piątek, 30 grudnia 2022

Nie, szury nie miały racji

Chciałem napisać serię o systemach liczbowych, ale idzie mi to jak krew z nosa, więc żeby nie było tu tak pusto, napiszę o pewnej sprawie, że tak powiem, kulturowej.

Jakiś czas temu pojawił się na onecie artykuł opisujący śledztwo pokazujące nieprawidłowości jakie działy się w trakcie pandemi. TL;DR (za onetem): Cztery organizacje zdrowotne zawiadywały walką z pandemią pozostając poza kontrolą jakichkolwiek władz. To oczywiście duże uproszczenie, zachęcam do przeczytania artykułu (uwaga - bardzo długi!).

Parę dni temu znalazłem kolejne tego typu doniesienie na wykopie, ale już nie czytałem. Te rewelacje spowodowały w internecie wysyp komentarzy, które można było podsumować jako „a jednak szury miały rację”.

No więc nie, szury nie miały racji:

  • Szury twierdziły, że wirus został specjalnie stworzony i wypuszczony z laboratoriów w Chinach albo w USA.
  • Potem mówiły że chorobę wywołują nadajniki 5G. Później jeszcze dodały do tego, że szczepienia mają nam implantować chipy, które będą nas kontrolować/inwigilować.
  • Szury mówiły, że tą chorobę przeszły dawno temu, w okresie kiedy nikt o niej jeszcze nie słyszał, a potem zmieniły zdanie i zapewniały wszystkich, że nie ma żadnej pandemii i że ludzie umierający w szpitalach to statyści.
  • Szury mówiły, że ta choroba jest w przebiegu i śmiertelności równie łagodna, co „zwykła” grypa lub nawet katar.
  • Szury mówiły, że szczepienia są w najlepszym wypadku niepotrzebne a w najgorszym wypadku, że mają śmiertelność wyższą, niż samo zakażenie (na chorobę, której ponoć nie było).
  • Szury twierdziły, że nikt nigdy żadnego wirusa COVIDa nie wykrył a co niektórzy mówili wręcz, że nie ma żadnych wirusów.
  • Szury mówiły, że nikt nigdy nie umarł na COVIDa, a gdy wskazywano jako przykład ich bezpośredniego znajomego, twierdziły, że to z innych powodów.
  • Szury mówiły, że maseczki wogóle nie spowalniają przenoszenia choroby i że są wręcz zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia (niektórzy posuwali się wręcz do twierdzenia, że noszenie maseczek dosłownie zagazuje danego osobnika dwutlenkiem węgla, twierdzenie które bardzo łatwo sprawdzić po prostu... zakładając maseczkę).

Pewnie jakbym pomyślał, to przypomniałbym sobie jeszcze parę rzeczy.

I ktoś może mnie oskarżyć, że wrzucam wszystkich do jednego worka, że przecież nie wszyscy, którzy powtarzali niektóre z tych rzeczy są szurami. Tak, to prawda - nie oskarżam wszystkich, którzy powtarzali niektóre z tych dezinformacji o bycie szurem. Nie o to mi chodzi.

Pokazuję to wszystko, co mówiły szury. Bo szury nie miały racji.

A mówiły to wszystko lub prawie wszystko czasem te same osoby, tylko że w różnych okresach czasu.

Szury mówiły jeszcze, że pandemia została stworzona w celu kontroli społeczeństwa...

Zdanie półprawdziwe, bo o ile sama pandemia nie została wywołana celowo, o tyle zachłanne władzy rządy wielu państw (wiele z nich konserwatywnych, co chcę podkreślić) wykorzystały tę sytuację właśnie w tym celu. Co zauważało wielu zwykłych ludzi, którzy mieli po prostu otwarte oczy i uszy, i śledzili bieżące wydarzenia (tu zachęcam do zajrzenia do mojego poprzedniego artykułu na ten temat).

Mówienie z tego powodu, że to akurat szury miały rację, bo trafiły jedną półprawdę w steku bzdur, to jak mówienie, że ślepa kura, której trafiło się ziarno ma sokoli wzrok. No i czemu akurat to szurom przyznaje się rację, skoro te rzeczy zauważało też wielu zwykłych ludzi?

Największy problem jednak, jaki mam z rozpowiadaniem takich bzdetów jest nie tylko to, że są one głupie, ale są wręcz niebezpieczne. Tzw. szury to bardzo często agresywni fanatycy i często swoją agresje wyżywają na ludziach, których uważają za swoich wrogów. Jakiekolwiek przyznawanie im racji, stawanie po ich stronie, usprawiedliwianie ich tylko umacnia ich zaślepienie i nienawiść, i może autentycznie spowodować jakąś tragedię (jeśli ktoś nie słyszał, to niech sobie pogoogluje o Alexie Jonesie i co robili jego psycho-fani, innym prominentnym przykładem może być były prezydent USA Donald Trump).

No dobrze, ktoś powie, ale przecież „to śledztwo”...

Tak, „to śledztwo” i inne tego typu odkrycia które na pewno jeszcze nie raz ujrzą światło dzienne są ważne i pokazują rzeczy, których jeszcze nie znaliśmy. Ale jeśli ktoś przez ostatnie 3 lata nie chował głowy pod kołdrą i czytał/słuchał/oglądał nie tylko przekazy serwowane przez foliarzy, ale też chociażby zwykłe, „mainstreamowe” media, to doskonale widział, że wokół pandemii działo się mnóstwo różnego rodzaju nieprawidłowości i przekrętów. I nie czyniło to z niego żadnego szura.

Takie śledztwa są potrzebne chociażby tylko po to, żebyśmy wiedzieli. Bo osobiście jestem pesymistą, że uda się kogokolwiek na wysokich szczeblach pociągnąć do odpowiedzialności za jakiekolwiek przekręty, czy chociażby wyciągnąć jakieś nauki na przyszłość.

Ale mówienie, że to szury akurat miały racje to niesprawiedliwa i niebezpieczna bzdura...

sobota, 9 lipca 2022

Wstęp o systemach liczenia

Jak wspomniałem poprzednio, chciałbym napisać o paru szczególnych systemach liczenia, które były używane przez ludzi, ale nie tylko. Zanim to jednak zrobię, chciałbym aby ewentualny czytelnik uświadomił sobie koniecznie pewną rzecz - myślę, że pozwoli to na szersze spojrzenie na to zagadnienie.

Obecnie używamy pozycyjnego systemu liczenia o podstawie 10. Jest to zaawansowany, uniwersalny system liczenia za pomocą którego możemy - teoretycznie przynajmniej - zapisać każdą liczbę rzeczywistą. Jednak nie doszliśmy do tego stanu od razu, ani z dnia na dzień. W naszej historii różne systemy liczenia, które używaliśmy miały przede wszystkim charakter użytkowy. System dziesiętny, którego używamy obecnie rozwijał się stopniowo, począwszy od zliczania małej ilości poszczególnych obiektów a skończywszy na abstrakcyjnych obliczeniach dowolnych wielkości.

Tak więc mamy nazwy wartości dla małych ilości (jak powiedzmy od zero do dziewięć, czy nawet do tuzina), mamy nazwy wielkości dla większych ilości, będących wielokrotnościami tych mniejszych (jak sto, tysiąc, kopa, gros itp) i różne ich kombinacje (jak pięć-naście czy pięć-dziesiąt dwa). Mówię o języku polskim, ale rzecz jasna dokładnie to samo można zauważyć w innych językach.

Ten pragmatyzm sprawił, że z jednej strony niektóre kultury wytworzyły inne niż dziesiętne systemy zliczania, a z drugiej strony wiele kultur używało jednocześnie kilku różnych systemów liczenia będących na różnych stopniach rozwoju. I znowu na przykładzie języka polskiego (i wielu innych indoeuropejskich języków) widzimy obecność systemu dziesiętnego (zero-dziewięć, dziesięć, sto...) ale też tuzinowego (tuzin, gross) czy nawet sześćdziesiątkowego (kopa) czy dwudziestkowego (nasze polskie -nastki).

W kulturach istniejących w mezopotamii równolegle działały systemy sześćdziesiątkowy i (jak mi się wydaje) dziesiętny (wnioskuję to po konstrukcji zapisu cyfr sześćdziesiątkowych). W innych kulturach można było spotkać systemy takie jak piątkowy, szóstkowy czy piętnastkowy (a nawet inne).

Mówię o tym, ponieważ różnorodność sposobów liczenia jest bardzo duża - począwszy od używanej podstawy a skończywszy na sposobach zapisu różnych wartości. I tak jak napisałem na początku, myślę że takie szersze spojrzenie na to zagadnienie pozwala nie tylko na bardziej dogłębne zrozumienie pojedynczych przypadków, ale też na lepsze poznanie tego, w jaki sposób rozwijały się różne kultury, w tym sposób myślenia naszych przodków nie tylko na temat liczb, ale też na wiele innych zagadnień.


Na koniec zachęcam do obejrzenia tego filmiku na YouTube (polecam kanał zarówno Numberfile, ale też Toma Scotta):

niedziela, 12 czerwca 2022

Systemy liczenia z wewnętrznym podziałem

Zamierzam napisać parę artykułów o paru szczególnych systemach liczenia, jednak najpierw chciałbym podzielić się pewną obserwacją, którą dokonałem poznając sposób zapisu cyfr takich systemów.

Nie wiem, czy nazwa zamieszczona w tytule jest trafna - chodzi o to, że w niektórych systemach liczenia zapisuje się cyfry dzieląc podstawę na dwie części, które z kolei same tworzą nowe podstawy do zliczania pod-cyfr.

Jestem prawie pewien, że ten opis niewiele mówi, dlatego przejdę do konkretnych przykładów z obrazkami.

System sześćdziesiątkowy

Używany w starożytnej Babilonii oraz częściowo w innych częściach świata, obecnie zachował się w zasadzie tylko w zliczaniu sekund i minut. Konstrukcja cyfr w tym systemie wyglądała w taki sposób, że zliczało się się po prostu jedności, a gdy dochodziło się do 10 zapisywano to osobnym symbolem, po czym dalej zliczało się jedności (aż do 20 itd). Przykładowa cyfra o wartości dziesiętnej 37 wygląda następująco:

Co jest po prostu zapisem symbolu 30 i 7. Dlatego przy omawianiu systemu liczenia babilończyków stosuje się czasem taki „dziesiętny” zapis: 37.

Przykład dłuższej liczby:

3, 25, 40 w tym systemie to 3 * 602 + 25 * 60 + 40 = 12340 w systemie dziesiętnym.

Dla pewnego odróżnienia od ewentualnych innych systemów o podobnej strukturze można takie liczby zapisywać z resztą jak czas:

3:25:40

Podobnie można skonstruować dla celów obrazowych system setkowy. Różnica będzie jedynie taka, że w systemie sexagesimalnym mamy tylko 60 cyfr od 0 do 59, w systemie setkowym wykorzystujemy natomiast pełen zakres cyfr dziesiętnych, od 00 do 99. Inna oczywista różnica to różne podstawy (tam 60 a tu 100). Zapis będzie podobny ale istotny będzie tutaj fakt, że konwersja do systemu dziesiętnego będzie zwykłym przepisaniem cyfr:

01,23,45 w systemie setkowym to po prostu 12345 w systemie dziesiętnym.

System dwudziestkowy

System ten używany był m.in. przez Majów oraz ludność Iñupiat zamieszkującą Alaskę, aczkolwiek pewne jego szczątkowe ślady można znaleźć w językach indoeuropejskich (jak choćby w polskich „nastkach”, aczkowiek tu podział przebiega inaczej niż to opisano niżej).

W obydwu przypadkach, podobnie jak w systemie sześćdziesiątkowym, podstawa 20 podzielona jest na 4 grupy po 5 jedności. Przy czym odmiennie od Babilończyków, obydwa te ludy zapisywały grupy 5-tek pionowo obok grup jedności, na dole w przypadku Majów i u góry w przypadku Iñupiatów. Przykładowy zapis liczby 17 cyframi Majów wygląda tak:

Kropki oznaczają jedności, kreski zaś oznaczają grupy piątek. Można więc, podobnie jak w systemie babilońskim, zapisać taki symbol cyframi dziesiętnymi jako 32 z taką jednak ważną różnicą, że będzie to liczba w systemie piątkowym! Czyli poprawny matematycznie zapis to 325 = 3 * 5 + 2 = 17.

System dziesiątkowy

W zasadzie to jedyne dwa przykłady które znam, gdzie taki podział jest naturalny. Ktoś mógłby tu słusznie zauważyć, że metoda ta jest całkiem dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę że dla systemów o tak dużych podstawach wymyślenie, zapamiętanie i używanie odrębnych symboli dla każdej cyfry byłoby mocno kłopotliwe. I tu się zgadzam, chociaż w przypadku systemu 20-kowego to chyba nie byłby aż taki duży problem.

Ale zauważyłem pewną bardzo ciekawą rzecz. Otóż w systemie dziesiętnym również można zauważyć taki podział.

W cyfrach arabskich tego nie widać, ale w liczbach rzymskich już tak!

Liczby od 1 do 3 (a czasem też 4) zaznaczamy jednościami 'I', piątka natomiast ma już nowy symbol 'V' i kolejne liczby są zapisywane jako 5+liczba od 1 do 3. To nie jest może aż takie wyraźne, ponieważ raz: z powodu wyjątków liczby 4 i liczby 9, a dwa: ponieważ są to liczby a nie cyfry i liczby od 10 wzwyż mają znowu nowe symbole (i podobnie od 100 i od 1000 wzwyż). Aczkolwiek schemat się powtarza (np. 20 to XX a 50 ma już symbol L itd).

  Symulacja regularnych liczb rzymskich:
  
      I,  II,  III,  IIII
  V, VI, VII, VIII, VIIII
      X,  XX,  XXX,  XXXX
  L, LX, LXX, LXXX, LXXXX
      C,  CC,  CCC,  CCCC
  D, DC, DCC, DCCC, DCCCC

Skojarzyłem też od razu, że często zliczając coś w systemie dziesiętnym, grupuję dane rzeczy w piątki. Jest to dosyć naturalne, gdyż 2 i 5 to jedyne nietrywialne dzielniki 10-ki.

Innego rodzaju podział w systemie dziesiątkowym można zauważyć niejako w drugą stronę. Jeśli spojrzymy na zapis jakiejś liczby z dużą ilością cyfr to zauważymy, że często są one pogrupowane trójkami. Odwołując się do analogii z systemem setkowym (patrz wyżej) można by powiedzieć, że używamy w zasadzie pewnego rodzaju systemu tysiącowego:

1 milion to 1'000'000, czyli 1 * 10002 + 0 * 1000 + 0
wiek układu słonecznego to 4'567'000'000 czyli 4*10003 + 567*10002 + 0*1000 + 0

I tak, jak kolejne pozycje w systemie dziesiętnym nazywamy jeden, dziesięć, sto... tak w systemie tysięcznym byłyby to: jeden, tysiąc, milion, miliard...

Systemy dwójkowe

Zasadniczo każdy system, którego podstawa jest potęgą dwójki można sprowadzić do systemu binarnego. Zapisywanie cyfr w takim systemie jest czymś w rodzaju kompresji binarnego zapisu. W systemie szesnastkowym każda z czterech cyfr binarnych jest zapisywana jako jedna cyfra, przy czym gdy zaczyna brakować cyfr dziesiętnych, używa się początkowych liter alfabetu (0...9, A, B ... F).

W informatyce najmniejszą jednostką pamięci jest bajt, który posiada 8 bitów. Można taki system operowania na danych binarnych potraktować jako system liczenia o podstawie 256. Nie można jednak reprezentować takich „liczb” pojedynczymi cyframi - szybko zabrakłoby nam symboli. Stosuje się więc taki podwójny zapis, podobnie jak w systemie „setkowym”: pierwsza cyfra to ilość 16-tek, a druga ilość jedności. Na przykładzie:


11012 = D16 = 13
01112 = 716 = 7

1101 01112 = D716 = 13 * 16 + 7 = 215

I to w zasadzie tylko ta jedna ciekawostka, którą chciałem się podzielić, przedstawiona na kilku konkretnych przykładach. Inspiracją do napisania tego artykułu było kilka filmików zamieszczonych w internecie, ale postanowiłem że nie będę ich tu wymieniał: wszystkie źródła inspiracji wymienię pod odpowiednimi artykułami dla poszczególnych systemów.

* * *

Obrazki zostały wykonane przeze mnie w GIMPie. Do ich wykonania wykorzystałem grafiki pobrane z Wikipedii:

Dla liczb babilońskich autorem jest Régis Lachaume, grafiki są w domenie publicznej.

Linki do grafik:

https://en.wikipedia.org/wiki/File:Babylonian_1.svg - wykorzystana do stworzenia własnych cyfr od 0 do 9 (te cyfry autora nie podobały mi się).

https://en.wikipedia.org/wiki/File:Babylonian_10.svg i td. aż do 50 - wykorzystane bezpośrednio.

Dla liczb Majów autorami są:

Original: Neuromancer2K4 Vector: Bryan Derksen

Grafika rozpowszechniana jest na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Link do grafiki: https://en.wikipedia.org/wiki/File:Maya.svg

środa, 1 czerwca 2022

Mnożenie pisemne

Uwaga! To nie jest tutorial, jak mnożyć pisemnie. Zakładam, że czytelnik wie mniej więcej, jak to się robi, albo chociaż miał z tym styczność. W przeciwnym wypadku odsyłam do internetu .

W szkole podstawowej uczono nas pewnej metody mnożenia pisemnego. W skrócie wygląda ona tak:

Przy okazji oglądania filmiku o kostkach Napiera (Napier's bones) dowiedziałem się o innej ciekawej metodzie pisemnego mnożenia, bardzo intuicyjnej i nie wiem, czy bodajże nie łatwiejszej.

Metoda ta po angielsku nazywa się Lattice multiplication, co na polsku można przełożyć jako mnożenie w siatce (ale nie w kratce, ponieważ to kojarzy się z zeszytem w kratkę który jest wykorzystywany w nauce matematyki). Wygląda ona mniej więcej tak:

Obydwie liczby wpisujemy po bokach prostokątu. Jedną z cyfr u góry, zgodnie z kierunkiem pisania a drugą po prawej stronie z góry w dół. Każdą kratkę dzielimy przekątną jak na obrazku i wpisujemy wynik mnożenia cyfr z kolumny i wiersza przecinającego się w danej kratce. Przy czym rozdzielamy dziesiątki i jedności po obu stronach przekątnej (jak na obrazku). Następnie sumujemy wzdłuż przekątnych (czerwone zakreślenie) - uwzględniając przeniesienia! Wynikiem będzie liczba odczytana wzdłuż zielonej strzałki.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to bardzo egzotyczna metoda, nie mająca nic wspólnego ze standardowym sposobem mnożenia - zupełnie inny algorytm.

Weźmy jednak ten standardowy sposób i zamiast od razu sumować wyniki mnożenia wszystkich cyfr mnożnej przez daną cyfrę mnożnika wpiszmy po prostu osobno wyniki mnożenia poszczególnych cyfr mnożnej i mnożnika (pamiętając o tym, żeby umieścić je w odpowiednich pozycjach):

Jeśli przyjrzymy się teraz uważnie, to zauważymy, że znajdują się tu te same liczby, które znajdziemy w metodzie w siatce. Nawet przeniesienia są identyczne. Dodajemy wszystkie cyfry na danej pozycji tak samo, jak w metodzie w siatce, różna jest tylko kolejność.

Wygląda więc na to, że tam metoda to po prostu trochę inaczej zapisana metoda standardowa mnożenia pisemnego .

Wszystkie obrazki zostały wykonane przeze mnie, za pomocą programu OpenOffice i obrobione przy pomocy Gimpa.

środa, 18 maja 2022

Dzielenie pisemne

Uwaga! To nie jest tutorial, jak dzielić pisemnie. Zakładam, że czytelnik wie mniej więcej, jak to się robi, albo chociaż miał z tym styczność. W przeciwnym wypadku odsyłam do internetu .

Dzielenie pisemne, albo z angielskiego długie („long division”) to metoda, której uczyliśmy się w podstawówce. Jest to bardzo prosta metoda, ale wymagająca nieco uwagi. Chodzi o to, że używamy systemu pozycyjnego i w takiej metodzie, podobnie jak przy wszystkich innych działaniach, ważna jest pozycja danej cyfry. Wygląda to mniej więcej tak:

W taki sposób uczyłem się tego ja, podejrzewam też, że większość innych uczniów i uczennic. Jakiś czas temu jednak oglądałem na kanale Stand-up Maths obliczanie liczby pi ręcznie, bez użycia kalkulatorów i zauważyłem, że Anglicy robią to trochę inaczej. Wygląda to mniej więcej tak:

Różnica, jak łatwo zauważyć jest niewielka. W polskiej wersji dzielnik jest po dzielnej, jak w zwykłym zapisie działania, w angielskiej zaś przed - po lewej stronie. Różnica jak powiedziałem niewielka, ale w dwóch przypadkach, gdy dzielenie jest naprawdę długie, taki zapis ujawnia pewną znaczącą zaletę.

Pierwszy przypadek, to gdy na dole kartki kończy nam się miejsce. Wynik odejmowania możemy wtedy przenieść swobodnie na górę, pamiętając o zachowaniu pozycji. Drugi przypadek zachodzi, gdy dzielna jest naprawdę długa. Obydwa te przypadki połączyłem na następnym przykładzie:

Przy okazji dopisałem sobie z boku wielokrotności dzielnika - to taki mały, przydatny trick ułatwiający całą operację .

Oczywiście tego typu sytuacje nie zdarzą nam się często: kto teraz dzieli jeszcze ręcznie? Ale zawsze warto wiedzieć .

Na koniec mała ciekawostka. Może nie każdy wie, a może jest to coś oczywistego - ja w szkole się tego nie uczyłem i odkryłem to sam, niezależnie.

Otóż tę metodę można wykorzystać do dzielenia wielomianów:

Dzielimy wtedy najwyższe potęgi (podkreślone na czerwono), po czym mnożymy wynik przez dzielnik (podkreślone na zielono).

Wszystkie obrazki zostały wykonane przeze mnie, za pomocą programu OpenOffice i obrobione przy pomocy Gimpa.

niedziela, 8 maja 2022

Nowe zachowanie się kierowców

Najpierw tytułem wstępu chciałbym tylko napomknąć, że przeczytawszy swoje wcześniejsze wynurzenia na temat zachowania się kierowców na drodze, po tylu latach jazdy podtrzymuję to, co wtedy uważałem (a wtedy byłem początkującym kierowcą).

Nadal obserwuję strasznie wkurzające i niebezpieczne zachowania kierowców. Wydaje mi się, że głównym powodem jest straszliwy egocentryzm, czy też egoizm ludzi. Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem te dwa pojęcia i rozróżnienie między nimi. Chodzi o zwykłe niepatrzenie dalej niż czubek własnego nosa, nie przypisuję w tym momencie innym ludziom jakichś celowych złych intencji. Widać to zresztą nie tylko na drogach - w sklepach, w urzędach, dosłownie wszędzie.

Ale nie o tym chciałem pisać.

Jak wspomniałem w jednym ze swoich wcześniejszych artykułów, nie jestem świętym jeśli chodzi o bycie kierowcą (wogóle nie jestem świętym ). Ale staram się jeździć z głową, kierować się mimo wszystko przepisami, zwracać uwagę na swoje otoczenie i na innych kierowców, i nie doprowadzać do niebezpiecznych sytuacji. Chociaż nie jeżdżę przepisowo (prawie zawsze mam parę kilometrów więcej, niż to dozwolone), to jednak do tej pory sytuacja wyglądała tak, że 99% samochodów poza terenem zabudowanym mnie wyprzedzała. W terenie zabudowanym już niekoniecznie, ale też zdecydowanie ponad połowa kierowców jechała szybciej ode mnie.

Tak było do końca roku 2021.

Z początkiem nowego, 2022 roku sytuacja się zmieniła. Teraz to ja nagle zostałem zmuszony do wyprzedzania większości samochodów, mimo iż nie zmieniłem swojego stylu jazdy. Dochodziło do tego, że ludzie zaczęli jeździć nawet poza terenem zabudowanym wolniej, niż przepisowo w terenie zabudowanym! Powodem, jak można się łatwo domyślić, było wprowadzenie ostrzejszych kar za złamanie przepisów drogowych. Bo na pewno nie chodziło o warunki pogodowe, gdyż te nie pogorszyły się, a wręcz przeciwnie nawet.

W sumie bym o tym nawet nie wspomniał, ale po majówce sytuacja jakby się odwróciła - teraz znowu to ja jestem tym, którego większość wyprzedza (aczkolwiek nie jest to powrót do sytuacji sprzed 2022, chociaż możliwe że to w przyszłości też się trochę zmieni). Obydwie zmiany były na tyle nagłe i znaczące, że jestem tak na 95% pewien, że to zjawisko było realne. Przyczyną tym razem pewnie było to, że ludzie po prostu przyzwyczaili się do nowej sytuacji. Oczywiście to dotyczy tylko zachowania kierowców w moim obszarze - być może gdzieś indziej nic takiego nie zachodziło.

To tylko taka mała obserwacja, którą chciałem się podzielić.

czwartek, 5 maja 2022

Znów o papieżu Franciszku

I znów pisze o papieżu Franciszku. Kiedyś już o nim pisałem z okazji jego podłej wypowiedzi, obarczającej winą za bycie zamordowanym ofiary ataku terrorystycznego. (Patrz tutaj, tutaj i tutaj)

W trakcie trwania wojny na Ukrainie papież dwa razy już w tym samym tonie wypowiedział się o tym, co się tam dzieje: raz, że wszyscy jesteśmy winni (nie Putin ani rosyjscy żołnierze, którzy w brutalny sposób napadli na sąsiednie państwo i posuwali się do straszliwych zbrodni wojennych, tylko my wszyscy - uważacie?) a drugi raz, że Rosja zaatakowała Ukrainę, ponieważ sprowokowało ją NATO (tak jak zamordowani satyrycy prowokowali terrorystów, albo dzieci prowokowały księży-pedofilów czy gwałcone kobiety - gwałcicieli).

Każdego, kto zna mentalność Kościoła, jego upadek moralny, obłudę i odrazę ta wypowiedź głowy Kościoła nie powinna dziwić. Kościół zawsze trzymał z wielkimi mocarstwami. Tam, gdzie się dało próbował grać na dwa fronty. Fakt, że istnieli księża wyłamujący się z tego schematu nic nie zmienia - mówimy o postępowaniu całej instytucji, nie o jakichś jednostkowych wyjątkach (które Kościół bardzo chętnie, w sposób cyniczny wykorzystuje do odmalowywania siebie w jak najlepszych barwach).

Świetny artykuł na ten temat napisał prof. Hartman. Chociaż w jednym się z nim nie zgodzę - uważam właśnie, że o tym, co powiedział papież powinno się mówić jak najgłośniej i jak najdłużej. Dlaczego? Powód jest prosty. Do ludzi musi to w końcu dotrzeć. Żeby nie było tak, jak z pedofilią - gdy ludzie się o tym dowiedzieli, oburzali się, krytykowali Kościół i biskupów i... nie zmienili absolutnie swojego dotychczasowego postępowania. Dalej chodzą do kościoła, dają na tacę, posyłają swoje dzieci na lekcje religii i do sakramentów.

Wypowiedzi papieża to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Jeszcze gorsze są wypowiedzi i postępowanie hierarchów oraz wielu księży niższego szczebla. Trzeba mówić o odrażających poczynaniach Kościoła tak długo, aż w końcu większość przejrzy na oczy i zobaczy, czym naprawdę jest ta instytucja.

wtorek, 3 maja 2022

Ludzie, którzy mnie ukształtowali

Jest wiele osób, które mają wpływ na rozwój każdego człowieka - począwszy od rodziców a na zwykłych kolegach skończywszy. Ja chciałbym jednak przedstawić pokrótce 5 osób, które miało niezwykle ważny wpływ na to, jakie dzisiaj mam poglądy, w jaki sposób myślę i postrzegam świat. Jeśli będą to osoby że tak powiem niepubliczne, nie będę ich identyfikował z imienia i nazwiska, mam nadzieję że to zrozumiałe.

Najpierw chciałbym przedstawić 3 osoby z mojej młodości.

Stanisław Lem

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem opowiadanie Lema w podstawówce (na j. polskim) z miejsca się w jego twórczości zakochałem. Najpierw zacząłem czytać jego powieści i opowiadania z czystej przyjemności czytania SF, którą w młodości się zachwycałem. Twórczość Lema ma jednak to do siebie, że przede wszystkim jest filozoficzna a dopiero długo potem rozrywkowa (a i to tylko w przypadku powieści i opowiadań). Z czasem więc coraz więcej zauważałem różnych idei i przemyśleń zawartych w jego dziełach co wzbudziło we mnie impuls do dokonywania takich przemyśleń samodzielnie. Nie zawsze się z Lemem zgadzałem, do teraz mi to zostało, ale uważam go za niedościgniony wzór jeśli chodzi o postrzeganie pewnych ogólnych właściwości dotyczących działania naszej rzeczywistości na każdym jej poziomie.

Dzięki Lemowi w dużej mierze nauczyłem się dostrzegać w naturze działanie „przypadku”. Dzięki niemu także nauczyłem się dostrzegać pewne cechy ludzkiej natury.

Stanisław Lem zmarł w 2006 roku .

mój nauczyciel fizyki/chemii z podstawówki

Na pierwszy rzut oka był to taki typowy „zwariowany profesorek” - wesoły i ekscentryczny, mówiący o poważnych rzeczach dziwne, lekko i zabawnie, z rozwichrzonymi siwymi włosami, noszący wąski wąsik popularny w dwudziestoleciu międzywojennym a dzisiaj kojarzony głównie z Hitlerem (niesprawiedliwie ). Fizykę i chemię przedstawiał w sposób ciekawy, co nie znaczy niestety, że każdego w mojej klasie to ciekawiło (smutna obserwacja której świadomość powinien mieć każdy popularyzator nauki). Robił ciekawe eksperymenty, często świecące, wybuchowe lub nawet pośmiardujące .

Chociaż wiedza jako taka interesowała mnie już w sumie wcześniej, to on zaszczepił we mnie bardzo silne zainteresowanie nauką, nie tylko tą fizyczną/chemiczną ale też biologiczną czy każdą inną, w tym także techniką. I pomimo że sam namawiał mnie do obrania jakiejś praktycznej kariery zawodowej (np. w wojsku), to dzięki niemu zacząłem marzyć o zostaniu naukowcem (z czego i tak nic nie wyszło ).

Niestety już nie żyje .

pewien ksiądz z mojej parafii

Jak wspomniałem już wcześniej, miałem duże szczęście do poznanych w młodości księży. Jeden z nich, na pozór surowy asceta, w rzeczywistości bardzo serdeczny człowiek, widząc że jestem ponadprzeciętnie zdolny (coś, co niestety w dużej mierze już utraciłem) wprowadził mnie (i paru moich kolegów) w trochę głębsze poznawanie naszej religii. Na swego rodzaju lekcjach przez niego prowadzonych poznawaliśmy prawdy wiary trochę dokładniej niż to, czego można się było dowiedzieć na zwykłej religii czy w czasie mszy, ale także trochę filozofii czy nawet trochę rzeczy związanych z ideą samodoskonalenia się.

Swego czasu próbował przeciągnąć mnie na stronę kreacjonizmu, już wtedy jednak zbyt mocno interesowałem się biologią, żeby na dłuższą metę dać wiarę głoszonym przez niego tezom (co przez moment nawet nastąpiło - po prostu z tytułu zwykłego zaszokowania rewelacjami, które mi oznajmił).

To dzięki niemu przede wszystkim (chociaż dużo później od ostatniego naszego spotkania), wskutek zaszczepionych przez niego nawykom rozmyślania o swojej wierze tę wiarę właśnie utraciłem.

Ksiądz ów również niedawno pożegnał się z tym światem .


Kolejne dwie osoby należy potraktować trochę wspólnie.

Obydwaj panowie, naukowcy popularyzujący naukę w internecie - czy to na blogu czy na Youtube, nauczyli mnie dużo nie tylko o tym, jak działa nauka, ale też o tym, jak naprawdę wygląda sceptycyzm i czym w rzeczywistości jest ateizm.

Dzięki nim wykształciłem też w sobie niezależność myślenia. Bo chociaż zawsze do pewnego stopnia nie zgadzałem się z ludźmi, którzy mnie inspirowali w taki czy inny sposób, to jednak czułem jakąś tam przynależność, a przez to małą presję aby godzić w jakiś sposób swoje poglądy z grupą, z którą się identyfikowałem. Dzięki nim zrozumiałem, że nie tylko nie ma to tak naprawdę większego sensu, ale często też jest głupie - no i ryzykowne, bo ulegając presji otoczenia łatwo wpaść w sidła ślepej ideologii, jakakolwiek by ona nie była.

prof. Laurence A. Moran

Profesor biologii z uniwersytetu Toronto. Prowadzi bloga zatytułowanego Sandwalk, weteran walki z kreacjonistami. Znalazłem go przez przypadek, gdy szukałem pewnych informacji o kreacjoniźmie Inteligentnego Projektu, o którego istnieniu notabene dowiedziałem się dzięki Stanisławowi Lemowi, który... pisał krytykę Kaczyńskich porównując ich z prezydentem Bushem, który owej odmianie kreacjonizmu był bardzo przychylny .

Z początku zresztą byłem nastawiony dosyć podejrzliwie do prezentowanych przez niego na swoim blogu idei - nie wiedziałem wtedy zbyt wiele o ewolucji, głównie to co zdołałem się dowiedzieć w szkole czy ze (skąpych) źródeł popularnonaukowych. Czyli jak można się domyśleć, były to znaczące uproszczenia zrównujące ewolucję z doborem naturalnym. Dzięki profesorowi Moranowi dowiedziałem się, że ewolucja to coś o wiele więcej (z resztą nauczyłem się od niego nie tylko o ewolucji).

dr. Philip E. Mason, znany na Youtube także jako Thunderf00t

Postać mocno kontrowersyjna, aczkolwiek dla kogoś, kto jak ja w miarę regularnie śledzi jego twórczość na Youtube, właściwie wszystkie zarzuty mu stawiane wydają się dosyć dziwne, nietrafione, żeby nie powiedzieć wyssane z palca (a co najmniej wyolbrzymione).

Na swoich filmikach porusza nie tylko kwestie związane z nauką, ale także związane z różnymi zjawiskami czy ruchami społecznymi. Dosyć duży wpływ na wczesne kształtowanie się mojego światopoglądu po utracie wiary miała jego seria „Why do people laugh at creationists”.

Nie zawsze zgadzam się z argumentami czy wnioskami przez niego przedstawionymi, szczególnie w kwestiach dotyczących właśnie krytyki wiary czy idei z niej zaczerpniętych. Ale dosyć często dzieje się tak, że sam dochodzę do pewnych wniosków, które później jakby znajdują u niego potwierdzenie. Nie wydaje mi się jednak że to dlatego go lubię .

Gościu ma olbrzymią wiedzę i każde swoje wywody potwierdza solidnymi faktami, czym mi strasznie imponuje, gdyż sam chciałbym posiadać tego typu wiedzę i umiejętności. Lubię też, gdy w sposób dosyć sarkastyczny, ale rzeczowy obnaża głupotę niektórych przedsięwzięć, idei czy ludzi - nawet tych powszechnie szanowanych, lubianych i podziwianych (co innych właśnie w dużej mierze drażni - no cóż, każdy lubi coś innego).

Obydwie te osoby poznałem w czasie, gdy dopiero co straciłem wiarę i zaczął kształtować się mój nowy światopogląd, dlatego im właśnie przypisuję tak wielki na mnie wpływ. Podobnych do nich ludzi było bowiem później znacznie więcej - no ale o wszystkich, nawet tych bardziej znaczących, nie sposób napisać.

niedziela, 24 kwietnia 2022

10 lat

Ciężko mi w to samemu uwierzyć, ale 10 lat temu, 24 kwietnia zamieściłem na moim blogu pierwszy, wstępny wpis.

Pisałem dosyć nieregularnie, nie nastawiony raczej na posiadanie jakiegoś konkretniejszego grona odbiorców, bardziej chcąc się dzielić z innymi swoją wiedzą, przemyśleniami itp. Ale mimo to z czasem coraz mniej chciało mi się pisać. Jest to o dziwo praca wcale nie lekka (tu składam szacunek wobec wszystkich tych, którzy z pisania mimo wszystko się utrzymują i na dokładkę jakoś im to pisanie wychodzi ). Szczególnie ciężkie są artykuły, które wymagają zrobienia chociaż jakiegoś minimalnego researchu. Piszę oczywiście o tym z mojego własnego punktu widzenia, innym prawie na pewno przychodzi to łatwiej - widać to choćby po rezultatach ich pracy .

Bloga założyłem w czasie, gdy dopiero zaczynałem swoją przygodę z racjonalizmem i sceptycyzmem. Niedawno straciłem wiarę i musiałem zbudować całkiem nowy światopogląd dotyczący natury tego świata, bycia człowiekiem itp. Jako że nauką interesowałem się od samego początku swojego świadomego życia, wybór był w miarę prosty.

Czytałem wtedy blogi i oglądałem na YouTube kanały innych racjonalistów i sceptyków, i to dzięki nim właśnie postanowiłem dać również coś od siebie w internecie. Co ciekawe, wczoraj oglądałem stream celebrujący 1mln subskrybcji pewnego youtubera, który w sposób znaczący wpłynął na początki kształtowania się mojego nowego światopoglądu. Na YouTube był od 2006 roku, ja sam zacząłem oglądać go trochę później. Ponad 15 lat w jego przypadku, u mnie 10 lat. Jak ten czas mimo wszytko leci

Co jest niesamowite dla mnie najbardziej (oprócz tego, że tak długo wytrzymałem ) to fakt, że te 10 lat stanowi całkiem spory ułamek mojego życia! (uświadamianie sobie właśnie takich zaskakujących zależności pomiędzy różnymi wielkościami stanowi dla mnie bodajże największe źródło zadziwienia i poczucia niesamowitości przy poznawaniu tego świata )

Co dalej? Tego nikt nie wie. Przestać pisać tak całkowicie i ostatecznie nie zamierzam, więc całkiem możliwe, że jeszcze pewnie parę latek wytrwam. Czy dotrwam do 20 lat? Czas pokaże .

środa, 13 kwietnia 2022

Federacja Europejska

Poprzednio pofantazjowałem o ustroju Polski, więc kontynuując ten temat, dzisiaj pofantazjuję o ustroju Europy

Jestem sceptycznie nastawiony do obecnie istniejącej europejskiej unii (celowo piszę z małej, jeśli akurat nie używam tego określenia jako nazwy własnej, ale jako opisu). Już o tym pisałem, ale uważam ją za sztucznego, biurokratycznego molocha, niewiele mogącego realnie zdziałać. Oczywiście aktualnie istniejąca unia ma też swoje zalety - to nie podlega dyskusji. Ale patrząc na całość, odechciewa się.

W chwili obecnej najważniejszą zaletą Unii Europejskiej jest ochrona naszego narodu przed zapędami autokratycznej władzy a także częściowo przed agresją Związku Radzieckiego Federacji Rosyjskiej (chociaż tu akurat o wiele ważniejsza jest przynależność do NATO). Dlatego stałem się zdecydowanym przeciwnikiem Polexitu (wcześniej nie byłem taki zdecydowany - patrz mój poprzedni artykuł).

Wyrażenie "federacja" w kontekście zjednoczenia Europy obijało mi się już wcześniej, ale kojarzyłem ją właśnie przede wszystkim z Unią Europejską, więc całkowicie odrzucałem tą ideę. Jakiś czas temu przeczytałem jednak pewien artykuł, który nie tyle, co mnie przekonał (bo nie było w nim żadnego przekonywania), co skłonił do przemyślenia idei europejskiej federacji.

Czym miałaby być taka federacja? W skrócie, żeby się nie wysilać powtórzę za Wikipedią, jest to państwo składające się z części obdarzonych autonomią, ale posiadające wspólny rząd. Najbardziej znanym przykładem takiej federacji to USA - Stany Zjednoczone Ameryki.

Federacja Europejska byłaby właśnie czymś takim: związkiem obszarów (byłych państw), które miałyby wspólny rząd, budżet, armię, prawo itd. Obszary te miałyby autonomię, więc mogłyby lokalnie stanowić trochę odmienne prawa (w zgodzie ze wspólną konstytucją) itp. Najlepiej właśnie wyobrazić sobie w tym momencie USA, bo dla wielu ludzi jej ustrój jest jako tako znany.

Co by to znaczyło dla Polski? Z jednej strony stracilibyśmy suwerenność/niepodległość. Tylko że teraz mamy niepodległość i... w zasadzie nic z tego nie wynika. Jesteśmy w ch*** zależni od KRK, od fanaberii pewnego małego autokraty, poza tym tak czy siak wiążą nas zobowiązania wobec naszych partnerów w umowach międzynarodowych (ot - choćby z Unią Europejską). Dużo byśmy nie stracili tak naprawdę - dalej przecież byśmy sprawowali nad sobą rządy, różnica byłaby taka, że robilibyśmy to wspólnie z przedstawicielami innych autonomicznych obszarów (tym samym sprawując przecież rządy nad pozostałymi obszarami).

A co z wolnością? Naszej wolności nikt by nam nie odebrał. Nikt by nas nie zakuł w kajdany, nie wywiózł w piz**, nie rusyfikował, nie germanizował ani nic. Bylibyśmy dalej tak samo wolni, jak żyjąc obecnie w państwie prawa(*). Mówilibyśmy po polsku, celebrowali naszą historię, kultywowali nasze tradycje. Więc co za różnica?

(*) - Tak, wiem. Przy obecnych rządach to wyrażenie nabiera sarkastycznej wymowy.

Co jeszcze moglibyśmy stracić? Nic mi do głowy nie przychodzi.

A co byśmy zyskali? Myślę, że dużo - wystarczy spojrzeć, ile więcej od pojedynczego państwa może zrobić twór tak niedoskonały, jak Unia Europejska. Szczególnie, że Europa traci w świecie na znaczeniu, więc taki sojusz mógłby znacząco wzmocnić naszą pozycję w globalnej polityce.

Oczywiście, jest to zwykłe gdybanie - ta idea nie ziści się szybko, a jeśli zostanie wprowadzona na siłę, może to tylko naszej jedności zaszkodzić. Poszczególne kraje Unii Europejskiej nie są ze sobą ani trochę solidarne - widać to było już od dawna, ale ostatnie wydarzenia pokazały to ze szczególną wyrazistością. Nie mówię tu o potępieniu agresji wojsk rosyjskich przez niemalże wszystkie państwa europejskie. Mówię o konkretnych działaniach, tudzież ich braku zarówno na długo przed, jak i też po wybuchu wojny.

Czy chciałbym żyć w takim ustroju? Cóż, gdyby był to twór naturalny, wywodzący się z woli i uczuć ogromnej większości obywateli takiej federacji, z miarę sprawnie działającym rządem i sensownym prawem - to czemu nie? Na pewno nie byłoby to gorsze od obecnego stanu rzeczy, a kto wie, może byłoby lepiej. No, ale jak powiedziałem, to tylko taka fantazja.

środa, 6 kwietnia 2022

Taki tam pomysł, o polityce

Niedawno widziałem mema, który mówił, że ktoś tam za granicą wyraził się o Polsce, że jest to największa organizacja pozarządowa na świecie. Było to nawiązanie do pomocy niesionej Ukraińcom przez zwykłych Polaków, wolontariuszy, samorządy i różne organizacje pozarządowe przy jednoczesnej biernej postawie polityków najwyższego szczebla, którzy co najwyżej lubili opowiadać jak to „my” pomogliśmy, tudzież pozować do zdjęć.

Kiedy to zobaczyłem, przypomniały mi się moje dawniejsze przemyślenia na temat ustrojów politycznych.

Wiemy doskonale, że demokracja nie jest najlepszym możliwym systemem. Ogólnie jako-tako działa, więc siedzimy w tym i nie zamierzamy zmieniać tego ustroju, bo wiemy, że wszystko inne, co wypróbowaliśmy do tej pory jest bez porównania gorsze. Nie mamy po prostu lepszej alternatywy.

Był jakiś czas temu taki okres w moim życiu, że zainteresowałem się lokalną działalnością samorządową. Nic konkretnego - po prostu chodziłem na spotkania lokalnej społeczności z burmistrzami i takie tam. Zauważyłem wtedy jedną rzecz: w tym, co robili nasi samorządowcy nie było praktycznie rzecz biorąc żadnej wielkiej polityki, żadnej ideologii, tylko zarządzanie gminą/powiatem. Wiem, że nie wszędzie tak jest, ale w moich okolicach większość samorządów tak mniej więcej działa - znaczy, że można.

A co, gdyby podobny model rządzenia wprowadzić na najwyższym, krajowym szczeblu?

Nie do końca wiem, jak miałoby to wyglądać, bo nie wiem, jak dokładnie wygląda działanie samorządu. Jednak oglądając wielką politykę odnoszę wrażenie, że większość z rzeczy, które są konieczne do funkcjonowania państwa ma charakter po prostu zwykłego zarządzania zasobami, ustalania reguł itp. Po co nam do tego rozbudowany system parlamentarny, z partiami i politykami wybieranymi w konkursie popularności zamiast składem dobieranymi wg. kompetencji? Nie wiem. I chyba nikt tego nie wie.

Są pewne rzeczy oczywiście, które budzą wielkie kontrowersje w społeczeństwie (chociaż większość z nich tak po prawdzie nie powinna tego robić). Ale takie rzeczy to nie jest codzienność rządzenia (nie powinna być) i spokojnie można by, jak sądzę, rozwiązywać takie dylematy na drodze powszechnego referendum. Odpowiednie rezultaty można by zapisywać w konstytucji i na jej podstawie precyzować szczegółowe przepisy. I powinno się to robić co jakiś czas - nie za często, ale raz na pół wieku myślę, że byłoby to odpowiednio często (przy czym zmiany i tak nie były by drastyczne).

I proszę się nie oburzać na propozycję zmieniania konstytucji - to nie jest żaden objawiony dokument, proroctwo ani nic w tym stylu. To po prostu nadrzędny akt prawny, najwyższego poziomu, który reguluje tak jakby charakter danego państwa. A ten może z czasem się zmieniać wskutek przemian społecznych.

To tylko taki luźny pomysł, który kiedyś przyszedł mi do głowy. Zdaję sobie sprawę z jego utopijności, w każdym bądź razie w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości. Ale może kiedyś ktoś wymyśli coś lepszego i uda się to wprowadzić w życie

poniedziałek, 7 marca 2022

Napaść na Ukrainę

Nie będę się tutaj rozpisywał na temat tego, co myślę o Putinie ani czego mu z całego serca życzę. Każdy na pewno się domyśla, a ja nie zamierzam poświęcać temu zbrodniarzowi więcej uwagi, niż na to zasługuje.

W chwilę po bestialskim ataku Rosji na Ukrainę wszyscy doznali szoku - jak to mówią, niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Krótko po tym niemalże wszyscy okazali poparcie dla Ukrainy i sprzeciw wobec zbrojnej napaści Rosji.

No właśnie - niemalże wszyscy. Od razu niestety pojawiły się różne odrażające wypowiedzi.

Niektórzy pod pozorem racjonalnych argumentów przypominali o rzezi wołyńskiej. To jest ważna karta w naszej i ukraińskiej historii i należy o tym pamiętać (chociaż można by pomyśleć, że katoliccy Polacy zgodnie z naukami swojej religii już dawno wybaczyli te zbrodnie ludziom, którzy ich nawet nie popełnili, bo urodzili się długo po niej). Ale fakt, że nagle niektórym ludziom akurat teraz się o tym przypomniało i postanowili o tym mówić w obliczu napaści wspólnego wroga jest obrzydliwe i jednoznacznie świadczy o ich intencjach.

Inni mówili o tym, że znają paru Ukraińców i że są to ogólnie mówiąc patusy. No fajnie - a ja znam mnóstwo Polaków, o których też nie można powiedzieć nic lepszego. Ale to chyba jednak nie znaczy, że w razie gdyby Rosja napadła naszą ojczyznę, byłaby z tego powodu usprawiedliwiona, prawda?

Niektórzy wprost powielali rosyjską propagandę. Mówiono np. o tym, że to Ukraina spowodowała tą wojnę, czy że to jest operacja mająca wyzwolić Ukraińców itp. Odrażające typy, takie jak Rydzyk (ale też wielu, wielu innych) powtarzały kłamstwa, jakoby większość z tych uchodźców to ciemnoskórzy mężczyźni, coś czemu zaprzeczają ludzie przebywający na granicy i pomagający tym uchodźcom. Jakoś wolę wierzyć tym drugim.

Mówiono wiele różnych bzdurnych lub odrażających rzeczy. Ludzie powielają (pro)rosyjską propagandę często nieświadomie, powtarzając zasłyszane plotki, które ochoczo łykali motywowani strachem o swoją własną przyszłość. To zrozumiałe, ale prawda jest taka, że działają oni w tej chwili jak putinowscy „pożyteczni idioci”. Inni niestety robią to celowo, przepełnieni nienawiścią lub czasem może naprawdę są oni opłacani.

Mam naprawdę wielką nadzieję, że tymi co bardziej wokalnymi prorosyjskimi propagandystami zajmie się prokuratura. Nie żartuję: jak można przeczytać w kodeksie karnym:

Art. 117. § 3. Kto publicznie nawołuje do wszczęcia wojny napastniczej lub publicznie pochwala wszczęcie lub prowadzenie takiej wojny, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Uważam też, że przy tej okazji wszystkie możliwe związki z Kremlem polskich polityków lub organizacji powinny zostać zbadane i ujawnione, a w przypadku udowodnienia winy dane osoby powinny zostać postawione przed trybunałem stanu i zostać uznane za zdrajców.

Ciekawostka: jak można przeczytać na różnych stronach, podobno internetowe konta na mediach społecznościowych różnych antyszczepionkowców nagle stały się bardzo pro-rosyjskie.

A tymczasem każda forma wsparcia się liczy. Jestem antyklerykałem, ale gdy słyszę jak w kościołach robi się zbiórki, w domach parafialnych przyjmuje się uchodźców, czy nawet o modlitwach w intencji pokoju, to się cieszę i popieram te akcje(*). Niestety pojawiają się też takie doniesienia, jak o kościelnym ośrodku Emaus pod Białobrzegami, który owszem, uchodźców przyjmie, ale za odpowiednią opłatą (bo przecież Kościół jest taki biedny, o wypełnianiu nauk Jezusa nie wspomnę nawet). Tu i ówdzie księża tacy jak Rydzyk straszą uchodźcami a pisma katolickie chwalą się, jak wielką pomoc finansową niesie Kościół Ukrainie... ze zbiórek zebranych od wiernych. Całkiem jak nasi politycy PiS, zbieżność nieprzypadkowa przecież.

(*) - Wiem, że modlitwy są bez sensu. Ale rozumiem też, że w ten sposób ci ludzie wyrażają m.in. swoja solidarność z ofiarami wojny. To takie chrześcijańskie „malowanie kredkami po chodniku” - nie daje konkretnych rezultatów, ale pokazuje ludzkie odczucia, solidarność, poparcie.

Przy niesieniu pomocy warto jednak pamiętać o paru rzeczach (piszę w kontekście Ukrainy, ale to dotyczy każdej sytuacji).

Po pierwsze: nikt nie ma takiego obowiązku. Naprawdę - szczególnie, że niektórych po prostu na to nie stać. Znam kilka rodzin, które autentycznie ledwo wiążą koniec z końcem, a czekają nas jeszcze trudniejsze czasy. I dlatego nikt nie powinien innych krytykować za brak takiej pomocy. Ale pewne minimum, które można zrobić to nie krytykować takich akcji, a najlepiej jeszcze je pochwalać.

Warto tu też wspomnieć, że jest to zgodne z naukami katolickimi - przynajmniej tak, jak mnie uczono na lekcjach religii parędziesiąt lat temu. Nikt nie ma obowiązku poświęcania się dla innych i nie jest grzechem, gdy ktoś tego nie robi.

Po drugie, jeśli chcemy i możemy pomagać, to od nas zależy, kogo wybierzemy. I podobnie jak wyżej, nikt nie ma prawa krytykować nas za taki czy inny wybór (wyjąwszy oczywiście pomaganie oprawcom).

Moja osobista preferencja to wsparcie finansowe. Z pomocą rzeczową łatwo przesadzić, chociaż ten rodzaj pomocy też jest ważny. A wpłacając nawet drobną sumkę na konkretną organizację (uwaga na oszustów!) dajemy im możliwość samodzielnej organizacji konkretnej pomocy, wedle aktualnych potrzeb.

Wspomniałem o politykach PiS. Mile zaskoczyło mnie to, że - oficjalnie przynajmniej - stanęli oni po stronie broniącej się Ukrainy (w odróżnieniu od ich kolesia, Orbana). Może nie są jeszcze skończonymi dupkami, a może jest to zwykła chłodna kalkulacja. Nie można jednak z tego powodu zapomnieć, co przez ostatnie 7 lat zrobili oni z Polską. Tymczasem poparcie skoczyło im z ledwie ok. 30% do prawie 40%, z tego co słyszałem. Ręce opadają...

To nie wszystko, co bym chciał napisać, ale to wszystko, co jestem w stanie w miarę zwięźle wysłowić. Czekają nas ciężkie czasy a Rosja może tę wojnę niestety jeszcze wygrać. Nawet jednak w przypadku przegranej przez wiele lat zostanie z nami wielu Ukraińców i obawiam się, że początkowa euforia pomagania może przerodzić się w niechęć, a nawet otwartą wrogość wobec uchodźców. Już teraz słychać jak ludzie wyrażają obawy odnośnie swojej pracy, miejsca w szkołach, szpitalach itp. A będzie coraz ciężej.

Jeśli ktoś dotrwał do końca tego tekstu, to życzę siły na nadchodzącą przyszłość.

Chwała Ukrainie i chuj w dupę Putinowi!

Слава Україні i ебать Путіну в дупу!