Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemyślenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przemyślenia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Powyborczy rant

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, pojawiło się wiele dyskusji na temat tego, czy ktoś by został i walczył za Polskę, czy by jednak uciekał za granicę. Jedni mówili, że nie zamierzają walczyć za polityków, deweloperów, bankierów itp. I ja ich całkowicie rozumiałem. Drudzy z kolei argumentowali, że jest za co walczyć: tu żyją nasze rodziny, przyjaciele, tu dorastaliśmy i pokochaliśmy tą ziemię. I ich również całkowicie rozumiałem.

Ja sam nie wiedziałem, co bym zrobił - z tej prostej przyczyny, że ciężko wyobrazić sobie, jak się zachowa człowiek w jakiejś trudnej sytuacji. Skłaniałem się raczej do zostania, aczkolwiek moja obecna sytuacja życiowa sprawiłaby, że w tym momencie i tak bym nie poszedł walczyć (opiekuję się schorowanym ojcem).

Teraz to się zmieniło. Już wiem na pewno, że jeśli będę miał taką możliwość, to nie będę walczył za ten kraj. Dlaczego?

Połowa moich rodaków wybrała na prezydenta człowieka, o którym wiemy lub którego podejrzewa się o następujące rzeczy:

  • Sutenerstwo. Istnieją świadkowie, którzy twierdzą, że Nawrocki w przeszłości pracując jako ochroniarz w Grand Hotelu załatwiał gościom prostytutki i czerpał z tego korzyści majątkowe.
  • Związki ze światem przestępczym i środowiskami neonazistowskimi. I nie chodzi tu o znajomości w stylu: chodziłem z nimi do podstawówki czy byłem na wiecu i podszedł do mnie. Sam Nawrocki usprawiedliwia się z tych związków, mówiąc że ograniczają się one tylko do sportu lub miały związek z jego pracą - ale im nie zaprzecza.
  • Odnośnie poprzedniego punktu: podpiera się pozytywną opinią wydaną przez ABW. problem w tym, że ta opinia została wydana przez szefa ABW związanego z PiSem po tym, gdy w trakcie procedury sprawdzającej dostał opinię negatywną.
  • Walki w ustawkach kibolskich. Nawrocki sam się do tego ponoć przyznał, a na pewno temu nie zaprzeczał. Piszę to, bo wielu jego zwolenników walczy z tymi zarzutami, jakoby pochodzą one od jednego tylko i to mało wiarygodnego świadka.
  • Wynajem pokoi w hotelu muzealnym bez płacenia za nie, mimo że mieszkał 5km dalej (wszczęto w tej sprawie śledztwo).
  • (To jest raczej żałosne niż złe, ale też warto wspomnieć): Napisał książkę pod pseudonimem Tadeusz Batyr po czym... w anonimowym wywiadzie (jako Batyr) chwalił się, że zainspirował go Karol Nawrocki, a jako Karol Nawrocki chwalił Tadeusza Batyra.
  • W trakcie debaty na żywo zażył jakiś środek pobudzający. Niektórzy twierdzą, że był to tzw. SNUS lub woreczek nikotynowy, których sprzedaż w Polsce jest nielegalna, chociaż samo posiadanie już nie. Cokolwiek by to nie było, sam fakt, że MUSIAŁ to zrobić bardzo źle o nim świadczy (bo samo posiadanie takiego nałogu akurat nie za bardzo - wiele osób pali tytoń lub zażywa go w różnej postaci, że o alkoholu nie wspomnę).
  • No i na koniec najgorsze. I to już nie są żadne domniemania, tylko fakty. I samo to już powinno go pogrążyć: oszukał pewnego starca i przejął w podejrzanych okolicznościach jego mieszkanie, jego samego porzucając w DPSie.

Możliwe, że o czymś nie napisałem - a to co o nim wiemy lub podejrzewamy to prawdopodobnie tylko czubek góry lodowej.

30% Polaków to twardy elektorat PiSu - i tak by go wybrali. Mają oni umysły tak bardzo zaczadzone propagandą i nienawiścią do „tych drugich”, że nawet jakby na ich oczach Nawrocki połamał krzyż i podtarł się biblią, to i tak by zrobili jakieś fikołki mentalne, żeby go uznać za porządnego Polaka i katolika, który ich obroni przed „lewacką Unią”.

Tych ludzi karmiono propagandą ukazującą wszystkich innych niż PiS jako zdrajców Polski, którzy mieli tą Polskę sprzedać Niemcom, którzy mieli zmuszać dzieci do bycia gejami lub do zmiany płci, którzy mieli sprowadzać do Polski rzesze złych imigrantów, którzy będą Polaków gwałcili, grabili i mordowali. Ci ludzie to autentyczny ciemnogród, którego nie obchodzą fakty ani rzeczywistość.

Ale 20% głosujących uznało Nawrockiego, człowieka o którym powiedzieć, że jest podejrzany to jakby nic nie powiedzieć, jako „mniejsze zło” niż Trzaskowski, człowiek światowy i wykształcony, bez jakiejś mrocznej przeszłości, któremu można co najwyżej zarzucić, że jest zależny od Tuska albo że jest kiepskim politykiem, co też nie wcale jest takie oczywiste.


Powiem dosadnie: jebać ich!

Jebać ich wszystkich!

Mam już tego dosyć!

I jebać też wszystkich symetrystów, którzy od jakiegoś czasu kwiczą, że nie należy zrażać do nas wyborców PiSu nazywając ich ciemnogrodem, fanatykami itp.

Przez osiem pieprzonych lat rządów PiSu uśmiechałem się do ludzi, którzy uważali mnie w najlepszym razie za idiotę a w najgorszym za zdrajcę. Starałem się spokojnie dyskutować i najlepsze co mnie spotkało, to drwiące uśmieszki, a w najgorszym obelgi. Do tych ludzi nie trafiają ani fakty, ani logika, ani szacunek, ani kultura. Nie ma rzeczy, które by ich do nas przekonały - dlatego pierdolcie się!

I jebać też wszystkich, którzy teraz „analizują” błędy popełnione przez KO i sztab Trzaskowskiego, które spowodowały ich porażkę. Technicznie może i mają rację co do konkretnych zarzutów. Tylko że w normalnym kraju ktoś taki jak Nawrocki nie dostałby więcej niż parę procent głosów i Trzaskowski wygrałby z nim z palcem w d****. Z kimś innym może już nie. Nawet z kimś innym z PiSu...


Ten kraj i ten naród zasługują na wszystko złe, co go spotka. Sam sobie na to zapracował. A pracował długo, bo w zasadzie od czasów szlacheckich (jeśli nie dłużej), gdy byle warchoł mógł zerwać obrady sejmu i gdzie zawsze istniała reakcja ściągająca nas w błoto zacofania cywilizacyjnego i umysłowego.

I tylko żal mi będzie dobrych ludzi, którzy tu mieszkają oraz poświęcenia naszych przodków, którzy walczyli i pracowali, aby ten naród mógł istnieć.

*

Walka oczywiście nie jest skończona. KO to partia mierna i nieudolna, co pokazali już nie raz - chociaż nie jest prawdą, co wielu ostatnio powtarza, że nic nie robią (w szczególności: nic dobrego). Ludzie na nich głosują, bo nie rozumieją, że MAJĄ inny wybór - ale wolą zamiast tego wybierać stary, sprawdzony beton, bo tak jest „bezpieczniej”.

Fakt, brakuje nam paru partii, które zapełniałyby lukę w przestrzeni możliwych poglądów ekonomicznych i światopoglądowych. Może jeszcze powstaną.

Mi najbardziej brakuje „lewicy”, która oferowałaby jakieś konkrety zwykłym ludziom (i to wcale nie dlatego, że to na obietnicach dla takich ludzi PiS zdobył swoją popularność). Tak, walka o prawa mniejszości seksualnych i kobiet jest ważna - ale zdaje się przesłania ona oczy tym politykom na inne ważne rzeczy: na problemy mężczyzn, na problemy zwykłych robotników, na problemy mieszkaniowe zwykłych ludzi i inne. Te problemy istnieją - nie rozwiązano ich w przeszłości, co więcej nasilają się dzięki działaniom miliarderów, wielkich korporacji i populistycznych, konserwatywnych polityków.

Nie wiem, czy mi samemu starczy sił, żeby chodzić jeszcze na wybory. Po prostu nie widzę już sensu. Chyba jednak będę chodził, będę głosował „przeciwko”, skoro nie mogę „za” - nawet, jeśli ciemnota będzie zwyciężać. Ostatecznie nic mnie to nie kosztuje. Ominął nas los Węgier i Turcji, ale gdy PiS znowu dorwie się do władzy, tym razem już nie odpuści. Tego możemy być pewni.

Widać tu z resztą pewne analogie do wyborów w USA. Kamali Harris wielu ludzi nie wybrało - pomimo że nie popierali Trumpa - bo wmówiono im, że gdy zostanie prezydentką, ich dzieci w szkole będą zmuszane do zmiany płci. Tak samo straszy się Trzaskowskim, że chce „seksualizować” dzieci. Tak samo jak u nas straszono imigrantami i „lewactwem”. Tam prezydentem został skazany przestępca i w drugiej kadencji po prostu puścił wodze wszystkim swoim zapędom. U nas będzie podobnie, jeśli PiS odzyska pełnię władzy.

Dlatego trzeba się przeciwstawiać. Może w końcu ludzie zajarzą, że nie ma sensu głosować na stary beton i zaczną głosować na mniejsze partie. Może wtedy chociaż niektórym wyborcom PiS coś się przestawi w głowach i też zaczną głosować na inne partie (jakiekolwiek by one nie były). Ja w tym momencie w tym właśnie widzę nadzieję dla Polski. Mam z resztą dosyć polegania na KO jako na mniejszym źle.

Gwoli jasności: gdy miałem wybór, nie głosowałem na nich, tylko właśnie na różne mniejsze partie czy raczej ich przedstawicieli.

No nic, świat się jeszcze nie skończył i trzeba żyć dalej. Wszystkim ludziom dobrej woli życzę jak najlepiej i jak najwięcej sił, a pozostałym mówię: jebcie się.

czwartek, 29 maja 2025

Druga tura wyborów prezydenckich 2025

Wiem, że mało kto tu zagląda i wiem, że już późno, ale w dotychczasowych dyskusjach na temat tego, na kogo i dlaczego głosować - zarówno tych internetowych jak i w rzeczywistym życiu - nie padły argumenty, które chcę przedstawić.

Są to dwa kontrargumenty i dotyczą one następującego rozumowania: „Nie popieram co prawda Nawrockiego, ale z takich czy innych powodów nie chcę głosować na Trzaskowskiego, dlatego będę głosował za Nawrockim”.

Po pierwsze: jeśli ktoś nie chce być hipokrytą i chce być uczciwy intelektualnie, powinien dokładnie takie samo rozumowanie zastosować w drugą stronę: Jeśli nie popierasz Trzaskowskiego, to czy dopuszczasz możliwość, że z takich czy innych powodów możesz nie chcieć głosować za Nawrockim?

Jeśli odpowiedź brzmi negatywnie, to jest to zwykła ściema, pseudo-usprawiedliwienie mające na celu raczej przekonanie innych do własnej opcji.

Jeśli odpowiedź brzmi pozytywnie - to dlaczego wybierasz jednak tą pierwszą opcję? Trzaskowski nie jest kandydatem idealnym. Ludzie doskonale sobie zdają z tego sprawę - w I turze oddało na niego głos „tylko” 31.5% biorących udział w głosowaniu. Ale alternatywą jest Nawrocki, którego określić jako człowieka podejrzanego byłoby nadużyciem stosowania eufemizmów. To nie jest wybór między dżumą a cholerą - to jest wybór między katarem a ebolą.

Druga rzecz odnosi się do twierdzenia, że monopol władzy jest zły i że gdy Trzaskowski zostanie prezydentem, to KO będzie miało za dużo władzy. Technicznie jest to prawda, ale jeśli się nad tym chociaż trochę zastanowić, pojawia się parę problemów:

1. KO nie ma teraz władzy. W Parlamencie „rządzi” koalicja, którą KO jest tylko częścią. Znaczącą częścią - to prawda, ale taką, która musi jednak liczyć się ze zdaniem pozostałych koalicjantów. To jest zupełnie odmienna sytuacja niż gdy w parlamencie rządził samodzielnie PiS.

2. Za dwa lata są kolejne wybory do parlamentu i PiS niestety może wygrać. Wtedy, gdy prezydentem zostanie Nawrocki, znowu będziemy mieli monopol władzy, ale tym razem (znowu) będzie to partia, która z demokracją nie ma nic wspólnego (o prawie czy sprawiedliwości nawet nie wspominając).

Co wtedy będą mówić ludzie, którym się nie podoba to, że partia „rządząca” ma „swojego” prezydenta? Nic. Jest tak jakoś dziwnie, że niektórzy wobec PiSu mają o wiele mniejsze wymagania, niż wobec pozostałych partii. PiS może bezczelnie kraść, kłamać, psuć państwo itd - i jakoś im to uchodzi na sucho. Mało tego - jeszcze im się elektorat bardziej betonuje. Gdy KO (lub inna partia) zrobi coś niewłaściwego, ale co w porównaniu z PiSowskimi przekrętami jest po prostu śmiechu warte, nagle spada im drastycznie poparcie (słusznie skądinąd, ale nie o to teraz chodzi).

Nie lubię KO, chciałbym żeby zniknęło ze sceny politycznej, tak samo jak PiS. Ale nie jestem symetrystą. Nie ma między nimi żadnego porównania. PiS i KO to nie jest jedno zło. To pierwsze reprezentuje autorytarny model władzy, to drugie mimo wszystko demokrację. A jeśli chcemy, żeby inne partie miały chociaż szansę wybić się i wyprzeć z polityki te dwa betonowe bloki, to musimy wybrać demokrację, ktokolwiek by ją nie reprezentował.

wtorek, 24 grudnia 2024

Tylko powtarzam, co słyszałem

Jakiś czas temu zauważyłem w krótkim odstępie czasu dwie wypowiedzi, podobne w swojej wymowie, które otworzyły mi oczy na pewne niepokojące zjawisko (istniejące raczej „od zawsze” - po prostu wcześniej nie przywiązywałem do niego jakiejkolwiek wagi).

Pierwsza taka wypowiedź na blogu Kwantowo dotyczyła argumentu używanego często przez kreacjonistów, nazywanego „argumentem zegarmistrza”. Tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ różnice pomiędzy różnymi rodzajami argumentów bywają naprawdę subtelne.

Jeden z komentatorów przytoczył analogie do liści, które losowo spadając tworzą jakiś skomplikowany wzór. Nie będę tutaj tłumaczył, dlaczego to jest głupi argument - to nie ma znaczenia dla tego, co chcę tu napisać. Zamiast tego zachęcam do przeczytania artykułu o argumencie zegarmistrza.

Na moją krytykę (może trochę szorstką, ale jakiś czas temu przestałem się przejmować urażaniem uczuć ludzi mówiących głupoty) tamta osoba odpowiedziała, że „tylko powtórzyła wypowiedź pewnego naukowca” i osobiście wcale się do prawdziwości tej wypowiedzi nie ustosunkowuje. Prawie na pewno nie był to żaden naukowiec, mniejsza jednak o to.

Ostatnio gdy rozmawiałem z pewnym znajomym, ten zaczął niesprowokowany (rozmowa była o powodzi) powtarzać rosyjską propagandę wojenną (sic!). Gdy zacząłem kontrować, to co mówi, zaczął się bronić, że on nie wie, jak jest naprawdę i tylko powtarza to, co widział na Tik-Toku (jeszcze raz: SIC!!!).

Ciężko mi stwierdzić, czy takie osoby rzeczywiście tylko powtarzają to co słyszały, czy naprawdę tak uważają i próbują przekonać do tego innych. Obydwie opcje wydają mi się równie prawdopodobne, ale nie o tym chciałem pisać.

Takie bezmyślne powtarzanie, niby bez zajmowania jakiejkolwiek strony, bez żadnego zastanowienia się nad tym, co się mówi może prowadzić do akceptacji i następnie pełnego poparcia takich poglądów i przyjęcia ich jako własnych. O rozsiewaniu dezinformacji nawet nie wspomnę.

Wiedzą o tym różnego rodzaju manipulatorzy rozsiewający w internecie swoją (często płatną) propagandę. Często też mówi się tak, żeby wysondować dane towarzystwo (czy to w realu, czy w necie). Jeśli ktoś rzuci jakąś głupią albo odrażającą myśl a inni się oburzą - „Hej! To był tylko taki żart / ja tylko powtarzam, co słyszałem!”. Jeśli natomiast spotka się to z reakcją neutralną (lub jeszcze lepiej: przychylną), to temat drążony jest dalej.

Niedawno słyszałem fajne określenie na takie wypowiedzi: żart Schroedingera. Jeśli reakcja jest nieprzychylna: to był żart. Jeśli przychylna: to nie był żart.

Jest to znakomite narzędzie służące do radykalizacji ludzi. Pod pozorem niby to tylko powtarzania plotek albo mówienia żartów przyzwyczaja się powoli ludzi do różnych głupich lub niebezpiecznych poglądów. Najgorsze, że działa to w dwie strony: osoba, która mówi takie rzeczy nie mając żadnych złych zamiarów - jeśli spotka się z neutralna lub przychylną reakcją innych - może nabrać przekonania, że coś w tym jest, może nawet że ci, którzy tak mówią mają rację itp.

W naszej cywilizacji toczy się kilka różnych „wojen” - kulturowa (np. między chrześcijaństwem a świeckością), polityczna (między zwolennikami różnych poglądów politycznych) czy nawet klasowa (między miliarderami i ludźmi posiadającymi władzę a zwykłymi obywatelami). Takie taktyki niestety sprzyjają tym gorszym stronom, bo to one żerują na ludzkim strachu i niedoli, bo to jest niezbędne do ich funkcjonowania. Dodatkowo ludzie nie lubią myśleć, wolą proste, czarno-białe rozwiązania.

Dlatego powinno się takim wypowiedziom przeciwstawiać. Tak, wiem: mówi się, żeby nie karmić trolli ani żeby nie wdawać się w dyskusje z głupcami. Zgadzam się z tym - nie ma to sensu, żadne argumenty do takich ludzi nie trafiają, będą tylko ignorować twoje argumenty i powtarzać w kółko to samo, okraszone obelgami.

Ale można po prostu skomentować ich wypowiedzi, bez wdawania się w czczą polemikę. Żeby nie zostawić wrażenia, że ich wypowiedzi są powszechnie akceptowalne.

niedziela, 14 lipca 2024

Wg. mnie to jest tak...

Po napisaniu poprzedniego artykułu przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz. Bardzo mocno związana z poprzednim tematem, ale ciut inna.

Otóż zdarza mi się czasem - czy to w trakcie rozmów, czy też czytając czyjeś komentarze - napotkać wypowiedzi w stylu „wg. mnie taki a taki fakt brzmi tak” czy „taki a taki przepis działa tak” itp.

Nigdy nie robiłem żadnej listy takich wypowiedzi, więc wymyślę przykład, żeby było konkretnie wiadomo, o co chodzi.

Wyobraźcie sobie, że ktoś mówi, że wg. niego czerwone światło + zielona strzałka w prawo oznacza, że można po prostu sobie pojechać nie zatrzymując się na światłach. To oczywiście nie jest prawdą, o czym łatwo się przekonać sprawdzając po prostu przepisy. A jednak znajdą się ludzie, którzy nawet w takich przypadkach będą się upierać przy swoim.

Przykład dotyczy przepisów ruchu drogowego, więc jest naprawdę bardzo życiowy: sam wiele razy prowadziłem rozmowy na ten temat i sam również wypowiadałem się w tych sprawach. Nie będąc jednak pewnym tego co mówię sprawdzałem to - i czasem ku mojemu zdumieniu, jeśli okazywało się, że mój rozmówca się po prostu pomylił, kwitował to stwierdzeniem w stylu „no ja nie wiem, według mnie to powinno być tak”.

Nie jest to kwestia posiadania własnego zdania czy opinii. Jest to kwestia prostego sprawdzenia jakiegoś podstawowego faktu. Nie są to też rzeczy, które mogłyby być jakoś nacechowane emocjami, w stylu kwestii politycznych, religijnych czy też tych kwestii naukowych, które albo jakoś kolidują z czyimiś poglądami (głównie mającymi podłoże religijne lub polityczne) albo takich, które stały się bardzo popularne, więc każdy uznał za punkt honoru stać się w tym temacie „ekspertem”.

Mówię o zwykłych, prostych, neutralnych faktach. Często żeby je sprawdzić, wystarczy po prostu przeczytać co jest napisane w jakiejś książce, w internecie, w przepisach itp. Jest to kwestia poznania rzeczywistości prawie że dosłownie na poziomie „obróć się za siebie i zobacz, jakiego koloru jest ściana”.

A jednak, czy to w sprawach dotyczących przepisów prawnych, faktów naukowych (nawet zwykłej matematyki), czy też po prostu upewnienia się, że news o jakim słyszeliśmy na pewno brzmiał tak, jak to opisaliśmy (dosłownie parę kliknięć na smartfonie) - ludzie będą się zapierać, że jest tak jak oni mówią i koniec. Może nie tak konfliktowo jak w kwestiach światopoglądowych, ale jednak.

Jest to dla mnie coś zupełnie niezrozumiałego i szczerze mówiąc strasznego. Gorszego nawet niż ten przymus posiadania własnej, niezachwianej opinii, który ciąży na niemalże każdym człowieku. Bo w tamtym przypadku mogę zrozumieć, że w grę wchodzą emocje (plus inne czynniki). W tym przypadku - po prostu nie rozumiem tego.

niedziela, 30 czerwca 2024

Każdy ma prawo do własnej opinii

Jakiś czas temu byłem na pewnej rodzinnej uroczystości. Niestety tak się składa, że mam w rodzinie paru zagorzałych zwolenników PiS (i jeden ex-zwolennik, który gdy się okazało, że jednak nie będzie żył w dobrobycie jaki mu obiecał PiS, zmienił front i stał się zagorzały zwolennikiem Konfederacji).

I żeby było jasne: doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każda partia ma takich zwolenników. Ja osobiście jeszcze nie spotkałem co prawda fanatyka przykładowo PO, ale zbyt dobrze znam ludzką naturę, żeby wątpić w istnienie takich osobników.

Do czego jednak zmierzam. W trakcie rodzinnych spotkań rozmawia się na różne tematy. Czasem zejdzie też na politykę, ale sporadycznie i ogólnie nikt się z nikim nie kłóci i temat zasadniczo szybko znika, bo jest mało ciekawy.

Nie, gdy w gronie znajduje się osoba popierająca PiS!

Raz, że temat polityczny staje się wtedy jednym z pierwszych poruszonych. Dwa, że temat ciągnie się bardzo długo, bo taka osoba nie może po prostu przestać o tym rozmawiać. Gdy zmęczeni próbujemy zmienić temat, taka osoba szybko do niego wraca, dosłownie jakby ciążył na niej jakiś przymus. A gdy ktoś już nie może wytrzymać i próbuje ją korygować odnośnie „faktów”, które przedstawia, to reakcja wygląda najczęściej: „a dobra, nie gadajmy już o tym” (sic!) oraz właśnie tytułowe „każdy ma prawo do własnej opinii”.

Po ostatnim takim spotkaniu chciałem właśnie coś napisać na ten temat, ale ostatecznie zrezygnowałem. Jednak pod ostatnimi artykułami komentator na końcu również próbował się usprawiedliwiać w ten sposób: że on tylko przedstawiał swoją opinię i że każdy ma prawo do posiadania własnej opinii. (komentarz usunąłem - miałem tego dosyć)

Stwierdzenie tak oczywiste, że trywialne - a jednak kryje się za nim parę problemów.

1. Tak, oczywiście że każdy ma prawo do własnej opinii. Ale nie każda opinia jest tak samo wartościowa.

Daniel Patrick Moynihan napisał kiedyś:

“You are entitled to your opinion. But you are not entitled to your own facts.”
(Masz prawo do posiadania własnej opinii. Ale nie masz prawa do posiadania własnych faktów.)

Opinię można sobie wyrobić w różny sposób. Większość ludzi robi niestety to pod wpływem emocji i na podstawie usłyszenia paru plotek, które w obecnych czasach często są rozsiewane celowo. Nawet później, kiedy prawda wyjdzie na jaw, ciężko im zmienić swoje zdanie. Wielu z nich nigdy tego nie robi mówiąc, że ogólnie dostępne fakty to kłamstwa - lub trochę delikatniej: że pochodzą z niepewnych źródeł, więc nie można im wierzyć i lepiej poczekać. Oczywiście to zawsze inni mają z tą opinią poczekać, bo oni są już na 100% pewni swego.

Opinie oparte na faktach mają o wiele większą wartość niż te, które ktoś sobie wyrobił w chwili uniesienia. Przede wszystkim bardziej odpowiadają one rzeczywistości. Ale też np. taką opinię można łatwiej zmienić (jeśli zajdzie taka potrzeba, gdy światło dzienne ujrzą nowe fakty).

2. Problem z takimi ludźmi, którzy na końcu wołają o tym, że mają prawo do własnego zdania jest często taki, że oni nie poprzestają po prostu na przedstawieniu swojej opinii.

W trakcie wspomnianego spotkania tamta osoba oskarżyła wszystkich, że się nie znają, że nie pamiętają jak było za Tuska, a nawet posunęła się do stwierdzenia, gdy ktoś próbował przedstawić kontrargumenty do tego co mówiła, że inflacja za Tuska była wyższa niż za Kaczyńskiego (chyba nie muszę pisać, jak było naprawdę?).

Mówiąc inaczej: próbowała ona odmalować innych jako ignorantów, którzy się nie znają i nic nie wiedzą, podczas gdy ta osoba ma 100% pewną wiedzę na ten temat.

Podobnie niestety postąpił wspomniany komentator. Podczas gdy ja przedstawiłem pewne fakty (jakie by one nie były), on już w pierwszym komentarzu próbował odmalować mnie jako osobę, która niesprawiedliwie i bezpodstawnie tak surowo oceniła owych żołnierzy. W rzeczywistości ja podałem podstawy, na jakich oparłem swoją ocenę podczas gdy to on te podstawy świadomie odrzucił i oparł swoją opinię na niczym więcej, niż na „uważam, że”.

Ludzie tacy używają prawa do posiadania własnej opinii jako swego rodzaju broni przeciwko swoim rozmówcom. Jako „argumentu” który ma udowodnić, że to oni mają rację a inni się mylą. Sam fakt posiadania takiej opinii ma być wystarczającym dowodem na jej słuszność.

Jeśli się przeciwstawisz takiej opinii (nawet jeśli powołujesz się na jakiekolwiek fakty), to jesteś odmalowany jako fanatyk, tudzież naiwniak który uwierzy we wszystko, ew. ignorant. Często jesteś oskarżany o to, co robi taka właśnie osoba (to się chyba nazywa projekcja).

3. Może najmniej ważne, ale nie pozbawione znaczenia dla kogoś, kto ceni sobie rzeczową dyskusję.

Ludzie, którzy odwołują się do prawa posiadania własnej opinii robią to, bo tak naprawdę nie mają żadnych innych argumentów. Już samo to sprawia, że ich wypowiedzi nie mogą być traktowane poważnie. Ale ważniejsze jest w tym przypadku, że nie można z kimś takim dyskutować.

Dyskusja (taka konkretna, rzeczowa) polega na pewnej wymianie faktów, argumentów, logicznych wywodach itp. Jeśli ktoś mówi: „mam prawo do własnego zdania”, to jak z czymś takim dyskutować? Oczywiście, że ma prawo do własnego zdania. Ale to nijak ma się do rzeczywistego stanu rzeczy, o którym się dyskutuje.


Dla mnie najbardziej przykre jest, że często osoby takie są całkiem inteligentne. Tak, statystycznie pewnie można by pokazać jakąś negatywną zależność między inteligencją/wykształceniem a tego typu zachowaniem. Statystyka to jednak tylko narzędzie do masowej analizy danych. A ludzie to jednostki.

Nasza cywilizacja cierpi niestety na umysłowy analfabetyzm. Tak jak już kiedyś pisałem, nie uczy się ludzi myślenia. Wykłada się fakty nie informując nikogo, w jaki sposób te fakty odkryliśmy i dlaczego są one prawdziwe.

Efekt jest taki, że dla wielu taka wiedza to po prostu autorytatywne stwierdzenia - takie jakie może każdy wypowiedzieć z ambony, w telewizji, w mediach społecznościowych... A ludzie wolą wierzyć tym autorytetom, które im pasują, tym wypowiedziom które są bardziej chwytliwe, proste do zrozumienia, które bardziej przemawiają do emocji.

Nie lubią dociekać prawdy, analizować faktów, myśleć. Mają własną opinię i to im wystarcza. I wtedy dyskurs społeczny umiera zastąpiony słownymi przepychankami a społeczeństwo ulega głębokim podziałom. Ze szkodą dla wszystkich, co niestety mało kto dostrzega, gdyż mało kto potrafi łączyć ze sobą te rzeczy.

sobota, 8 czerwca 2024

O wyborze i konieczności

Wybory do europarlamentu już jutro i od wielu dni w mediach można było zobaczyć lub usłyszeć spoty zachęcające do głosowania w obronie „pięknej, europejskiej demokracji”. Nie zamierzam z tej okazji rozpisywać się szczegółowo o tym, dlaczego trzeba iść na wybory. Nie będę też tym zachętom i przekazowi który niosą zaprzeczał. Zamiast tego chciałbym spojrzeć na tę i inne kwestie z trochę odmiennej strony.


Kiedyś napisałem, że uważam się za kapitalistę. To jest zasadniczo prawda, chociaż chciałbym do tego dodać dwa wielkie zastrzeżenia:

1. Nie ma czegoś takiego, jak „Jeden, Jedyny, Jedynie-słuszny KAPITALIZM”. Kapitalizmem będzie każdy system, który będzie miał pewne właściwości. Patrząc na różne definicje w internecie podstawową własnością takiego systemu jest własność prywatna w działalności gospodarczej. Chcę to podkreślić, bo nie raz już widziałem ludzi, którzy krytykowali przykładowo działanie wielkich, kapitalistycznych korporacji i zapierali się, że to nie jest kapitalizm (albo wręcz nazywali to z jakiegoś powodu socjalizmem).

2. Kapitalizm jest głupi i nie zawsze działa. To po prostu widać. I z tego powodu go nie lubię. Ludzka natura jest jednak chciwa i głupia a system kapitalistyczny opiera się m.in. właśnie na chęci posiadania (zarówno w przypadku pracodawców, jak i pracowników). W odróżnieniu więc od np. socjalizmu nie walczy z tymi wadami, lecz je wykorzystuje. Dlatego uważam, że ma szansę działać i doświadczenie uczy nas, że jest to w zasadzie najlepszy system, który do tej pory wymyśliliśmy (jeszcze raz powtarzam: najlepszy wcale nie znaczy, że dobry).

Dlatego myślę, że kapitalizm jest niestety smutną koniecznością. Możemy walczyć, żeby był najlepszy jaki się da, ale to w zasadzie wszystko co możemy (na razie) robić.

Ja sam jestem zwolennikiem takich form kapitalizmu, które są jak najmniej szkodliwe dla społeczeństwa. Myślę, że podstawowe cechy takiego systemu to np. szanowanie praw konsumentów oraz pracowników, ale też ochrona mniejszych przedsiębiorców przed wielkimi korporacjami. Może w przyszłości ktoś wymyśli coś lepszego, wtedy przestanę popierać systemy o takim charakterze. Ale na razie nie jest to opcja, którą można lekko odrzucić.


Bardzo podobnie jest z demokracją. Tu oczywiście też trzeba zauważyć, że demokracja demokracji nie równa. I również trzeba ją traktować jako narzędzie a nie cel sam w sobie - trzeba stosować taki system demokratyczny, żeby dawał jak najmniej szansy na szkodzenie społeczeństwu przez jednostki głupie, chciwe i mające złe intencje.

Demokracja jest głupia, bo daje głupim ludziom możliwość wyboru głupców, którzy będą rządzili całym społeczeństwem szkodząc mu. Ostatnie osiem lat rządów PiS pokazały to bardzo wyraźnie. Ale demokracja daje też szansę ludziom nie-głupim na to, żeby takie rządy obalić i wybrać innych, nie-głupich ludzi.

Mówię ogólnie, to po pierwsze - żeby mi nikt nie przypisywał jakichś sympatii odnośnie aktualnej władzy. Po drugie nie-głupi nie znaczy od razu mądry.

Dlatego myślę, że wybór demokracji nie powinien być traktowany jako wybór czegoś bezwzględnie dobrego. Jest to po prostu wybór czegoś, co działa - w odróżnieniu od czegoś co na pewno nie zadziała.

Nie tak, jak byśmy chcieli w każdym bądź razie. Inne systemy, które w naszej historii przeżyliśmy technicznie rzecz biorąc też działały. Ale korzyści w nich odnosili nieliczni wybrani, poza tym były one często bardzo krótkotrwałe.


Od chyba samego początku naszej obecności w Unii Europejskiej pojawiają się głosy nawołujące do wyjścia z niej. Jak głupie i niebezpieczne jest to pragnienie pokazały wydarzenia ostatnich lat.

Ludziom krótkowzrocznym wydaje się, że jeśli wyjdziemy z EU, to nagle zyskamy jakąś tam bliżej nieokreśloną wolność, swobodę, niepodległość itp. Będzie nam się też żyło lepiej, bo głupia Unia podcina naszej gospodarce skrzydła głupimi regulacjami (nie bronię w tym momencie Unii - tylko streszczam różne takie wypowiedzi).

I może nawet tak będzie. Przez rok. Może przez dwa-trzy lata. A potem?

Żeby się dowiedzieć, co będzie potem, wystarczy spojrzeć na Wielką Brytanię, która osiągnęła ten „sukces”. Tam też populistyczni politycy nawoływali do wyjścia z Unii i udało im się przekonać społeczeństwo na tyle, że większość zagłosowała „za”.

A potem przyszło wielkie rozczarowanie i bieda. A politycy, którzy tak bardzo do tego namawiali nagle się ulotnili.

Niestety Polska nie będzie miała takiego szczęścia jak Wielka Brytania. Jesteśmy blisko zasięgu Rosji i co gorsza mamy wielu pro-rosyjskich polityków. Jeśli wyjdziemy z Unii, skończymy w ciągu paru lat jako druga Białoruś. Jeśli będziemy mieli szczęście - bo możemy też skończyć jako druga Ukraina.

Co ciekawe, ostatnio zacząłem też zauważać różnych osobników (w tym polityków) otwarcie nawołujących również do opuszczenia NATO.

Unia nie jest fajnym tworem. Bardzo mi się z wielu względów nie podoba (o czym nie raz już pisałem). Ale smutna prawda jest taka, że nie mamy tak naprawdę żadnego innego dobrego wyboru. A obecność w Unii, wbrew temu co wielu głosi, daje nam całkiem sporo.

Podsumowując to wszystko:

Czasem nie ma się po prostu dobrych wyborów. Trzeba wybrać tak, żeby nie było gorzej. Wtedy taki wybór zmienia się niestety w konieczność.

niedziela, 31 grudnia 2023

Mały, staroroczny rant na Polskę, Polaków i ogólnie na ludzi

Post ten chciałem napisać zaraz po wyborach, ale nie za bardzo chciało mi się go pisać. Jest strasznie negatywny. Ale muszę z siebie to wyrzucić, więc przeniosłem go na koniec roku.

Przeczytałem jakiś czas temu na Onecie pewien artykuł o rzeczywistych nastrojach i poglądach ludzi w PRLu, w czasach Solidarności. W skrócie: większość Polaków miała Solidarność gdzieś, liczyło się bardziej stabilność finansowa, dostępność produktów itp niż jakaś abstrakcyjna wolność. Cytując:

"W istocie społeczeństwo było podzielone, a od zbuntowanych i pragnących wolności liczniejsi byli ci, którzy przede wszystkim chcieli spokoju, uporządkowanych reguł życia, a także oczekiwali instrukcji, co jest prawdą, a co nie, co jest słuszne, a co nie, tak by mogli się czuć zwolnieni z samodzielnego analizowania sytuacji. Akceptowali zatem autorytet, który to podpowiada i daje gwarancję codziennego porządku, zachowania hierarchii i pewność stabilnej przyszłości".

Nie jestem w stanie sam stwierdzić prawdziwości tych twierdzeń, ale obserwując mentalność rodaków w czasie rządu PiSu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że historia się powtarza. I to zadziwiająco dokładnie! Polecam z resztą przeczytać cały artykuł, bo takich twierdzeń jak żywo opisujących wyborców PiS (i nie tylko ich) jest więcej.

W trakcie tych rządów wielu Polaków dało się nabrać na pisowską narrację, która odmalowywała wszystkich, którzy im się sprzeciwiali jako wrogów i zdrajców, którzy rozbiorą Polskę na spółkę z Niemcami i Rosją. To ich obwiniano o całe zło, które się działo, o wszelkie niepowodzenia i tp. - dokładnie jak za PRLu (stwierdzam na podstawie artykułu). I to w zasadzie jest jedyna rzecz, której nie będę w stanie zrozumieć nigdy: jak można być aż tak bardzo zaślepionym, żeby 2/3 Polaków którzy PiSu jako takiego nie popierają uznać za nie-polaków, zdrajców i wrogów Polski!

A ludzi tych było około 1/3 całej populacji. To jest straszne.

Ale z tych pozostałych 2/3 nie wszyscy byli przeciwko PiSowi. Część wolała się nie mieszać, mówiąc najczęściej, że polityka ich nie interesuje. PiSu co prawda nie popierali, ale nie obchodziło ich, że będąc u władzy szkodzą oni naszemu państwu. Kiedyś w radiu słyszałem jakąś statystykę która dzieliła właśnie Polaków na mniej więcej 3 równe części: 1/3 popierała PiS, 1/3 była obojętna i 1/3 była przeciwna. Biorąc pod uwagę frekwencje wyborcze, można więc powiedzieć, że tak naprawdę tylko jakieś ok. 1/5 - 1/6 społeczeństwa naprawdę jest przeciwna rządom nieudaczników, kłamców i złodziei. A smutna prawda jest taka, że większość z nich jest temu przeciwna raczej z powodów ekonomicznych, niż światopoglądowych.

Chociaż może jestem niesprawiedliwy - raz, że te poglądy się nie wykluczają, a dwa że powody ekonomiczne są też bardzo ważne i często również dotyczą kwestii życia i śmierci, tak samo przecież jak kwestie światopoglądowe.

Niezależnie jednak od tego będę się upierał, że jest to mimo wszystko prawda. Jeśli zobaczymy, z jakich powodów protestowali Polacy, to okaże się że w ogromnej większości chodziło o pieniądze - a konkretnie o niskie wypłaty. Tak protestowali nauczyciele, tak protestowali lekarze i pielęgniarki, tak też protestowali policjanci, którym jakoś nie przeszkadzało pałowanie i gazowanie protestujących kobiet. Bardzo podobnie było w czasach Solidarności (cały czas powtarzam za artykułem). Co należy jednak zaznaczyć: każda grupa protestowała osobno, sama dla siebie (o czym będę pisał niżej).

Rodzi to smutną refleksję, że Polak Polakowi nie jest żadnym rodakiem. Czasem w przypływie największego pesymizmu mówię sobie nawet, że nie istnieje coś takiego jak Naród Polski. Jest państwo polskie będące pewnym administracyjnym tworem, jest jakaś grupa „etniczna” polaków, mówiąca wspólnym językiem, mająca podobne zwyczaje i historię - ale nie stanowimy jednolitego narodu. To oczywiście tylko takie depresyjne gadanie, ale prawdą jest, że nie jesteśmy ze sobą solidarni, że nie obchodzi nas los innych Polaków, byleby nam samym żyło się znośnie.

A to źle. Bardzo źle - ponieważ bardzo łatwo byłoby nas zniszczyć. Przytoczę z resztą w tym miejscu wiersz niemieckiego pastora luterańskiego Martina Niemöllera z 1946 (z Wikipedii - również polecam przeczytać, ponieważ również widać pewne podobieństwo do mentalności niektórych naszych rodaków w obliczu PiSowskiego rozmontowywania państwa):

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

Z resztą, jakby nie patrzeć, to właśnie się PiSowi udało: zniszczyli każdy aspekt funkcjonowania naszego państwa, ponieważ jednych ludzi nie obchodził los drugich. Deforma edukacji? „Przecież nauczyciele mają tak dobrze! Super zarabiają, mało pracują i jeszcze się upominają o więcej kasy! Z resztą na co komu szkoła - to się w życiu i tak nie przyda.” (naprawdę tego rodzaju opinie słyszałem - i to nie jakieś pojedyncze, odosobnione zdania). Podobnie w każdym innym przypadku.

Żeby tego było jednak mało, często na obojętności się nie kończy. Jak sugerują powyższe wypowiedzi o nauczycielach, często jesteśmy strasznie wrogo nastawieni do innych, często też rodzi się w nas agresja wobec innych współziomków. Czasem z byle powodu a czasem agresją wybuchają nawet ludzie, którzy sami popełnili jakieś przekroczenie norm społecznych, kiedy zwrócić im na to uwagę.

To rozprzestrzenienie się chamstwa w każdej możliwej przestrzeni wspólnej zostało dodatkowo ułatwione wmawianiem nam oklepanych frazesów o tym, że człowiek kulturalny nie wdaje się w czcze dyskusje z głupcami, czy innych podobnych. I nikt teraz nie chce się z takimi osobami zadawać: bo to niekulturalne, bo nie warto szarpać się z gó**em, bo nie chce się zniżać do jego poziomu. A takie ludziki myślą sobie wtedy, że im wszystko wolno. A nam, często też po prostu zmęczonym życiem, łatwiej jest po prostu odwrócić wzrok, olać sprawę i mieć spokój na jakiś czas.

Strasznie rozpowszechniona jest też taka zwykła, codzienna hipokryzja. Rzecz jasna wszyscy nie lubimy ludzi, którzy kradną, ale o kradzież oskarżają innych, którzy kłamią ale o kłamstwa oskarżają innych itp. Ale ja mam tu na myśli takie zwykłe, codzienne sytuacje. Przykładowo: sam byłem parę razy świadkiem gdy ludzie, którzy sami zablokowali alejkę w sklepie chwilę później lub wcześniej mieli pretensje do innych, że blokują przejście.

*

Moim osobistym feblikiem jest logiczne, racjonalne myślenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy ludzie muszą posiadać tą umiejętność - ja sam z resztą też doskonały pod tym względem nie jestem, delikatnie mówiąc. Ale można by sobie życzyć, żeby przynajmniej jakaś większość ludzi posiadała jakieś podstawowe umiejętności w tym zakresie, choćby intuicyjne tylko, nie wyuczone.

Tymczasem już od dawna obserwuję, że ludzie łykają najbardziej nawet oczywiste fałsze - takie, do przeanalizowania których wystarczy nie żadna znajomość logiki (bo skąd, skoro nigdzie jej nie uczą), ale naprawdę chwila zastanowienia i/lub jedno zapytanie wpisane w wyszukiwarkę. Ale łatwiej jest polegać na emocjach. Jeśli coś ludziom pasuje, zgadzają się z tym bezrefleksyjnie i powtarzają dalej, jak gramofon. Jeśli nie - potrafią wykazać się zadziwiającą umiejętnością stosowania argumentów ad personam, pomimo nie posiadania żadnej wiedzy na temat różnych rodzajów argumentów. Bo o stosowaniu merytorycznych argumentów rzadko kiedy może być mowa.

O głupocie jako zjawisku (niekoniecznie społecznym) czytałem już u Stanisława Lema. Wg niego źródłem (niemalże?) wszelkiego zła na tym świecie jest właśnie głupota. Podobne poglądy ma Carlo M. Cipolla, który w swoim eseju „The Basic Laws of Human Stupidity” opisuje właśnie to zjawisko, jego podstawowe aspekty i przekonuje, że ludzie głupi są nieporównywalnie bardziej niebezpieczni niż ludzie źli. Przy czym definiuje on ludzi głupich w kontekście społecznym jako takich, którzy szkodzą innym sami nie osiągając przy tym żadnych korzyści.

Esej napisany był w 1976, możliwe więc, że Lem od niego zaczerpnął tą ideę, a możliwe że idea ta istniała już wcześniej i obydwaj panowie po prostu wyrazili to, co uważało wielu ludzi przed nimi. Na potrzeby tego postu jest to nieważne.

Problem z takimi ludźmi jest taki, że nie przekonują ich żadne(!) argumenty. Można im przedstawiać bezpośrednie nagrania, nawet takie, na których ich idole dosłownie przyznają się do popełnienia przestępstwa - to w żaden sposób nie zmieni ich zdania. Żadne ekspertyzy, żadne wyroki - nic! Ludzie tacy reagują właśnie agresją na jakąkolwiek konfrontację i szkodzą innym, nawet jeśli nie bezpośrednio, to właśnie w kontekście politycznym wybierając idiotów, manipulatorów, cyników i złodziei.

Ludzie ci stanowią niebywały wręcz balast, który często cofa całe społeczeństwa nawet o kilka wieków w rozwoju. I nawet jeśli ten efekt jest tylko tymczasowy i „oficjalny”, to przecież i tak ma strasznie negatywny wpływ na wszystkich i na wszystko.

*

Być może mam zbyt pesymistyczne podejście. Jeśli miałbym być szczery, to tego wszystkiego, co opisałem, nie widuję aż tak często na codzień. Ale te problemy istnieją, dają o sobie znać względnie często (robiąc to w dosyć przykry sposób) a przede wszystkim mają ogólny wpływ na całokształt naszego życia.

No ale znowu - może wyolbrzymiam ten problem. Przyznać muszę, że w życiu przeszedłem póki co dwie fazy polegające najpierw na etapie pewnego entuzjazmu wobec ludzi, zastępowanego później stopniowo przez mizantropię(*). Teraz jestem właśnie tym drugim etapie. Czy z niego wyjdę? Nie wiem. Czy wyjdziemy kiedyś z tej głupoty jako społeczeństwo? Tego też nie wiem.

(*) - Specjalnie dałem link do definicji, żeby czytelnik upewnił się, że na pewno zna znaczenie tego terminu. Przepraszam za takie protekcjonalne traktowanie, ale przekonałem się, że niestety ludzie często nie znają znaczenia wielu słów, których tak lubią używać. Także konkretnie tego słowa.

niedziela, 23 lipca 2023

Czas letni, czas zimowy

Już wbrew pozorom całkiem niedługo czeka nas kolejna zmiana czasu. Z jakiegoś dziwnego i niezrozumiałego dla nikogo powodu Unia Europejska cały czas zwleka ze zlikwidowaniem tego archaicznego zwyczaju, pomimo niezliczonych głosów dobiegających z każdej strony, jak bardzo uciążliwe i niepotrzebne jest to przesuwanie godziny. Na pewno na przeszkodzie nie stoją żadne ograniczenia technologiczne, więc w zasadzie nie wiadomo o co chodzi (o pieniądze raczej też nie, jak to wg. znanego powiedzenia dzieje się z reguły w takich wypadkach). Może nie mogą się zdecydować, czy zostać przy czasie letnim lub zimowym? (patrz niżej, uzupełnienie)

Jak dla mnie, skoro do tej pory byliśmy w stanie przetrwać zmianę czasu 2x w roku, można by wprowadzić na próbę - powiedzmy na 5 lat - czas zimowy a potem przesunąć o 1 godzinę i zmienić na próbę na czas letni i zobaczyć, który sprawdza się lepiej.

Argumenty zaś przemawiające za jednym lub drugim sposobem liczenia godzin każdy ma swoje. Osobiście sądzę, że na dłuższą metę nie ma to absolutnie żadnego znaczenia - po prostu jakbyśmy nie wybrali, w końcu się do tego tak czy siak przyzwyczaimy.

Chociaż z drugiej strony myślę, że argument przestawiony przez Nicka Lucida z kanału The Science Asylum idzie zbyt daleko w drugą stronę. Zachęcam do obejrzenia filmiku i wogóle gorąco polecam cały kanał (gościu jako jedyny był mi w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób zakrzywiona czasoprzestrzeń powoduje grawitację). Nick Lucid ma ogromny talent edukatorski (tak jest! - żeby dobrze nauczać, też trzeba umieć, nie wystarczy tylko wiedzieć).

Dla tych, którzy jednak nie chcą oglądać video na YT przedstawię w skrócie jego sedno: Nick proponuje całkowicie porzucić strefy czasowe i używać na całym świecie jednego czasu. Ma to swoje zalety ale też i swoje wady. Trzeba by się po prostu przyzwyczaić, że poranek w Nowym Jorku byłby o godzinie 11-tej a w Polsce o 5-tej. I wokół tego trzeba by układać cały plan dnia.

Tak jak napisałem wyżej, na dłuższą metę dałoby się do tego pewnie przyzwyczaić. Problem w tym, że nie zmieniłoby to problemów z przeskakiwaniem stref czasowych przy dalekich podróżach. Poza tym strefy czasowe zostały wprowadzone właśnie dlatego, że od bardzo dawna przyzwyczajeni jesteśmy do zliczania godzin na podstawie lokalnych cykli dnia i nocy.

Tak czy siak - ja ze swej strony chciałem tylko przedstawić pewien malutki, w sumie niezbyt ważny fakt w dyskusji na temat wyższości jednego z tych czasów.

Mówi się powszechnie czas zimowy/czas letni (mimo że z tymi porami roku są one związane dosyć luźno). Ja chciałbym tylko zauważyć, że w jednym z tych czasów południe (czyli bardzo konkretne astronomiczne zjawisko) jest o godzinie 12-tej, w drugim zaś o 13-tej (patrz przykładowo tutaj). Czyli jeden z tych czasów (zimowy) jest niejako naturalny - a drugi (letni) jest przesunięty.

I to tylko chciałem wskazać: że zamiast mówić czas zimowy/czas letni powinno się być może mówić czas normalny/czas przesunięty

*

Uzupełnienie: Już wiem, dlaczego nie zniesiono zmiany czasu - i w sumie byłem dosyć blisko . Polecam przeczytać artykuł na OKO.Press, ale w skrócie sytuacja wygląda tak, że rządy krajów członkowskich nie mogły się między sobą dogadać, przy jakim czasie zostajemy

poniedziałek, 20 marca 2023

Jak powinny wyglądać reakcje na reportaż o papieżu Polaku

Dwa tygodnie temu w TVN24 ukazał się film dokumentalny „Franciszkańska 3” pokazujący, że Karol Wojtyła nie tylko wiedział jako papież o ukrywaniu pedofilii w Kościele, ale sam w tym procederze uczestniczył jeszcze jako biskup i kardynał. Długo zastanawiałem się, czy cokolwiek o tym napisać - osobiście mało mnie to obeszło a inni na ten temat napisali już sporo (i do tego lepiej).

Ale jest jedna rzecz związana z całą tą aferą, o której bardzo chciałbym wspomnieć, bo jest mi ta kwestia bliska.

Cała „obrona” papieża Polaka praktycznie rzecz biorąc całkowicie zignorowała to, że kwestie przedstawione w tym reportażu to nie były żadne gdybania, żadne „tezy” (jak przeczytałem na Deonie), żadne wymysły autora - tylko wnioski oparte na pewnych faktach.

Rzeczowa, merytoryczna dyskusja opiera się na faktach. Jakichkolwiek - żadne fakty nie są absolutne, żadne nie są doskonałe, każde można (a wręcz powinno się) próbować podważyć. Ale te fakty muszą być, inaczej cały dyskurs zostaje sprowadzony do przepychanek słownych, odwołania do autorytetu, obelg itp.

Antyintelektualiści nie chcą natomiast takiej dyskusji. Raczej nie dlatego, że wiedzą iż stoją na z góry przegranych pozycjach. Żeby to wiedzieć, trzeba inteligencji i uczciwości, a jednego lub drugiego (a często obydwu) im bardzo brakuje. Nie chcą takiej dyskusji bo po prostu nie mają żadnych argumentów i nie potrafią prowadzić prawdziwej dyskusji, więc uciekają się do tego, co im dobrze wychodzi: do odwoływania się do autorytetów, bliżej nieokreślonych „wartości”, do obelg, straszenia, szczucia i szkalowania.

I do tego właśnie w dużej mierze sprowadziła się cała ta „obrona”: to był atak na „wartości”, na autorytet, to był atak komunistów itp. Były też próby wytłumaczenia: wtedy wszystko się tuszowało (papież Franciszek) czy wręcz nawet że nie mógł tego robić bo wiedział że to grzech (nie żartuję!). I wiele innych tego typu wypowiedzi. I oczywiście była manifestacja uczuć: uchwała w sejmie, homilie w „publicznej” telewizji itp. Słyszałem też o planowanych marszach papieskich...

Z punktu widzenia bodajże każdego inteligentnego człowieka było to wszystko bardzo żałosne i śmieszne.

Dopiero parę dni temu natknąłem się na pierwszą (i jak do tej pory jedyną) rzeczową próbę obrony Karola Wojtyły. Jak przeczytałem na Onecie (artykuł w Rzeczypospolitej jest za paywallem, obydwa źródła niżej), panowie Tomasz Krzyżak i Piotr Litka podważyli wnioski wyciągnięte z dokumentów SB na temat księdza Bolesława Sadusia. I tak właśnie powinna wyglądać dyskusja i w taki właśnie sposób powinno się bronić Wojtyłę, jeśli by się chciało, żeby ktokolwiek tę obronę brał na poważnie!

Oczywiście to jest podważenie wniosków dotyczących jednego tylko wątku. Dodatkowo (jak mogłem przeczytać) dokumenty SB były tylko punktem wyjściowym do dalszych poszukiwań. A jeśli dodamy do tego dziwne posunięcie arcybiskupa Jędraszewskiego, który zablokował dostęp do archiwów krakowskiej kurii, to cała sprawa nie wygląda zbyt ciekawie dla ludzi, dla których Wojtyła ciągle jest jakimś autorytetem. Ale mimo wszystko taka rzeczowa polemika się pojawiła. I tak to właśnie powinno wyglądać, o czym chciałem napisać. Niestety już od paru lat przyjmuję do wiadomości, że ogromna większość ludzi nie myśli w sposób racjonalny

Burza wokół Jana Pawła II. Dziennikarze "Rzeczpospolitej" podważają ustalenia TVN24

Czy ksiądz Saduś na pewno był pedofilem?

wtorek, 14 lutego 2023

Jeszcze kilka słów o niewłaściwym używaniu pewnych terminów

Najpierw o rasizmie

Dawno temu, w latach 90-tych bodajże (dlatego nie pamiętam zbyt wielu szczegółów) w jakimś piśmie o grach (CD-Action albo Secret Service) jakiś gościu napisał list o tym, dlaczego uważa się za rasistę - ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie pamiętam już, jaki właściwie był powód napisania tego listu (być może nawet wcale go nie przedstawił), ale przekonywał, że jest on osobą tolerancyjną, która nie ma nic przeciwko ludziom innych ras - tylko że po prostu zauważa, że ludzie są różnorodni i tę różnorodność akceptuje, przyjmuje po prostu do wiadomości, że wg. niego jest to coś pozytywnego a nawet pożądanego. I dlatego nazywał siebie rasistą w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ostatnio widziałem jednego mema niemalże o takiej samej wymowie, co skłoniło mnie do napisania tego artykułu.

W różnych słownikach możemy przeczytać, że rasizm to „pogląd zakładający wyższość jednej rasy ludzkiej nad inną” (WSJP) czy „pogląd oparty na przekonaniu o nierównej wartości biologicznej, społecznej i intelektualnej ras ludzkich, łączący się z wiarą we wrodzoną wyższość jednej rasy„ (SJP PWN), podobnie też gdzie indziej. Rasista to człowiek, który pogardza ludźmi innych ras uważając je za gorsze a czasem wręcz nawet za bliżej spokrewnione ze zwierzętami niż z „prawdziwymi ludźmi” (niestety, wcale nie przesadzam).

Dla rasisty nie ma nic niewłaściwego w złym traktowaniu „pod-ludzi”. Nawet mordowanie takich osób uważa on za całkowicie usprawiedliwione. Dlatego bardzo ciężko mi zauważyć cokolwiek pozytywnego w tego rodzaju poglądach. Właściwie to nie widzę w tym nic pozytywnego - nie rozumiem więc, dlaczego zwykli ludzie próbują temu terminowi przydać jakiekolwiek pozytywne skojarzenia.

Mogę się domyślać, że być może jest to jakaś reakcja na polityczną poprawność, która próbuje wszystkich ludzi zrównać do jednorodnej szarej masy. Być może niektórzy tacy ludzie doświadczyli najgorszych stron takiej poprawności na własnej skórze. W takiej sytuacji rozumiem ich reakcję, ale jej nie popieram. Ponieważ powody takiej redefinicji rasizmu mogą być też zupełnie inne.

Rasizm jest źle postrzegany w społeczeństwie (nie bez powodu). Dlatego rasiści, którzy przecież wcale źle się nie czują z powodu posiadanych przez siebie poglądów (a wręcz przeciwnie nawet), chcieliby narysować obraz rasisty jako kogoś, kto „po prostu” zauważa że różni ludzie są - co tu dużo mówić - po prostu różni. To takie oczywiste przecież, takie zdroworozsądkowe. Takie normalne, można by powiedzieć. Jest to jedna z wielu taktyk odwracania kota ogonem i mącenia w społecznym dyskursie.

Rasista, taki prawdziwy, pogardzający innymi ludźmi, nienawidzący ich, cieszący się i śmiejący się z nawet najgorszych zbrodni wyrządzanym „pod-ludziom” to osoba do szpiku kości zła, odrażająca. Nie ma żadnych pozytywnych aspektów takich poglądów. Więc nawet jeśli ktoś w nieświadomości próbuje stworzyć „pozytywną” odmianę takiej chorej postawy, współdziała mimowolnie z propagatorami rasistowskich poglądów. Usprawiedliwia je, podnosi akceptację społeczną co mimowolnie prowadzi do przekonania wielu ludzi o słuszności takich właśnie poglądów. Takie postępowanie nie jest dobre.

Wiem, że rasizm da się stopniować - począwszy od zwykłego przekonania o wyższości własnej rasy, a skończywszy na fanatycznej nienawiści i żądzy mordu wszystkich ras uważanych za pod-ludzkie. Nie zmienia to w żaden sposób mojego rozumowania, gdyż każda taka postawa jest negatywna, nawet jeśli niektóre nie są zbytnio szkodliwe społecznie.

Trochę o innych przypadkach

W poprzednim poście w podobny sposób pisałem o szurach: osobach wierzących w strasznie głupie rzeczy, ale dodatkowo posiadające pewien fanatyczny zapał która czyni je bardzo często niebezpiecznymi (a w najłagodniejszym wypadku po prostu uciążliwymi). Sytuacja jest bardzo podobna. Dlatego nazywanie „szurami” zwykłych ludzi nie tylko że jest dla takich ludzi obraźliwe, ale też normalizuje skrajne, fanatyczne przekonania zwiększając ich szkodliwość społeczną.

Ale jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem, to mam w zanadrzu jeszcze jedną historię z przeszłości.

Tym razem bodajże w latach dwutysięcznych pojawiła się pewna strona internetowa. Już nie pamiętam szczegółów, ale pozowała ona chyba na jakąś stronę charytatywną pomagającą dzieciom. Na stronie tej można było jednak znaleźć pewne przesłania które próbowały odmalować pedofilię jako po prostu miłość do dzieci (sic!). Były tam też linki do różnych propozycji "zabaw" z dziećmi. Chyba nie muszę mówić, jakiego rodzaju...

O ile ktoś mógłby mi nie przyznać racji wcześniej, o tyle jestem w zasadzie 100% pewien, że każdy normalny człowiek przyzna mi rację, jeśli powiem, że „pozytywna pedofilia” to chora próba unormalizowania odrażającego zboczenia i że takie próby powinny być odrzucane i piętnowane. A sytuacja jest tu analogiczna jak w poprzednich dwóch przykładach: mamy coś negatywnego i niebezpiecznego, co próbuje odmalować się jako coś pozytywnego i w ten sposób sprawić, że będzie to postrzegane jako coś względnie normalnego, dzięki czemu być może zwiększy się też zakres i społeczna akceptacja takich szkodliwych postaw.

Myślę, że ta analogia jest prawdziwa - a skoro tak, to jeśli ktoś zgadza się ze mną odnośnie pedofilii, to nie powinien właściwie mieć żadnych zastrzeżeń w przypadku rasizmu jak i poglądów spiskowych.

Podsumowanie

Piszę jednak o tym wszystkim mając na myśli trochę szerszy kontekst.

Właściwe używanie różnych słów, zgodne z ich prawdziwym znaczeniem jest bardzo ważne dla jasnej i wolnej od nieporozumień komunikacji międzyludzkiej, co jest kluczowe dla przejrzystego i merytorycznego dyskursu społecznego. Jeśli zaczniemy sobie naginać, czy wręcz zmieniać znaczenie słów według własnych potrzeb, jakakolwiek próba porozumienia z „drugą stroną” stanie się bardzo trudna czy wręcz niemożliwa.

Dlatego zresztą jestem przeciwnikiem używania takich słów jak lewica i prawica - tracą one często jakiekolwiek znaczenie stając się wręcz zwykłymi obelgami. O czym z resztą tez pisałem.

A jesteśmy społeczeństwem i tak już bardzo mocno podzielonym, uważam że w wielu sprawach zupełnie niepotrzebnie - a takim społeczeństwem bardzo łatwo sterować, nie tylko na zasadzie „divide et impera” ale też dlatego że często strony takiego podziału nie rozumują w sposób racjonalny, ale opierają swoje poglądy na emocjach, często wpadając w pułapkę ideologicznego zaślepienia. W takiej sytuacji wystarczy po prostu powiedzieć, że „ci drudzy” zrobili coś złego i to wystarczy: odpowiednia strona już wyciągnie odpowiednie wnioski i umocni się jeszcze bardziej w swoich przekonaniach.

I naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja często nie jest symetryczna - ale nie o to teraz chodzi.

Dlatego wyrobiłem sobie taki mały feblik na punkcie właściwego używania różnych terminów. Uważam to za naprawdę ważne i mam nadzieję - jeśli ewentualny czytelnik dotarł aż tutaj - że przynajmniej dałem komuś temat do rozmyślań.

piątek, 30 grudnia 2022

Nie, szury nie miały racji

Chciałem napisać serię o systemach liczbowych, ale idzie mi to jak krew z nosa, więc żeby nie było tu tak pusto, napiszę o pewnej sprawie, że tak powiem, kulturowej.

Jakiś czas temu pojawił się na onecie artykuł opisujący śledztwo pokazujące nieprawidłowości jakie działy się w trakcie pandemi. TL;DR (za onetem): Cztery organizacje zdrowotne zawiadywały walką z pandemią pozostając poza kontrolą jakichkolwiek władz. To oczywiście duże uproszczenie, zachęcam do przeczytania artykułu (uwaga - bardzo długi!).

Parę dni temu znalazłem kolejne tego typu doniesienie na wykopie, ale już nie czytałem. Te rewelacje spowodowały w internecie wysyp komentarzy, które można było podsumować jako „a jednak szury miały rację”.

No więc nie, szury nie miały racji:

  • Szury twierdziły, że wirus został specjalnie stworzony i wypuszczony z laboratoriów w Chinach albo w USA.
  • Potem mówiły że chorobę wywołują nadajniki 5G. Później jeszcze dodały do tego, że szczepienia mają nam implantować chipy, które będą nas kontrolować/inwigilować.
  • Szury mówiły, że tą chorobę przeszły dawno temu, w okresie kiedy nikt o niej jeszcze nie słyszał, a potem zmieniły zdanie i zapewniały wszystkich, że nie ma żadnej pandemii i że ludzie umierający w szpitalach to statyści.
  • Szury mówiły, że ta choroba jest w przebiegu i śmiertelności równie łagodna, co „zwykła” grypa lub nawet katar.
  • Szury mówiły, że szczepienia są w najlepszym wypadku niepotrzebne a w najgorszym wypadku, że mają śmiertelność wyższą, niż samo zakażenie (na chorobę, której ponoć nie było).
  • Szury twierdziły, że nikt nigdy żadnego wirusa COVIDa nie wykrył a co niektórzy mówili wręcz, że nie ma żadnych wirusów.
  • Szury mówiły, że nikt nigdy nie umarł na COVIDa, a gdy wskazywano jako przykład ich bezpośredniego znajomego, twierdziły, że to z innych powodów.
  • Szury mówiły, że maseczki wogóle nie spowalniają przenoszenia choroby i że są wręcz zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia (niektórzy posuwali się wręcz do twierdzenia, że noszenie maseczek dosłownie zagazuje danego osobnika dwutlenkiem węgla, twierdzenie które bardzo łatwo sprawdzić po prostu... zakładając maseczkę).

Pewnie jakbym pomyślał, to przypomniałbym sobie jeszcze parę rzeczy.

I ktoś może mnie oskarżyć, że wrzucam wszystkich do jednego worka, że przecież nie wszyscy, którzy powtarzali niektóre z tych rzeczy są szurami. Tak, to prawda - nie oskarżam wszystkich, którzy powtarzali niektóre z tych dezinformacji o bycie szurem. Nie o to mi chodzi.

Pokazuję to wszystko, co mówiły szury. Bo szury nie miały racji.

A mówiły to wszystko lub prawie wszystko czasem te same osoby, tylko że w różnych okresach czasu.

Szury mówiły jeszcze, że pandemia została stworzona w celu kontroli społeczeństwa...

Zdanie półprawdziwe, bo o ile sama pandemia nie została wywołana celowo, o tyle zachłanne władzy rządy wielu państw (wiele z nich konserwatywnych, co chcę podkreślić) wykorzystały tę sytuację właśnie w tym celu. Co zauważało wielu zwykłych ludzi, którzy mieli po prostu otwarte oczy i uszy, i śledzili bieżące wydarzenia (tu zachęcam do zajrzenia do mojego poprzedniego artykułu na ten temat).

Mówienie z tego powodu, że to akurat szury miały rację, bo trafiły jedną półprawdę w steku bzdur, to jak mówienie, że ślepa kura, której trafiło się ziarno ma sokoli wzrok. No i czemu akurat to szurom przyznaje się rację, skoro te rzeczy zauważało też wielu zwykłych ludzi?

Największy problem jednak, jaki mam z rozpowiadaniem takich bzdetów jest nie tylko to, że są one głupie, ale są wręcz niebezpieczne. Tzw. szury to bardzo często agresywni fanatycy i często swoją agresje wyżywają na ludziach, których uważają za swoich wrogów. Jakiekolwiek przyznawanie im racji, stawanie po ich stronie, usprawiedliwianie ich tylko umacnia ich zaślepienie i nienawiść, i może autentycznie spowodować jakąś tragedię (jeśli ktoś nie słyszał, to niech sobie pogoogluje o Alexie Jonesie i co robili jego psycho-fani, innym prominentnym przykładem może być były prezydent USA Donald Trump).

No dobrze, ktoś powie, ale przecież „to śledztwo”...

Tak, „to śledztwo” i inne tego typu odkrycia które na pewno jeszcze nie raz ujrzą światło dzienne są ważne i pokazują rzeczy, których jeszcze nie znaliśmy. Ale jeśli ktoś przez ostatnie 3 lata nie chował głowy pod kołdrą i czytał/słuchał/oglądał nie tylko przekazy serwowane przez foliarzy, ale też chociażby zwykłe, „mainstreamowe” media, to doskonale widział, że wokół pandemii działo się mnóstwo różnego rodzaju nieprawidłowości i przekrętów. I nie czyniło to z niego żadnego szura.

Takie śledztwa są potrzebne chociażby tylko po to, żebyśmy wiedzieli. Bo osobiście jestem pesymistą, że uda się kogokolwiek na wysokich szczeblach pociągnąć do odpowiedzialności za jakiekolwiek przekręty, czy chociażby wyciągnąć jakieś nauki na przyszłość.

Ale mówienie, że to szury akurat miały racje to niesprawiedliwa i niebezpieczna bzdura...

środa, 13 kwietnia 2022

Federacja Europejska

Poprzednio pofantazjowałem o ustroju Polski, więc kontynuując ten temat, dzisiaj pofantazjuję o ustroju Europy

Jestem sceptycznie nastawiony do obecnie istniejącej europejskiej unii (celowo piszę z małej, jeśli akurat nie używam tego określenia jako nazwy własnej, ale jako opisu). Już o tym pisałem, ale uważam ją za sztucznego, biurokratycznego molocha, niewiele mogącego realnie zdziałać. Oczywiście aktualnie istniejąca unia ma też swoje zalety - to nie podlega dyskusji. Ale patrząc na całość, odechciewa się.

W chwili obecnej najważniejszą zaletą Unii Europejskiej jest ochrona naszego narodu przed zapędami autokratycznej władzy a także częściowo przed agresją Związku Radzieckiego Federacji Rosyjskiej (chociaż tu akurat o wiele ważniejsza jest przynależność do NATO). Dlatego stałem się zdecydowanym przeciwnikiem Polexitu (wcześniej nie byłem taki zdecydowany - patrz mój poprzedni artykuł).

Wyrażenie "federacja" w kontekście zjednoczenia Europy obijało mi się już wcześniej, ale kojarzyłem ją właśnie przede wszystkim z Unią Europejską, więc całkowicie odrzucałem tą ideę. Jakiś czas temu przeczytałem jednak pewien artykuł, który nie tyle, co mnie przekonał (bo nie było w nim żadnego przekonywania), co skłonił do przemyślenia idei europejskiej federacji.

Czym miałaby być taka federacja? W skrócie, żeby się nie wysilać powtórzę za Wikipedią, jest to państwo składające się z części obdarzonych autonomią, ale posiadające wspólny rząd. Najbardziej znanym przykładem takiej federacji to USA - Stany Zjednoczone Ameryki.

Federacja Europejska byłaby właśnie czymś takim: związkiem obszarów (byłych państw), które miałyby wspólny rząd, budżet, armię, prawo itd. Obszary te miałyby autonomię, więc mogłyby lokalnie stanowić trochę odmienne prawa (w zgodzie ze wspólną konstytucją) itp. Najlepiej właśnie wyobrazić sobie w tym momencie USA, bo dla wielu ludzi jej ustrój jest jako tako znany.

Co by to znaczyło dla Polski? Z jednej strony stracilibyśmy suwerenność/niepodległość. Tylko że teraz mamy niepodległość i... w zasadzie nic z tego nie wynika. Jesteśmy w ch*** zależni od KRK, od fanaberii pewnego małego autokraty, poza tym tak czy siak wiążą nas zobowiązania wobec naszych partnerów w umowach międzynarodowych (ot - choćby z Unią Europejską). Dużo byśmy nie stracili tak naprawdę - dalej przecież byśmy sprawowali nad sobą rządy, różnica byłaby taka, że robilibyśmy to wspólnie z przedstawicielami innych autonomicznych obszarów (tym samym sprawując przecież rządy nad pozostałymi obszarami).

A co z wolnością? Naszej wolności nikt by nam nie odebrał. Nikt by nas nie zakuł w kajdany, nie wywiózł w piz**, nie rusyfikował, nie germanizował ani nic. Bylibyśmy dalej tak samo wolni, jak żyjąc obecnie w państwie prawa(*). Mówilibyśmy po polsku, celebrowali naszą historię, kultywowali nasze tradycje. Więc co za różnica?

(*) - Tak, wiem. Przy obecnych rządach to wyrażenie nabiera sarkastycznej wymowy.

Co jeszcze moglibyśmy stracić? Nic mi do głowy nie przychodzi.

A co byśmy zyskali? Myślę, że dużo - wystarczy spojrzeć, ile więcej od pojedynczego państwa może zrobić twór tak niedoskonały, jak Unia Europejska. Szczególnie, że Europa traci w świecie na znaczeniu, więc taki sojusz mógłby znacząco wzmocnić naszą pozycję w globalnej polityce.

Oczywiście, jest to zwykłe gdybanie - ta idea nie ziści się szybko, a jeśli zostanie wprowadzona na siłę, może to tylko naszej jedności zaszkodzić. Poszczególne kraje Unii Europejskiej nie są ze sobą ani trochę solidarne - widać to było już od dawna, ale ostatnie wydarzenia pokazały to ze szczególną wyrazistością. Nie mówię tu o potępieniu agresji wojsk rosyjskich przez niemalże wszystkie państwa europejskie. Mówię o konkretnych działaniach, tudzież ich braku zarówno na długo przed, jak i też po wybuchu wojny.

Czy chciałbym żyć w takim ustroju? Cóż, gdyby był to twór naturalny, wywodzący się z woli i uczuć ogromnej większości obywateli takiej federacji, z miarę sprawnie działającym rządem i sensownym prawem - to czemu nie? Na pewno nie byłoby to gorsze od obecnego stanu rzeczy, a kto wie, może byłoby lepiej. No, ale jak powiedziałem, to tylko taka fantazja.

środa, 6 kwietnia 2022

Taki tam pomysł, o polityce

Niedawno widziałem mema, który mówił, że ktoś tam za granicą wyraził się o Polsce, że jest to największa organizacja pozarządowa na świecie. Było to nawiązanie do pomocy niesionej Ukraińcom przez zwykłych Polaków, wolontariuszy, samorządy i różne organizacje pozarządowe przy jednoczesnej biernej postawie polityków najwyższego szczebla, którzy co najwyżej lubili opowiadać jak to „my” pomogliśmy, tudzież pozować do zdjęć.

Kiedy to zobaczyłem, przypomniały mi się moje dawniejsze przemyślenia na temat ustrojów politycznych.

Wiemy doskonale, że demokracja nie jest najlepszym możliwym systemem. Ogólnie jako-tako działa, więc siedzimy w tym i nie zamierzamy zmieniać tego ustroju, bo wiemy, że wszystko inne, co wypróbowaliśmy do tej pory jest bez porównania gorsze. Nie mamy po prostu lepszej alternatywy.

Był jakiś czas temu taki okres w moim życiu, że zainteresowałem się lokalną działalnością samorządową. Nic konkretnego - po prostu chodziłem na spotkania lokalnej społeczności z burmistrzami i takie tam. Zauważyłem wtedy jedną rzecz: w tym, co robili nasi samorządowcy nie było praktycznie rzecz biorąc żadnej wielkiej polityki, żadnej ideologii, tylko zarządzanie gminą/powiatem. Wiem, że nie wszędzie tak jest, ale w moich okolicach większość samorządów tak mniej więcej działa - znaczy, że można.

A co, gdyby podobny model rządzenia wprowadzić na najwyższym, krajowym szczeblu?

Nie do końca wiem, jak miałoby to wyglądać, bo nie wiem, jak dokładnie wygląda działanie samorządu. Jednak oglądając wielką politykę odnoszę wrażenie, że większość z rzeczy, które są konieczne do funkcjonowania państwa ma charakter po prostu zwykłego zarządzania zasobami, ustalania reguł itp. Po co nam do tego rozbudowany system parlamentarny, z partiami i politykami wybieranymi w konkursie popularności zamiast składem dobieranymi wg. kompetencji? Nie wiem. I chyba nikt tego nie wie.

Są pewne rzeczy oczywiście, które budzą wielkie kontrowersje w społeczeństwie (chociaż większość z nich tak po prawdzie nie powinna tego robić). Ale takie rzeczy to nie jest codzienność rządzenia (nie powinna być) i spokojnie można by, jak sądzę, rozwiązywać takie dylematy na drodze powszechnego referendum. Odpowiednie rezultaty można by zapisywać w konstytucji i na jej podstawie precyzować szczegółowe przepisy. I powinno się to robić co jakiś czas - nie za często, ale raz na pół wieku myślę, że byłoby to odpowiednio często (przy czym zmiany i tak nie były by drastyczne).

I proszę się nie oburzać na propozycję zmieniania konstytucji - to nie jest żaden objawiony dokument, proroctwo ani nic w tym stylu. To po prostu nadrzędny akt prawny, najwyższego poziomu, który reguluje tak jakby charakter danego państwa. A ten może z czasem się zmieniać wskutek przemian społecznych.

To tylko taki luźny pomysł, który kiedyś przyszedł mi do głowy. Zdaję sobie sprawę z jego utopijności, w każdym bądź razie w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości. Ale może kiedyś ktoś wymyśli coś lepszego i uda się to wprowadzić w życie

poniedziałek, 7 marca 2022

Napaść na Ukrainę

Nie będę się tutaj rozpisywał na temat tego, co myślę o Putinie ani czego mu z całego serca życzę. Każdy na pewno się domyśla, a ja nie zamierzam poświęcać temu zbrodniarzowi więcej uwagi, niż na to zasługuje.

W chwilę po bestialskim ataku Rosji na Ukrainę wszyscy doznali szoku - jak to mówią, niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Krótko po tym niemalże wszyscy okazali poparcie dla Ukrainy i sprzeciw wobec zbrojnej napaści Rosji.

No właśnie - niemalże wszyscy. Od razu niestety pojawiły się różne odrażające wypowiedzi.

Niektórzy pod pozorem racjonalnych argumentów przypominali o rzezi wołyńskiej. To jest ważna karta w naszej i ukraińskiej historii i należy o tym pamiętać (chociaż można by pomyśleć, że katoliccy Polacy zgodnie z naukami swojej religii już dawno wybaczyli te zbrodnie ludziom, którzy ich nawet nie popełnili, bo urodzili się długo po niej). Ale fakt, że nagle niektórym ludziom akurat teraz się o tym przypomniało i postanowili o tym mówić w obliczu napaści wspólnego wroga jest obrzydliwe i jednoznacznie świadczy o ich intencjach.

Inni mówili o tym, że znają paru Ukraińców i że są to ogólnie mówiąc patusy. No fajnie - a ja znam mnóstwo Polaków, o których też nie można powiedzieć nic lepszego. Ale to chyba jednak nie znaczy, że w razie gdyby Rosja napadła naszą ojczyznę, byłaby z tego powodu usprawiedliwiona, prawda?

Niektórzy wprost powielali rosyjską propagandę. Mówiono np. o tym, że to Ukraina spowodowała tą wojnę, czy że to jest operacja mająca wyzwolić Ukraińców itp. Odrażające typy, takie jak Rydzyk (ale też wielu, wielu innych) powtarzały kłamstwa, jakoby większość z tych uchodźców to ciemnoskórzy mężczyźni, coś czemu zaprzeczają ludzie przebywający na granicy i pomagający tym uchodźcom. Jakoś wolę wierzyć tym drugim.

Mówiono wiele różnych bzdurnych lub odrażających rzeczy. Ludzie powielają (pro)rosyjską propagandę często nieświadomie, powtarzając zasłyszane plotki, które ochoczo łykali motywowani strachem o swoją własną przyszłość. To zrozumiałe, ale prawda jest taka, że działają oni w tej chwili jak putinowscy „pożyteczni idioci”. Inni niestety robią to celowo, przepełnieni nienawiścią lub czasem może naprawdę są oni opłacani.

Mam naprawdę wielką nadzieję, że tymi co bardziej wokalnymi prorosyjskimi propagandystami zajmie się prokuratura. Nie żartuję: jak można przeczytać w kodeksie karnym:

Art. 117. § 3. Kto publicznie nawołuje do wszczęcia wojny napastniczej lub publicznie pochwala wszczęcie lub prowadzenie takiej wojny, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Uważam też, że przy tej okazji wszystkie możliwe związki z Kremlem polskich polityków lub organizacji powinny zostać zbadane i ujawnione, a w przypadku udowodnienia winy dane osoby powinny zostać postawione przed trybunałem stanu i zostać uznane za zdrajców.

Ciekawostka: jak można przeczytać na różnych stronach, podobno internetowe konta na mediach społecznościowych różnych antyszczepionkowców nagle stały się bardzo pro-rosyjskie.

A tymczasem każda forma wsparcia się liczy. Jestem antyklerykałem, ale gdy słyszę jak w kościołach robi się zbiórki, w domach parafialnych przyjmuje się uchodźców, czy nawet o modlitwach w intencji pokoju, to się cieszę i popieram te akcje(*). Niestety pojawiają się też takie doniesienia, jak o kościelnym ośrodku Emaus pod Białobrzegami, który owszem, uchodźców przyjmie, ale za odpowiednią opłatą (bo przecież Kościół jest taki biedny, o wypełnianiu nauk Jezusa nie wspomnę nawet). Tu i ówdzie księża tacy jak Rydzyk straszą uchodźcami a pisma katolickie chwalą się, jak wielką pomoc finansową niesie Kościół Ukrainie... ze zbiórek zebranych od wiernych. Całkiem jak nasi politycy PiS, zbieżność nieprzypadkowa przecież.

(*) - Wiem, że modlitwy są bez sensu. Ale rozumiem też, że w ten sposób ci ludzie wyrażają m.in. swoja solidarność z ofiarami wojny. To takie chrześcijańskie „malowanie kredkami po chodniku” - nie daje konkretnych rezultatów, ale pokazuje ludzkie odczucia, solidarność, poparcie.

Przy niesieniu pomocy warto jednak pamiętać o paru rzeczach (piszę w kontekście Ukrainy, ale to dotyczy każdej sytuacji).

Po pierwsze: nikt nie ma takiego obowiązku. Naprawdę - szczególnie, że niektórych po prostu na to nie stać. Znam kilka rodzin, które autentycznie ledwo wiążą koniec z końcem, a czekają nas jeszcze trudniejsze czasy. I dlatego nikt nie powinien innych krytykować za brak takiej pomocy. Ale pewne minimum, które można zrobić to nie krytykować takich akcji, a najlepiej jeszcze je pochwalać.

Warto tu też wspomnieć, że jest to zgodne z naukami katolickimi - przynajmniej tak, jak mnie uczono na lekcjach religii parędziesiąt lat temu. Nikt nie ma obowiązku poświęcania się dla innych i nie jest grzechem, gdy ktoś tego nie robi.

Po drugie, jeśli chcemy i możemy pomagać, to od nas zależy, kogo wybierzemy. I podobnie jak wyżej, nikt nie ma prawa krytykować nas za taki czy inny wybór (wyjąwszy oczywiście pomaganie oprawcom).

Moja osobista preferencja to wsparcie finansowe. Z pomocą rzeczową łatwo przesadzić, chociaż ten rodzaj pomocy też jest ważny. A wpłacając nawet drobną sumkę na konkretną organizację (uwaga na oszustów!) dajemy im możliwość samodzielnej organizacji konkretnej pomocy, wedle aktualnych potrzeb.

Wspomniałem o politykach PiS. Mile zaskoczyło mnie to, że - oficjalnie przynajmniej - stanęli oni po stronie broniącej się Ukrainy (w odróżnieniu od ich kolesia, Orbana). Może nie są jeszcze skończonymi dupkami, a może jest to zwykła chłodna kalkulacja. Nie można jednak z tego powodu zapomnieć, co przez ostatnie 7 lat zrobili oni z Polską. Tymczasem poparcie skoczyło im z ledwie ok. 30% do prawie 40%, z tego co słyszałem. Ręce opadają...

To nie wszystko, co bym chciał napisać, ale to wszystko, co jestem w stanie w miarę zwięźle wysłowić. Czekają nas ciężkie czasy a Rosja może tę wojnę niestety jeszcze wygrać. Nawet jednak w przypadku przegranej przez wiele lat zostanie z nami wielu Ukraińców i obawiam się, że początkowa euforia pomagania może przerodzić się w niechęć, a nawet otwartą wrogość wobec uchodźców. Już teraz słychać jak ludzie wyrażają obawy odnośnie swojej pracy, miejsca w szkołach, szpitalach itp. A będzie coraz ciężej.

Jeśli ktoś dotrwał do końca tego tekstu, to życzę siły na nadchodzącą przyszłość.

Chwała Ukrainie i chuj w dupę Putinowi!

Слава Україні i ебать Путіну в дупу!

piątek, 17 września 2021

Rozdawanie broni

Jakiś czas temu na Wirtualnej Polsce można było przeczytać news o następującej treści:

Mężczyzna zwrócił grupce młodzieży uwagę, by nie śmiecili. W odpowiedzi jeden z nastolatków wyciągnął wiatrówkę i postrzelił 30-latka.

Argumentów za posiadaniem broni przez zwykłych obywateli jest wiele. Póki co żadne mnie nie przekonały - a niektóre wręcz przeciwnie, utwierdzają mnie w przekonaniu, że (nie tylko) Polacy nie powinni mieć powszechnego dostępu do broni.

Główna myśl przewodnia takich argumentów jest taka, żeby zwykły obywatel mógł się sam obronić. Przed kim?

Przed przestępcami na przykład, bo oni mają już broń a zwykli ludzie nie. Tylko że gdy broń mogą posiadać nieliczni, jeśli posiadasz broń, to od razu jesteś na celowniku policji - i jeśli jesteś przestępcą, to masz wtedy mały problem. Przy powszechnym posiadaniu broni to zwykły obywatel ma problem, bo policja musi zakładać, że może tą broń mieć przy sobie i może chcieć ją użyć - i odpowiednio do tego reagować. Nie mówiąc już o tym, że przestępca z bronią i tak będzie miał przewagę w starciu ze zwykłym obywatelem z bronią.

A może przed rządem? I podobnie - w przypadku napaści przez obce mocarstwo: naprawdę ktoś wierzy, że jakakolwiek grupa zwykłych obywateli, nawet jeśli dobrze przeszkolonych (a to jest raczej sytuacja wątpliwa) będzie w stanie przeciwstawić się dysponującym o wiele lepszym sprzętem, umiejętnościami i liczebnością oddziałom rządowym/obcym wojskom?

No to przed kim? Czasem można usłyszeć taki argument, opowiadany w formie anegdoty, że ktoś posiadający broń ochroni innych ludzi przed szaleńcem z bronią. Ten ktoś to z reguły osoba znająca się na broni, posiadająca odpowiednie przeszkolenie i tp.

Raz, że w takim przypadku jest to właśnie argument przeciwko powszechnemu dostępowi dla każdego: specjalista powstrzymał zwykłą osobę z bronią. Dwa, że to wpada w kategorię przeciwdziałaniu problemom, które się najpierw utworzyło.

Słyszałem też o statystykach, które rzekomo miały pokazywać, jakoby w krajach z powszechnym dostępem do broni mniej ludzi ginie od broni (sic!). Przyznaję się jednak do winy: nie sprawdzałem nawet tego - z jakiegoś powodu nie za bardzo chce mi się wierzyć, że w Polsce ginie od broni w przeliczeniu więcej ludzi niż w USA, na przykład.

Oczywiście, że są sytuacje, kiedy takie posiadanie broni przez zwykłego obywatela jest uzasadnione, a nawet wskazane. Ale to są wyjątki, pojedyncze przypadki, a ja mówię tutaj o powszechnym dostępie dla każdego. Mam nadzieję że to jasne.


Wracając jednak do przedstawionego na początku wydarzenia: o podobnych sytuacjach (bez użycia broni) słyszy się co jakiś czas. Po przeczytaniu o tym postrzeleniu w parudniowych odstępach usłyszałem m.in. o uczniu, który zaatakował nauczycielckę czy nawet o uczennicy, która postrzeliła nauczyciela z kuszy!

Tymczasem jak można się było dowiedzieć z mediów, PiS razem z Konfederacją szykują wspólny projekt, wg. którego każdy obywatel będzie taki dostęp mógł uzyskać, a zezwolenia będą wydawane jak prawo jazdy - przez starostę, zamiast przez policję. Domyślam się, że stosowane będą odpowiednie testy/egzaminy a osoby z zezwoleniem będą figurować w jakichś rejestrach, tak jak osoby z prawem jazdy (taką mam przynajmniej nadzieję).

Niestety każdy, kto musi poruszać się po drogach widzi, że sam fakt, iż ktoś zdał egzamin na prawko nie oznacza automatycznie, że potrafi jeździć. Z resztą, co tu dużo mówić - istnieje w Polsce pewna grupa społeczna, która ma dostęp do broni i odpowiednie zezwolenia, jest z nią bardzo dobrze obeznana (nie są to ludzie „z ulicy”), a jednak co jakiś czas można usłyszeć newsa z udziałem któregoś jej przedstawiciela, gdzie taki delikwent postrzeliwuje przypadkową osobę. Mowa oczywiście o myśliwych, którym wszystko myli się z dzikami, tudzież z jeleniami.

Jeśli ten projekt wejdzie w życie, myślę, że tego typu sytuacje staną się codzienną zmorą Polaków: będziemy mieli eskalację brutalności policji, sąsiedzi strzelający do sąsiadów pod byle pretekstem (chcecie się założyć, że nie?), strzelaniny w szkołach itp. Jednym słowem drugie juesej.

A niestety całkiem możliwe, że to prawo wejdzie w życie - i jak to pokazuje doświadczenie, będzie to bubel prawny bardziej dziurawy niż ser szwajcarski po egzekucji przez rozstrzelanie.

poniedziałek, 7 czerwca 2021

Dlaczego nie lubię pojęć prawica i lewica

Jakiś czas temu pisałem, dlaczego nie uważam swoich poglądów jako „lewicowych”, mimo że zdecydowanie bliżej im do tzw. „lewicy” niż „prawicy” (tak jak rozumieją te słowa zwykli ludzie).

Wspomniałem przy tym, że nie lubię tych słów: prawica i lewica. Dzisiaj chciałbym może trochę rozwinąć ten temat.

Może najpierw pokrótce, co to jest lewica i prawica.

Prawica to w skrócie partie/politycy o poglądach konserwatywnych, nacjonalistycznych, często religijnych, akceptujących nierówności społeczne.

Lewica dla odmiany odrzuca tradycjonalizm, nacjonalizm i religijność i dąży do równości społecznej.

Na jednym z blogów, które czytam, autor wytłumaczył to także odniesieniem do czasów rzymskich już, gdzie prawica to była bogata elita, która zasiadała właśnie na zaszczytnej, prawej stronie, lewica zaś trzymała ze zwykłym ludem. Po szczegóły odsyłam do jego artykułu.

Taki opis wystarczy dla zilustrowania problemu, jaki mam z tymi terminami w dzisiejszej, polskiej (ale nie tylko) rzeczywistości.

Dawno, dawno temu, kiedy u rządów była jeszcze PO, zwolennicy PiS wyzywali tą partię od lewicowców. Na poparcie swoich określeń mieli tylko fakt, że PO była trochę bardziej na lewo od nich - i nic więcej. PO była tak samo konserwatywna jak PiS, tak samo mocno trzymała z Kościołem, chociaż może nie obnosiła się z tym aż tak. Może nie była jakoś specjalnie nacjonalistyczna, ale to nie jest warunek koniecznie niezbędny do bycia „prawicowym”. Powiedzmy, że była umiarkowanie prawicowa, i to wystarczało aby jej polityczni przeciwnicy z trochę bardziej prawej strony nazywali ją „lewicową”.

Dzisiaj coś podobnego powtarza się na osi PiS - Konfederacja. Zwolennicy tej ostatniej wprost nazywają PiS komunistami. Na poparcie swoich słów mają tylko to, że PiS stosuje rozdawnictwo pretendujące do miana programów socjalnych oraz kombinuje z centralnym sterowaniem gospodarką. To więcej, niż zwolennicy PiS mogli powiedzieć o PO, ale ciągle za mało, biorąc pod uwagę konserwatyzm, nacjonalizm i fundamentalizm religijny tej partii.

Niestety ta narracja już tak daleko zakorzeniła się w umysłach polaków, że nawet osoby nie popierające Konfederacji wyrażają tego typu poglądy. Niedawno rozmawiałem z kimś na tematy polityczne i na moją uwagę (właśnie odnośnie tego rozdawnictwa), że „najśmieszniejsze jest to, że PiS jest partią prawicową” (bo prawica często bywa kojarzona z kapitalistycznym, korporacyjnym podejściem do gospodarki) zareagowała autentycznym zdumieniem: „ale jak to prawicową!?”.

Dodajmy do tego mały fakt, że przy takich czy innych sondażach okazuje się, że Polacy przejawiają w dużej mierze „lewicowe” właśnie poglądy na sprawy społeczne (poparcie dla aborcji, praw kobiet czy mniejszości seksualnych a w ostatnich czasach także spadek zaufania dla Kościoła) a mimo to słowo „lewica” wywołuje u nich wręcz reakcję alergiczną.

Dlatego właśnie nie lubię tych pojęć - zdefiniowane są w miarę ściśle i same w sobie mogą stanowić całkiem dobre określenie ogółu poglądów takiej czy innej partii. Niestety ludzie przestali je rozumieć a nawet zaczęto je stosować jako obelgi, bezmyślnie i nieadekwatnie do rzeczywistego stanu rzeczy.

Polityczny kompas.
Autor: Uwe Backes, Public Domain.

Myślę, że ten problem częściowo mógłby zostać rozwiązany, gdyby całkowicie zarzucono stosowania osi prawica - lewica i zamiast tego zastosowano tzw. kompas polityczny (podział dwuosiowy). Nie rozwiązałby on wszystkich problemów związanych z próbą zaszufladkowania czyichś poglądów politycznych (wystarczy poczytać artykuł na Wikipedii o scenie politycznej, żeby zobaczyć jak wielka może być różnorodność takich przekonań), ale sam wysiłek umysłowy związany z koniecznością zidentyfikowania aż dwóch cech, zamiast jednej może sprawiłby, że byłoby mniej pustosłowia w rozmowach o polityce (tak, to był sarkazm ).

Ja sam najchętniej odszedłbym wogóle od tego rodzaju polityki. Nauczyłem się mieć przekonania jak najbardziej przystające do rzeczywistości - tj. jeśli okazuje się, że w czymś się myliłem, po prostu porzucam takie przekonanie. Jeśli chodzi o politykę, wolę być zwolennikiem tego, co po prostu działa lub co uważam za słuszne z punktu widzenia „człowieczeństwa”. Cieszyłoby mnie, gdyby system partyjnych rządów został porzucony właśnie na rzecz takiego racjonalistycznego, merytorycznego podejścia do zarządzania państwem, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że to utopia.

Tymczasem odnoszę wrażenie, że ogromna większość ludzi woli mieć pewne poglądy razem z całym dokooptowanym bagażem poglądów im towarzyszącym - więc w Polsce, na przykładzie Konfederacji: oprócz sensowych poglądów na gospodarkę dostajemy w zestawie jakieś bełkotliwe „wolnościowe” gadanie przy jednoczesnych zapowiedziach wprowadzania katolickiego zamordyzmu gorszego jeszcze, niż ten PiSowski (fakt, że ogromna większość Polaków jednak jej nie popiera niczego nie zmienia - użyłem jej tylko jako ilustracji).

Ogromna większość ludzi woli jednak używać tych pojęć i myśleć w tych kategoriach, nawet ci którzy są całkiem inteligentni i mają pełną wiedzę na temat znaczenia tych terminów. Wg. mnie - niestety.

niedziela, 23 maja 2021

Covid-19 a teorie spiskowe

Czym jest teoria spiskowa? Mówiąc krótko, to próba wyjaśnienia pewnych wydarzeń odwołująca się do spisku pewnej grupy osób.

To jednak trochę za bardzo uproszczony opis - istniały bowiem w historii rzeczywiste spiski/układy wpływowych ludzi. Termin „teoria spiskowa” stosuje się raczej do fałszywych, bardzo często tak bardzo oderwanych od rzeczywistości że aż bajkowych „teorii”. Jedną z cech takich „teorii” jest z reguły uwikłanie w spisek nierzeczywistej wręcz liczby ludzi (np. niemalże wszystkich naukowców na świecie, których wg. różnych źródeł jest kilka milionów).

Wokół obecnej pandemii również rozwinęło kilka takich teorii. Począwszy od całkiem sensownych(*) aż po totalnie bezmyślnych. Przykładem tych pierwszych jest twierdzenie, że wirus Sars-Cov-2 powstał w laboratorium w Wuhan i stamtąd wymknął się badaczom. To oczywiście jest możliwe, niestety ta teoria ignoruje fakt, że istnieją o wiele bardziej prawdopodobne i mające oparcie w faktach wyjaśnienia. Dodatkowo zakłada, że wszyscy naukowcy, którzy mogli brać w tym udział kłamią, co jest typowe właśnie dla teorii spiskowych.

(*) - Fakt, że są one sensowne nie sprawia automatycznie, że są one prawdziwe. W nauce, która jest dziedziną działalności ludzkiej dążącej do odkrywania rzeczywistości, wszystkie wyjaśnienia, oprócz tego że muszą być sensowne (tj. niesprzeczne), muszą również mieć pokrycie w faktach.

Przykładem tych drugich są twierdzenia (zwykle bardzo niezborne), że nie ma żadnego wirusa, nikt go nigdy nie wyizolował, że to zwykły katar, że nie jest groźniejszy niż grypa lub że ludzie „umierający” w szpitalach to statyści. Zakłada się milcząco (bo nikt tego na głos nie powie, przeczuwając raczej niż rozumiejąc, że będzie to brzmiało śmiesznie i idiotycznie), że zamieszani są w to niemalże wszyscy naukowcy, lekarze i politycy na całym świecie, wyznający różne religie, należący do różnych opcji politycznych czy wręcz reżimów itd.

Dlaczego jednak o tym wspominam?

Od pewnego czasu słyszę różne wypowiedzi w stylu, że owszem, Covid jak najbardziej istnieje itp. ale że rządy (w szczególności nasz rząd) strasznie kręcą jeśli chodzi o dostęp do informacji czy działania podejmowane w celu zwalczana pandemii, plus dodatkowo zbija się na tym niezłą kasę. Jedna osoba nazwała te obserwacje wprost „teorią spiskową”, ale uznała że i tak woli w to wierzyć. Dlatego chciałem o tym pokrótce napisać i wyjaśnić to małe nieporozumienie.

Teoria spiskowa mówi, że istnieją pewne rzeczy o których ogół nic nie wie (dzięki wszechobecnym spiskom właśnie).

Natomiast to wszystko, co obserwujemy na codzień, czyli: nieudolność rządów, ich chaotyczne i nieskuteczne działania, nawet kombinowanie przy statystykach z jednej strony, a z drugiej strony bogacenie się różnych osób czy całych korporacji na zaistniałej sytuacji - to wszystko jest jawne. Wszyscy o tym wiedzą i piszą, niezależnie od wyznawanych poglądów w tej dziedzinie - czytamy o tym codziennie. Nie ma żadnego spisku który miałby to ukrywać. Wiedza o tym nie jest żadną wiarą w teorię spiskową.

Ta pomyłka bierze się być może z przekonania, że teoria spiskowa mówi o jakichś strasznych rzeczach, które ludzkości wyrządza po kryjomu jakaś „grupa trzymająca władzę” a świat jako taki jest przecież w miarę uporządkowany i normalny. Obecna sytuacja jest natomiast nienormalna, przykra, chaotyczna. Niestety świat nie jest miły dla nas, nawet tak „w miarę”. Są okresy i obszary lepsze, ale są też i gorsze. Tego typu rzeczy zdarzały się i będą się zdarzać i nie trzeba do tego żadnych „wrogich układów”.

środa, 21 kwietnia 2021

Derek Chauvin uznany za winnego śmierci George'a Floyda

Dzisiaj przeczytałem, jak w tytule, że „Derek Chauvin został uznany za winnego śmierci George'a Floyda”. Myślę, że mógłbym z tej okazji coś niecoś napisać.

Przez rok od śmierci Georga Floyda widziałem w necie wiele różnych obrzydliwych komentarzy, głupich argumentów itp.

Zwracano uwagę, że George Floyd był przestępcą, aktorem porno, mówiono o zamieszkach, jakie wtedy wybuchły oraz zwracano uwagę że z okazji jego śmierci protestowano w całych Stanach Zjednoczonych, a w innych, podobnych sytuacjach nie (a dlaczego nie? dlaczego ci ludzie, którzy tak się żalili na tą sytuację nie wyszli na ulicę, gdy wyszła na jaw sprawa Tomasza Komendy?). Wyśmiewano się z jego rodziny, że dostała bardzo wysokie odszkodowanie i ogólnie wylewano wiadro pomyj na wszystko, co było z tym wszystkim związane.

Nie chcę się tu do tego wszystkiego odnosić, bo jak wspomniałem takich przypadków było więcej i nikt wtedy jakoś nie protestował, było w tym wszystkim dużo niesprawiedliwości po obu stronach, do tego w całą sprawę zamieszana była ideologia/polityka. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz, która chyba wszystkim krytykantom umknęła (albo może celowo starają się o niej zapomnieć).


25 Maja 2020 roku pewien policjant dokonał publicznej, samowolnej egzekucji człowieka. W biały dzień, przy świadkach, pomimo ich protestu i przy wsparciu kolegów. To nie była obrona własna, próba zatrzymania czy nawet wypadek. To było celowe działanie. Zrobił to bo mógł i chciał.


Takich spraw, jak wspomniałem, było więcej. W każdej takiej sprawie reakcja powinna być dokładnie taka sama: to było morderstwo. I koniec tematu, naprawdę - tu nie ma żadnej głębokiej filozofii.

Dlaczego w tej sprawie było inaczej niż w innych? Tego nie wiem. Może to była po prostu kropla, która przelała czarę goryczy? Wielu wskazuje, że sprawa mogła dziać się na tle rasowym (stąd te zamieszki i protesty). Inni temu zaprzeczają. Jednak sednem całej tej sprawy jest to, co napisałem powyżej: policjant zabił w biały dzień zatrzymanego człowieka. Ot tak sobie.

Jest to dla nas, polaków, sprawa ważna o tyle, że dzisiaj, za rządów *** widzimy duży wzrost agresji wśród naszych policjantów. To nie jest dobrze. Policja jest bardzo potrzebna (niestety, biorąc pod uwagę ludzką naturę). Powinna więc jak najlepiej spełniać swoje zadanie - chronienia zwykłych obywateli. Jednak za każdym razem, gdy do władzy dojdą ludzie nienawidzący naszego narodu, daje się ona wykorzystywać do gnębienia zwykłych obywateli. I nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni.

czwartek, 31 grudnia 2020

Trochę przemyśleń o pandemii na koniec roku

Miałem wcześniej zamiar napisać coś niecoś o mitach i innych rzeczach dotyczących pandemii. Nie chciało mi się jednak zbytnio pisać a i tak to, co wyprodukowałem nie chciało mi się układać w jakąś spójną całość. Postanowiłem więc, że po prostu zgromadzę tu parę myśli w takiej luźnej postaci.

Argumentów odnośnie panującej aktualnie pandemii słyszałem wiele - ogromna większość z nich była tak niezborna, że nie wiadomo nawet, przeciwko czemu tak konkretnie była skierowana, co miała pokazać. Wydaje mi się że tak konkretnie to miała po prostu dać ujście frustracji jaką odczuwają wszyscy, tak jak ten artykuł

Jednym z najbardziej konkretnych argumentów był ten przeciwko obowiązkowi noszenia maseczek. Krótko: wg. przeciwników tego nakazu noszenie maseczek nic nie daje, to raz. Dwa - że nie ma żadnych naukowych dowodów na ich skuteczność. I jedno i drugie to bzdura, i tak: są na to naukowe dowody (na końcu podlinkuję do artykułów, które szerzej o tym piszą).

Główne nieporozumienie, jak mi się wydaje, pochodzi z niezrozumienia, po co nosi się maseczki. One same nie ochronią nikogo przed zarażeniem. Razem z trzymaniem dystansu i higieny mają one ograniczać rozprzestrzenianie się kropelek z wirusami, spowalniając w efekcie ilość zachorowań tak, aby służba zdrowia dała radę „przerobić” chorych.

Apropo higieny: jednym z antymaseczkowych argumentów miało być rzekome powodowanie przez ich noszenie infekcji grzybiczych lub innych. W tej kwestii najlepsze odparcie takiego argumentu, jakie widziałem to po prostu porównanie do noszenia bielizny: jeśli codziennie zmieniasz na nową, nic nie złapiesz. Jak nosisz przez wiele dni ciągle to samo, to nie dziw się, że wyskakują ci tam jakieś pryszcze, bąble lub coś gorszego.

Edit: innym "godnym" wspomnienia "argumentem" było odwołanie się do jakiejś wolności osobistej. Że niby noszenie maseczek ją ogranicza - no wiecie, jak pasy samochodowe czy inne tego typu ograniczenia. Nie jestem pewien czy jest wogóle sens pochylać się nad takimi infantylnymi roszczeniami.

Co prowadzi nas do dwóch kolejnych problemów.

Pierwszy to jeden z kolejnych „argumentów”: że jak mamy teraz pandemię, to nikogo innego już nie przyjmują, bo „są”/liczą się tylko chorzy na COVID. To jeden z tych niezbornych argumentów, o których wspomniałem - nie wiadomo w sumie, co on ma udowadniać.

Kwestia jest problematyczna, bo tymi chorymi też trzeba się zająć, a niestety nie można ich mieszać z innymi chorymi z oczywistych raczej powodów. Służba zdrowia zawsze była w opłakanym stanie, a obecna sytuacja tylko to unaoczniła. Jeśli dodamy do tego kiepskie decyzje ludzi odpowiedzialnych za walkę z pandemią (chodzi nie tylko o rząd, chociaż oczywiście głównie o nich) dostaniemy efekt taki jak widzieliśmy: pozamykane na wszelki wypadek lub zapchane chorymi na COVID szpitale i brak opieki dla innych chorych.

Drugi problem to właśnie owe decyzje służące walce z pandemią. Wprowadzony na wiosnę lockdown był zrealizowany w sposób mówiąc najdelikatniej jak to tylko możliwe bezsensowny. Ale miał być wprowadzony z bardzo konkretnego powodu - tylko nie wiem, czy rządzący akurat z tego sobie zdawali sprawę. Myślę, że chyba wydawało im się jednak coś innego. Otóż ten lockdown miał przygotować służbę zdrowia na walkę z pandemią. Oczywiście nie zrobiono tego, czego rezultaty odczuwamy do dzisiaj.

Odnośnie zaś służby zdrowia: Nie chcę oczerniać w żaden sposób lekarzy, pielęgniarek ani żadnego innego pracownika którzy dawali z siebie wszystko w czasie trwania tej pandemii (czy chociaż pomagali innym chorym poza szpitalami) - chwała im i ich poświęceniu. Ale nie można niezauważyć, że (o czym wspomniałem wyżej) służba zdrowia od dawna była w opłakanym stanie. I było tak zarówno z winy rządzących (nie tylko tego rządu), jak i z winy samych właśnie pracowników służby zdrowia którzy nader często mieli głęboko gdzieś pacjenta i jego problemy. Dlatego byliśmy teraz świadkami wielu patologicznych sytuacji, które nigdy, nawet w pandemii, nie powinny mieć miejsca.

O decyzjach podejmowanych w trakcie trwania tej pandemii nie zamierzam się rozpisywać: tylko idiota może nie widzieć, że są one głupie i motywowane chęcią zbicia politycznego kapitału czy osiągnięcia innego rodzaju korzyści.

To z resztą jest powodem tego, że spora część ludzi nie stosowała się do zaleceń i nakazów. W mojej okolicy praktycznie każdy nosił maseczki, chociaż wielu nie nosiła ich prawidłowo - ale wiem, że w innych miastach nie było już tak fajnie pod tym względem. Gorzej było też wszędzie z trzymaniem dystansu czy dezynfekcją rąk (patrzałem w sklepach). Także w zakładach pracy nie przestrzegano tych nakazów zbyt sumiennie (sam miałem doświadczenie raczej z urzędami, ale myślę, że wszędzie tak było). A historie jakie słyszałem o ludzkim zachowaniu są naprawdę potworne. Przykładowo ostatnio słyszałem jak ktoś, kto jeszcze był chory i się źle czuł, ale skończyła mu się już kwarantanna (głupie przepisy) więc pojechał sobie w odwiedziny do rodziny. Z resztą każdy z nas słyszał takie historie.

A ja wcale nie oceniam źle tych ludzi - jak już powiedziałem, chaos zmienianych co chwilę bezsensownych nakazów i zakazów sprawił, że ludzie tak naprawdę nie wiedzieli już, co robić i mieli tego wszystkiego dosyć. Poza tym nie widząc sensu w tych obostrzeniach większość zaczęła uważać, że są to po prostu widzimisie tych na górze (tych, których mało kto lubi - nawet ci, którzy na nich swego czasu głosowali).

Chociaż z drugiej strony o ile nie przeszkadzało mi, gdy widziałem kogoś bez maseczki jeśli nie kaszlał i nie kichał, o tyle skręcało mnie jak diabli gdy taki jegomość z dumnie uniesioną głową kaszlał na lewo i prawo, bo mu się nie chciało nawet zasłonić ust

A z tym zasłanianiem ust i nosa jest u nas naprawdę duży problem. Mało kto się do tego stosował kiedykolwiek - to są moje obserwacje jeszcze sprzed pandemii. Gdy wprowadzano te nakazy wyrażałem cichą nadzieję, że może w końcu w Polsce pojawi się taka „kultura chorowania”, podobnie jak w przykładowo Japonii, gdzie ludzie chorujący sami noszą maseczki, bo tak po prostu wypada. Ale już wiem, że to się nie zmieni i dalej będziemy kaszleć i kichać na wszystko i wszystkich, bo nigdy nas nie uczono tego, że to bardzo nieprzyzwoite (o zwykłej odpowiedzialności i higienie nawet nie wspominając).

Z resztą, skoro jesteśmy przy polakach: zawsze byliśmy podzieleni. To akurat całkowicie normalne - każdy ma inne poglądy, inaczej myśli itd. Ale rządy *** oraz pandemia pokazały niesamowity wręcz obraz nienawiści i pogardy jaką jeden polak potrafi czuć do innego. Straszne i smutne

Skoro zaś mowa o decyzjach i informacyjnym chaosie, nie sposób nie wspomnieć też o statystykach, które nawet gdy nie zostały jeszcze scentralizowane, były mało wiarygodne: ludzie sami często nie zgłaszali się na badania, gdy zaczynali się źle czuć, ale nawet gdy się zgłaszali to częsty scenariusz był taki, że wcale nie kierowano ich na jakiekolwiek badania ani nawet na kwarantannę (nawet, gdy wiedziano, że taka osoba miała kontakt z kimś kto na pewno zachorował na COVID)! Z tego co słyszałem, przejść na COVID mogło już nawet 10% polaków. A może i więcej.

Ale wracając do samej choroby: bardzo często słyszałem argument, że to jest po prostu kolejna grypo-podobna choroba, niektórzy twierdzili nawet że wcale nie ma większej śmiertelności (co jest nieprawdą) lub (co usłyszałem jeden raz, niedawno) że do czerwca więcej było chorych na grypę niż na COVIDA (ciekawe, dlaczego akurat do czerwca).

Kolejny niezborny argument, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Nie słyszałem jakoś, żeby służba zdrowia była kiedyś sparaliżowana szpitalami zapchanymi chorymi na zwykłą grypę. Także śmiertelność nie ma tu większego znaczenia - ważniejsze w tej chwili jest to, że zachorowań jest po prostu bardzo dużo w bardzo krótkim czasie i nie dajemy rady leczyć wszystkich pacjentów (co z resztą ma też wpływ na wskaźnik śmiertelności).

Pewną odmianą tego argumentu, czy czasem dodatkiem, jest powtarzanie mitu, jakoby testy wykrywające tego wirusa lub przeciwciała na niego były już to bardzo niedokładne (dużo fałszywych wyników), już to że bardzo niespecyficzne (potrafią wykryć zwykłą grypę czy przeziębienie). Jest to oczywiście nieprawda. „Najlepszy” argument z tego repertuaru jaki słyszałem, to że sam twórca tych testów (PCR) powiedział, że nie służą one do wykrywania tego koronawirusa - co jest o tyle zabawne, że sam gościu zmarł na kilka miesięcy przed pojawieniem się pierwszych przypadków choroby i odkryciem tego wirusa. Najgłupszy zaś „dowód” na ich nieprzydatność o jakim słyszałem miał polegać na zanurzeniu testu w soku pomarańczowym.

Inne „argumenty” tego rodzaju, nie mające większego znaczenia dla oceny rzeczywistości stwierdzały, że pandemie w przeszłości były o wiele groźniejsze, do czego dodaje się czasem argumenty że WHO zmienia sobie definicje pandemii czy odporności stadnej. I o ile są to fakty, a z faktami się nie dyskutuje, o tyle podobnie jak wyżej - nie ma to większego wpływu na obecną sytuację. Możemy się kłócić o takie czy inne liczby, definicje, zżymać się na takie a nie inne polityczne decyzje, ale chorych od tego nie ubędzie - a to jest największy problem w czasie pandemii.

A przy okazji: mała ciekawostka. Na przełomie lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdy panowała epidemia hiszpanki istniała w USA „Liga Antymaseczkowa”. Jak widać historia lubi się powtarzać.

Wracając jednak do lockdownu i innych tego typu decyzji. Na wiosnę, gdy wprowadzono pierwszy lockdown wyraziłem zdanie (wśród znajomych tylko), że państwo i gospodarka mogłyby spokojnie funkcjonować, trochę gorzej niż normalnie ale nie tak źle jak to teraz widzimy, gdyby po prostu wprowadzić pewne ograniczenia (w liczbie gości, nakazy higieniczne itp). Mielibyśmy dużą ilość chorych, to prawda, ale cała reszta nie ucierpiałaby aż tak.

Praktycznie wogóle nie słyszałem od nikogo podobnego argumentu - nawet od przeciwników wprowadzanych restrykcji. Dopiero niedawno widziałem, że ktoś napisał coś w tym stylu, z podaniem odpowiednich liczb nawet. Niestety artykuł jakoś mi uciekł, może jak go znajdę kiedyś, to dopiszę.

Ale za to słyszałem argument porównujący niestosowanie się do zasad totalnego lockdownu do ludobójstwa. Argument ten był przedstawiony na blogu pewnego, hmm... , „lewaka” (pewien amerykański bloger, naprawdę nie wiem jak prawidłowo opisać jego poglądy, bo nie lubię żadnych etykietek i przez to jestem w nich trochę niezorientowany: progresywny, ulra politycznie poprawny, SJW, amerykański feminizm i takie tam). Bo wg. takich ludzi to, że zniszczone zostało już, a w przyszłości jeszcze zostanie zniszczone życie wielu ludzi nie ma większego znaczenia, skoro umierają ludzie.

Ten bloger sam natomiast nie miał żadnych oporów, żeby zażartować sobie innym razem z gilotynowania miliarderów...

I naprawdę, żal mi każdego kto umrze na tą chorobę. Pewien mój znajomy, młodszy ode mnie, „chłop jak dąb” jak to się czasem mówi, zmarł na COVID - i tak, to naprawdę było na COVID. Ja sam cały czas żyję w strachu o rodziców. Ale w kwestiach etycznych bardzo ciężko jest przeprowadzać tego typu „obliczenia” czy porównania:

[zniszczone życie miliona osób] < [śmierci tysiąca osób]

Nie można po prostu pominąć faktu, że wiele ludzi straci pracę, oszczędności, może nawet życie (choćby dlatego, że służba zdrowia przestała de facto funkcjonować). To trochę podobna sytuacja jak w przypadku „prolajferów” - najważniejsze utrzymać przy życiu jak najwięcej ludzi, reszta jest dla nich bez znaczenia.

Ale doczekaliśmy do końca roku i w końcu mamy szczepionkę. Szczepionkę której wszyscy wyczekiwaliśmy z utęsknieniem od wiosny. I nagle okazuje się, że mało kto chce się szczepić (nie tylko w Polsce). Dlaczego?

Rozmawiałem z różnymi osobami na ten temat. Z mojej wiedzy tylko jedna z nich była antyszczepionkowcem - i nie wierzę też, że większość społeczeństwa właśnie takimi jest. Dlatego wkurza mnie niepomiernie, gdy ktoś obala w necie mity na temat szczepionek, czy czasem wręcz dzieli z tego powodu ludzi na antyszczepionkowców i resztę.

Ludzie nie mają zaufania do tej konkretnej szczepionki - to jeden z powodów. Jest tak w dużej mierze z powodu informacyjnego chaosu ale także z powodu zaangażowania w całą sprawę grubszej polityki, pieniędzy i wielkich korporacji.

Drugą przyczyną jest brak zaufania zarówno do naszych polityków (ktoś pamięta jeszcze, co się stało z zakupionymi przez nasz rząd respiratorami czy maseczkami?) jak i do służby zdrowia (ktoś naprawdę wierzy, że w razie wystąpienia jakichś poważniejszych skutków ubocznych otrzyma jakąś konkretną pomoc?). I z tego też powodu drażni mnie, gdy jakiś polityk, celebryta czy nawet jakiś znany lekarz szczepi się i pokazuje: patrzcie, nic mi nie jest. On będzie prawidłowo obłużony a w razie czego otrzyma odpowiednią pomoc. Taki szaraczek jak ja nie może raczej na to liczyć.

Do tego wiemy, że ta szczepionka, mimo iż przebadana, jest tak po prawdzie trochę eksperymentalna. Została dopuszczona na specjalnych warunkach i może w każdej chwili zostać wycofana - co jest swoją drogą używane jako „argument” przez przeciwników tych szczepień, a co jest tak po prawdzie „standardową” procedurą, jeśli można tak powiedzieć o czymś co stosuje się w wyjątkowych przypadkach. Również inne tego rodzaju „argumenty” przytaczają efekty, o których od samego początku mówiono, że powinny z pewną częstością występować i których powinniśmy się spodziewać.

Oczywiście w necie nie brak też fałszywych wiadomości dotyczących strasznych rzeczy, jakie dzieją się po podaniu tej szczepionki, ale czemu się dziwić, skoro słyszy się np. w radiu lub widzi w necie, że w do pewnego punktu szczepień dostarczono już rozmrożoną partię szczepionek, przez co muszą być one zużyte w ciągu paru dni (a jak nie zużyją, to co się z tym stanie? wyleją? czy wzorując się na polskiej tradycji januszostwa wcisną to komuś nieświadomemu?), albo że w jakiejś tam innej partii wykryto nieprawidłowości przy przewożeniu? Lub o „błędnym” tłumaczeniu ulotki na język polski?

Do tego dochodzą różne pomysły politycznych „geniuszy” które maja wprowadzać obowiązek tego szczepienia, jakieś paszporty, ulgi czy inne tego typu rzeczy. Cała masa różnych foliarzy oczywiście od razu podchwytuje ten temat i zaczyna w necie fantazjować o obozach koncentracyjnych dla niezaszczepionych i takie tam.

O ile sam obowiązek szczepienia na niektóre choroby rozumiem i popieram (także w kontekście podróżowania czy wykonywania pewnych zawodów), o tyle w tym przypadku jest na to albo za wcześnie (pamiętajcie - te szczepionki dopiero się pojawiły) albo na dłuższą metę nie ma to większego sensu (ta choroba się dopiero pojawiła i istnieją przesłanki, że będzie ewoluować w kierunku mniejszej śmiertelności). Tak czy siak pomysł w tej chwili głupi.

Ja sam natomiast bardzo chciałbym się zaszczepić - ostatecznie czekam na to już od wielu miesięcy. Głównie z troski o bliskich, ale też żeby zrobić samemu coś, żeby to wszystko wróciło w końcu do „normalności”. Ale mówię szczerze - i wcale się tego nie wstydzę - widząc to wszystko, co się dzieje, póki co się powstrzymam. Chcę zobaczyć jak rozwinie się sytuacja, co będą robić nasi politycy, jak da sobie radę nasza służba zdrowia, jakie przekręty będą robione (a może wszystko będzie dobrze?).

I to by było na tyle. Można by jeszcze długo i dużo pisać o tych rzeczach, ale w końcu trzeba przestać. Tekst z pewnością wyszedł mi krzywo, ale jak go zacznę poprawiać to nigdy go nie opublikuję .

Tak że życzę wszystkim zdrowego, normalniejszego Nowego Roku .

* * *

Obiecane artykuły:

Face Mask War

Do Facemasks Work?

Do face masks decrease the risk of COVID-19 transmission?