnić
  3. proszę spróbować włożyć go pod maseczkę

Ciężko, prawda? Więc pytanie, gdzie się podziewa to powietrze, które wydychamy? Nie zostaje za maseczką, abyśmy mogli je wessać spowrotem, bo maseczka znajduje się blisko twarzy.

To powietrze wydostaje się poza maseczkę, gdzie ulega zmieszaniu z resztą atmosfery - i kolejna porcja powietrza, które wdychamy jest praktycznie taka sama jak ta, którą byśmy oddychali bez założonej maseczki. No chyba że ktoś wierzy, że maseczka w jakiś magiczny sposób to powietrze utrzymuje przy sobie, albo wchłania CO2 niczym gąbka, aby go nam oddać przy wdechu.

Nie są to jego oryginalne myśli. Podobne brednie są rozpowszechniane przez wszystkich antymaseczkowców i koronadenialistów. Niżej linkuję do filmiku, który obala tego rodzaju mity, pokazując przy tym jak można manipulować faktami nawet używając autentycznego, pokazujące obiektywne wyniki urządzenia (uwaga - po angielsku).

Wisienką i malinką na torcie są wypowiedzi tego pana na temat samej epidemii: według niego wirus jest nieistniejący. Noszenie maseczek zaś przyrównuje do gazowania więźniów w obozach koncentracyjnych. Czy ktoś jeszcze potrzebuje jakiegokolwiek dowodu na wiarygodność owego pana?

Na koniec jeszcze jedna rzecz. Można względnie tanio kupić sobie taki domowy pulsoksymetr i samemu, bez konieczności opierania się na czyimkolwiek słowie, sprawdzić czy rzeczywiście w trakcie noszenia maseczki spada nasycenie tlenu we krwi (co też wiele ludzi zrobiło, włącznie ze mną). Eksperyment z woreczkiem jednak powinien wystarczyć każdemu myślącemu człowiekowi, dlatego tak bardzo boli mnie, że brednie tego pana i innych mu podobnych łykają bez popijania skądinąd nawet inteligentni ludzie, wcale nie zastanawiając się nad jego słowami.

Obiecany link do filmiku:

https://www.youtube.com/watch?v=drN1VyLkEIY

niedziela, 30 sierpnia 2020

Lewak

Tytułem wstępu chciałbym nadmienić, że nie lubię słów „lewica” i „prawica” oraz słów od nich pochodnych - nie oznaczają one prawie niczego, ponieważ zarówno na „lewicy” jak i „prawicy” istnieje całe spektrum różnych poglądów (podobnie dotyczy to też innych opcji politycznych). Prawda - coś niecoś je łączy, ale tak samo można zacząć się wyrażać w kontekście np. wiary: „Jesteś wierzący? Czyli wysadzasz ludzi w powietrze?” - podła karykatura, rozumiecie o co chodzi? Dodatkowo słowa takie w życiu codziennym w dużej mierze straciły swoją funkcję informacyjną przyjmując za to rolę obelg.

Jednakże w tym tekście będę tych słów używał, gdyż chcę mówić nie tyle może o samych poglądach, co raczej o zjawiskach społecznych, które im towarzyszą.


Od dłuższego już czasu często i gęsto można usłyszeć lub przeczytać różnego rodzaju wypowiedzi o „lewakach”, „lewactwie” itp - zawsze w złym kontekście oczywiście. I chociaż ja sam nie identyfikuję się jako osoba o poglądach lewicowych, zawsze mnie takie wypowiedzi irytują.


Najpierw może wyjaśnię, dlaczego nie uznaję swoich poglądów jako lewicowych. Zacznijmy od kwestii etycznych (albo moralnych, jeśli ktoś woli). Kiedy byłem jeszcze wierzący, kwestia tego co dobre, a co złe była względnie jasna: dobro pochodzić miało od Boga i dowiadywać mieliśmy się o tym z jego przykazań i z nauk Kościoła. Gdy wiarę straciłem, zacząłem polegać na Rozumie - i tu kwestia tego co dobre, a co złe też okazała się względnie jasna: złe jest to, co (generalnie rzecz biorąc) przynosi krzywdę ludziom, dobre to, co przynosi szczęście lub korzyści. Nigdy nie uznawałem tej kwestii za jakieś arbitralne ustalenie, zależne od czyjegoś (w szczególności mojego) widzimisię.

Na przykładzie praw osób LGBT: dzięki badaniom naukowym (psychologicznym) wiemy, że homoseksualizm nie jest niczym nienormalnym. Odbieranie tym ludziom pewnych praw uznanych przez pozostałych za „podstawowe” jest więc po prostu czymś złym! Nie zależy to od czyichkolwiek poglądów, tak samo jak od niczyich poglądów nie zależy kształt Ziemi.

Dlatego nie uważam tego poglądu za lewicowy - jest on dla mnie po prostu normalny.

Niestety w dyskusji społecznej (w szczególności ze strony „prawicy”, związanej w Polsce nieodłącznie z Katolicyzmem) kwestia ta nagle zależna staje się od ideologii, tradycji itp.


W kwestiach gospodarczych jestem kapitalistą - co w oczywisty sposób jest nie-lewicowe. Ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem kapitalizmu dzikiego, nieregulowanego i niekontrolowanego przez państwo. Oczywiście, państwo nie powinno zbyt głęboko ingerować w gospodarkę. Widzieliśmy już, czym to grozi za czasów komunizmu. Ale widzieliśmy też, czym grozi kapitalizm zostawiony samemu sobie: pogłębiające się nierówności społeczne, wyzysk, kryzysy na których cierpi każdy - i ci bogaci, i biedni.

Dążenie do równości społecznej jest oczywiście „lewicowe”, ale znowu: wynika to nie z jakiejś przyjętej odgórnie ideologii, tylko z tych samych założeń, dla których uznaję przykładowo prawa ludzi homoseksualnych. No i żeby nikt nie powziął jakichś błędnych wyobrażeń na temat moich poglądów w tej sprawie: nie chodzi o to, żeby zabierać bogatym i dawać biednym (co jest głupie), o żaden równy podział ani inne socjalistyczne cele. Chodzi o to, żeby ci biedni mogli zarabiać godnie, własnymi siłami. Mocno upraszczając i skracając, bo temat skomplikowany a nie o tym chcę tu pisać: zapewniam, że żaden CEO, żaden prezes nie musi zarabiać kilku milionów miesięcznie, podczas gdy jego podwładni dostają z łaski dwa-trzy tysiące. W zupełności wystarczy mu połowa z tego (a nawet i mniej), a dodatkowe parę stów dla zwykłych pracowników zrobi im wielką różnicę.

Podobnie z państwem opiekuńczym. Niektórzy w życiu po prostu nie mają szczęścia, nie mają dobrego startu albo mogą stracić z takich czy innych powodów swoje oszczędności, dom, zdolność do pracy. Jako społeczeństwo powinniśmy o takich ludzi zadbać - ale z głową, żeby im naprawdę pomóc, a nie żeby hodować sobie społecznych pasożytów. A w Polsce niestety panuje hodowla patologii - ale to jest akurat wina prawicy.


Co w miarę płynne prowadzi mnie do sedna tego artykułu.


Można od pewnego już czasu (co związane jest panowaniem obecnej władzy) zobaczyć w internecie różne wypowiedzi, które malują lewicę w bardzo niewybredny sposób (w domyśle całą, bo nigdy nie mówi się o jakiejś skrajnej lewicy - i proszę nie przekonywać mnie, że słowo „lewak” takiej właśnie lewicy dotyczy bo raz, jak już powiedziałem, nigdy się tego nie mówi, a dwa: może to i technicznie prawda, ale w praktyce używa się tego słowa jako obelgi na całą lewicę właśnie).

Przypisuje się te mitologicznej lewicy(*) różne dziwne cele, poglądy i działania, najczęściej mające dyskryminować (czy wręcz dosłownie zniewolić) białych, heteroseksualnych mężczyzn(**), wyrządzać krzywdę dzieciom lub doprowadzić do jakiejś zapaści kulturowej, czy jeszcze coś innego (zależy co komu przyjdzie akurat do głowy).

(*) - Prawica lubi sobie wymyślać różnych mitologicznych wrogów: a to potwór gender, a to jacyś komuniści, lewaki itp.

(**) - To nie jest mój wymysł - osoby ośmieszające poglądy „lewicowe” bardzo często zaczynają w ten sposób swoją wypowiedź: „może i jestem białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale...”

Tego typu wypowiedzi, czy to w formie komentarzy, graficznej, artykułów czy filmików bardzo mnie irytują i podnoszą ciśnienie. Raz, że wielu tych poglądów nie uważam za lewicowych w takim sensie, że są one ideologicznie narzucone bez żadnego przemyślenia. Są one normalne i jedyne co mnie dziwi że „prawica” je odrzuca wybierając ewidentnie ludzką krzywdę.

Dwa - jestem świadomy, że na lewicy (w szczególności tzw. skrajnej lewicy) można znaleźć różnych świrów, którzy rzeczywiście będą posiadali jakieś skrajne, absurdalne wręcz poglądy, wynikające właśnie z ideologicznego zaślepienia. Czy dotyczy to większości lewicy (bo o całej na pewno nie ma mowy)? Wątpię. Podobnie jest na prawicy, więc w teorii nie powinno to dyskredytować tej akurat strony sceny politycznej. Ale niektórzy ludzie chyba uważają, że hipokryzja to jakaś egzotyczna choroba, która ich nie dotyczy.

Wiele (większość?) z tych wypowiedzi zaczynających się od „może i jestem białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale uważam że...” może po odjęciu głupkowatego wstępu z całym powodzeniem powiedzieć każdy - bez względu na poglądy polityczne, wyznanie, płeć, orientację czy pochodzenie. Deklarowanie posiadania tych całkowicie normalnych poglądów i stawianie się w opozycji do jakiegoś „lewactwa” jest zwykłą karykaturą. Równie dobrze można od razu zacząć mówić, że „lewaki” to pedofile - co z resztą też się mówi, mniej lub bardziej dosłownie i w różnych wariantach o lewicy, osobach LGBT czy ogólnie o każdym, kto sprzeciwia się prawicowej żądzy władzy totalitarnej.


W Polsce to nie lewica jest problemem(*). To nie żadne lewaki jeżdżą z kłamliwymi i oszczerczymi hasłami po polskich miastach, to nie LGBT gwałci dzieci, to nie żadni komuniści niszczą gospodarkę, to nie żadna czerwona hołota wszczyna burdy i bije do krwi swoich przeciwników. Wszystkie takie i inne zagrożenia w chwili obecnej płyną z prawej strony politycznej sceny.

Odmalowywanie „lewicy” jako wroga zagrażającemu Polsce, polskości i przeciętnemu polakowi jest celowym i cynicznym zagraniem, powtarzanym bezmyślnie przez różnych ludzi, które ma za zadanie podzielenie polaków i skierowanie walki w inną stronę tak, aby obecna władza mogła umocnić się na swoich stołkach i coraz bardziej niszczyć Polskę dla swojej własnej, prywatnej korzyści i przyjemności.

To, że 40% Polakom nie tylko to nie przeszkadza, ale wręcz są z takiego stanu rzeczy zadowoleni jest bardzo smutne i zatrważające.


(*) - W Polsce lewica jest problemem o tyle, że jest nieudolna. Ale to akurat można powiedzieć o niemalże wszystkich politykach i ugrupowaniach, więc w sumie szkoda gadać.

czwartek, 9 lipca 2020

Wielkoskalowe struktury wszechświata

Nie za bardzo chce mi się ostatnio pisać - kwestie społeczne, ideologiczne ostatnimi czasy zeszły na poziom niższy jeszcze niż polityka, którą tak bardzo pogardzam (a może te sprawy zawsze tak wyglądały, ale ja dopiero ostatnio zacząłem to dostrzegać?) a kwestie naukowe czy techniczne wymagają ode mnie poświęcenia sporej ilości czasu i uwagi, na co mnie niestety nie stać.

Mój projekcik, o którym wspominałem niemalże rok temu(!) ciągle się robi, nie zapomniałem o nim, chociaż zaczynam wątpić, że uda mi się go skończyć przed upływem „pierwszej rocznicy” - a w kolejce stoi jeszcze jeden .

Ten post będzie więc tylko taką notką o bardzo wg. mnie ciekawym odkryciu. I żeby nie było - jestem już starym (dosłownie i w przenośni ) wyjadaczem, jeśli chodzi o nowinki naukowe, więc zdaję sobie sprawę z tego, że odkrycie o którym chcę napisać może okazać się nieprawdziwe, ale mimo wszystko jest to ciekawe .


Główne założenie w kosmologii jest takie, że wszechświat jest jednorodny, nie ma w nim żadnych wyróżnionych kierunków ani nic w tym stylu. Jakiś czas temu na stronie phys.org znalazłem jednak artykuł opisujący pracę naukową, autorzy której analizując kierunki, w których wirują galaktyki odkryli, że wszechświat posiada wyróżnioną oś, wokół której wiruje (lub raczej wirował w przeszłości, w trakcie swego kształtowania się).

Żeby nie było tak kolorowo - nie jest to jeden kierunek, ale raczej obszary wewnątrz których takie wirowanie zachodziło. Gdyby była to jedna oś dla całego wszechświata, byłoby to o wiele bardziej ekscytujące - oznaczałoby bowiem możliwość podróży w czasie . Jednak nawet takie odkrycie jest bardzo ciekawe, a to dlatego, że wskazuje na istnienie pewnych bardzo-wielkoskalowych struktur wszechświata.

Już od dawno słyszę różne przesłanki o możliwości istnienia takich struktur, większych nawet być może od naszego obserwowalnego wszechświata. Przykładowo można wspomnieć o tzw. ciemnym przepływie - (upraszczając) dziwnym ruchu części galaktyk, zmierzających ku celowi znajdującemu się obecnie poza granicami obserwowalnego wszechświata.

Założenie kosmologii o którym wspomniałem nie jest założeniem teoretycznym (no, może trochę) - naprawdę widzimy, że wszechświat w dużych skalach jest jednorodny. To z resztą sprawiło, że konieczne stało się wyjaśnienie tej jednorodności. Dokonano tego przy pomocy inflacji kosmologicznej. Przeciwległe obszary obserwowalnego wszechświata są w zasadzie identyczne, co byłoby niemożliwe, gdyby w przeszłości nie leżały blisko siebie.

Nie znaczy to jednak, że cały istniejący wszechświat musi być jednorodny - nie musiał być taki z pewnością u swego zarania, inaczej inflacja kosmologiczna nie byłaby do niczego potrzebna. Oznacza to ni mniej ni więcej, że gdzieś tam daleko będzie się różnił od tego, co widzimy lokalnie (a przypominam, że nawet jeśli wszechświat nie jest nieskończony, to ma tak małą krzywiznę, że musi być naprawdę bardzo duży).

U początków wszechświata obecnie obserwowalny jego obszar był bardzo niewielki - mniejszy niż atom. Ale cały wszechświat był większy i mogły w nim istnieć różne niejednorodności o różnych skalach.

Dzisiaj mówi się przede wszystkim o strukturach wewnątrz naszej lokalnej bańki. Największe z nich mają wielkość liniową liczoną w zaledwie ok. 1% średnicy obserwowalnego wszechświata. Powyżej wszechświat jest już mniej więcej jednorodny.

„Patrząc” poza granice naszych obserwacji - każdy kolejny obszar wielkości obserwowalnego wszechświata będzie sam w sobie praktycznie jednorodny. Więc z takiej wyimaginowanej granicy na granicę zmiany będą niewielkie, niezauważalne może. Ale gdzieś tam w końcu wszechświat będzie tak bardzo różnił się od naszego lokalnego podwórka, że nie będziemy w stanie go poznać. Być może nawet będą w nim obowiązywały nieco odmienne prawa fizyczne.

Taka myśl jest niesamowita.