
źródło: NLM (public domain, zmodyfikowano)
Dzisiaj dzień wszystkich świętych. Jest to dzień, który wielu ludzi uznaje za szczególnie dogodny do refleksji nad przemijalnością naszego ludzkiego życia. W mediach i na blogach pojawiają się różne artykuły nawiązujące do tego tematu. Ja również postanowiłem w tym roku napisać coś o moim spojrzeniu na tę sprawę (głównie z pozycji człowieka niewierzącego, ale nie tylko).
Jako wierzący(*) miałem prawie że pewność tego, że gdy umrę, to będę żył dalej (**). Dziwiło mnie wtedy, gdy ludzie płakali po utracie swoich bliskich, chociaż rzecz jasna potrafiłem ich zrozumieć.
(*) - Mówię tu o okresie mojej świadomej wiary - mniej więcej od lat nastu, kiedy zostałem ministrantem, do lat prawie trzydziestu, gdy zacząłem wiarę powoli tracić.
(**) - Inna sprawa, że dzięki temu, iż naprawdę wierzyłem w to wszystko, co mówili księża, nie miałem pewności co do tego, czy skończę w niebie. Większość ludzi ma to gdzieś, ale są tacy (jak ja właśnie byłem), którzy strasznie to przeżywają. W wielu wypadkach są to dzieci, które uczy się o piekle i wiecznej karze (za co? ot - choćby za to, że ktoś jest innego wyznania) itp.
Jest to jeden z powodów, dlaczego ja i inni jesteśmy przeciwni indoktrynacji religijnej małych dzieci (organizowanych w dodatku na koszt państwa w publicznych placówkach oświaty!).