sobota, 31 października 2020

Krótka notka o Apostazji

Przeczytałem dzisiaj, że w związku z obecnymi protestami i roli Kościoła w tej sprawie wielu ludzi postanawia dokonać aktu apostazji - tj. formalnego „wystąpienia” z Kościoła.

Zapewne niewiele osób o tym wie, ale:

DOKONUJĄC APOSTAZJI NIE WYSTĘPUJEMY TAK NAPRAWDĘ Z KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO! Zostajemy tylko apostatami. Apostazja na warunkach episkopatu polskiego to de facto swego rodzaju sakrament kościelny - na apostatę zostaje nałożona ekskomunika (która może później zostać cofnięta), jakieś ewentualne kary kanoniczne, a sama osoba nadal pozostaje wiernym Kościoła Katolickiego (zgodnie z dekretem papieskim).

Problem w tym, że niestety tylko formalna apostazja ma jakiekolwiek prawne konsekwencje (a i tak chodzi głównie o prawo kanoniczne). W Polsce NIEMOŻLIWE jest jakiekolwiek FAKTYCZNE wystąpienie Kościoła Katolickiego - zagwarantowali nam to nasi politycy wraz z KRK.

A żeby było mało tego upodlenia, sam proces apostazji jest niepotrzebnie skomplikowany, a ze strony księży spotykają przyszłych apostatów liczne utrudnienia (wynikające zarówno z procedur towarzyszącym temu procesowi jak i ze złej woli samych księży).

To tyle, jeśli chodzi o konstytucyjne prawo do wolności sumienia i religii...

Zgniłą wisienką na torcie jest to, że Kościół dalej może sobie przechowywać i przetwarzać dane osobowe apostaty - gdyż GIODO uznał, że wewnętrzne sprawy Kościoła są tylko i wyłącznie jego sprawą i właścicielowi owych danych nie przysługują do nich żadne prawa w tym przypadku.

Dlatego sam nigdy tego nie zrobiłem i szczerze odradzam to każdemu, kto się nad tym zastanawia - nie tańczmy pod dyktando KRK! Nie wiem kiedy, ale mam nadzieję, że prędzej niż później przyjdzie taki klimat polityczny, który umożliwi rozliczenie Kościoła ze wszystkich jego podłości. Być może wtedy politycy zagwarantują nam faktyczną możliwość formalnego opuszczenia szeregów tej obmierzłej instytucji bez żadnych zbędnych trudności ani tym bardziej upokarzania.

Bo nieformalnie oczywiście już dawno do Kościoła nie należę.

środa, 28 października 2020

Krótka notka o protestach przeciw zaostrzeniu aborcji i Kościele

Nie muszę chyba mówić, co obecnie dzieje się w kraju w związku z uznaniem przez TK tzw. aborcji eugenicznych za niezgodnych z konstytucją.

Konstytucję ostatni raz czytałem w technikum (dość dawno temu - pewnie trzeba by sobie kiedyś odświeżyć...), ale patrząc na wszystko co się dzieje w związku ze zgodnością i niezgodnością takich czy innych praw z konstytucją odnoszę wrażenie, że już dawno nastał czas, aby ten dokument zaktualizować. Ale mniejsza o to.

Protesty jako takie popieram. Nie podoba mi się niszczenie kościołów - nie tylko dlatego, że jest to akt wandalizmu. Z Kościołem Katolickim najlepiej walczyć obchodząc go szerokim łukiem, ignorując, nie angażując się z nim w żadnego rodzaju „dialog”. Oczywiście należy mówić głośno o tym, czemu winien jest Kościół - a sytuacji, w jakiej obecnie znalazły się kobiety jest on winien w szczególności! I nie wolno o tym zapominać, na wypadek gdyby owa święta instytucja raczyła pochylić się nad cierpieniem swoich owieczek i łaskawie zaoferować im pomoc duszpasterską i zaproponować jakiś „dialog” w celu ustanowienia jakiegoś „kompromisu”. Mówiąc inaczej - z Kościołem jest jak z internetowymi trollami: nie wolno ich karmić, trzeba jedynie obnażać ich ohydę.

A tymczasem już słyszałem w radiu jakiegoś biskupa, który namawiał właśnie, że całą sprawę powinno się omówić w sposób spokojny i kulturalny. Mam nadzieję że nikt się na to nie nabierze: widzieliśmy już, jak wygląda „dialog” z Kościołem (jak też i z prawicą).

Tak jak mówiłem - nie popieram niszczenia kościołów. Ale irytują mnie ludzie, którzy mówią: „jak tak można”, albo jeszcze lepiej: „a co im Kościół zawinił” lub coś podobnego. A to właśnie Kościół od lat (od zawsze właściwie) sączy jad nienawiści i propagandę dezinformacji w każdy możliwy sposób (z ambon, w mediach...) i z każdego możliwego szczebla (począwszy od zwykłych proboszczów a na kardynałach skończywszy - nawet papieże nie mają w tej kwestii czystego sumienia). Zakaz aborcji i zdemonizowanie wszystkiego co jest z nią związane zawdzięczamy właśnie jemu. Dlatego chociaż nie popieram sprayowania murów kościelnych ani innych tego typu działań, to wcale mnie one nie dziwią.

Inna kwestia: odnoszę wrażenie, że wielu ludzi nie rozumie wcale, o co z tą aborcją chodzi. Mam nawet wrażenie że niektórzy uważają wręcz, że chodzi o jakieś przymusowe usuwanie płodów lub coś w tym stylu. To kolejna zasługa kościelnej propagandy.

Te protesty to walka nie tylko o prawo do aborcji. Jak mówią sami organizatorzy, chodzi o coś więcej, o wolność Polaków. Popieram je, chociaż jako pesymista nie wierzę, że zmienią one cokolwiek w zasadniczy sposób. Zbyt dużo już widziałem. Poza tym pod ich ewentualny sukces podepnie się cała masa różnych ludzi, których idee przyświecające tej walce wcale to a wcale nie obchodzą: począwszy od różnych świrów, którzy lubią zamieszanie a skończywszy na cynikach chcących zbić na tej sprawie polityczny kapitał. Nie mówiąc już o tym, że część ludzi traktuje tą sprawę zapewne w sposób ideologiczny - a ideologii, jakiejkolwiek, zawsze jestem przeciwny, nawet jeśli częściowo byłoby mi z nią po drodze. Jak już wspomniałem: zbyt dużo już widziałem.

niedziela, 11 października 2020

Maseczki cię (nie)zagazują

Gdy zaczęła się epidemia, wiele osób zaczęło się na ten temat wypowiadać (jak można się spodziewać wielu z nich mówiło totalne głupstwa), a co mądrzejsi zalecali wstrzymanie się z wypowiedziami do czasu, gdy naprawdę będziemy więcej wiedzieć. Dodatkowym powodem był też właśnie fakt, że wszyscy o tym pisali - więc po co jeszcze jeden dodatkowy głos, który jeśli byłby mądry to i tak utonąłby w powodzi głupoty.

Więc ja też się wstrzymałem, chociaż miałem parę uwag na ten temat, głównie pod adresem rządu i prowadzonych przez niego działań.

Trochę czasu już minęło, wiemy trochę więcej i chociaż cały czas jest w tym temacie pełno różnego rodzaju wypowiedzi, to głupoty jakby coraz więcej i niestety coraz więcej ludzi daje jej wiarę. Dlatego też zdecydowałem się skrobnąć parę słów na ten temat.


Ostatnio w pracy ktoś podesłał filmik, na którym jakiś gościu pozujący na lekarza, na tle baneru pewnej firmy wyglądającą jakby była firmą medyczną, opowiada jakieś brednie o tym, że noszenie maseczek powoduje wdychanie spowrotem wydychanego dwutlenku węgla i zatrucie nim organizmu. Ja żadnego linka do tego filmu tu nie wrzucę, żeby nie nabijać wyświetleń, ale jeśli ktoś koniecznie chce, to niech sobie w YouTube(nie mogę tego już znaleźć) na Facebooku wyszuka frazę „Tomek Hawryluk maseczki”(nie mogę powiedzieć, że coś znajdziecie - nie mam Facebooka).

Nie mogłem znaleźć żadnych konkretnych informacji o tym panu, znalazłem za to informację o firmie w której, jak mogę się domyślać, pracuje. To firma kosmetyczna, zajmująca się różnymi terapiami, w tym „odmładzającymi” skórę. I chociaż większość z terapii przez nich stosowana pewnie raczej działa (są to, jak mi się wydaje, chyba standardowe zabiegi), to w opisie na ich stronie można znaleźć trochę pseudomedycznego bełkotu. Niezbyt zachęcające, jeśli chodzi o wiarygodność tego pana.

Ale wróćmy do niego samego.

Być może jest on rzeczywiście lekarzem. Nie świadczy to wtedy o nim dobrze, skoro rozpowszechnia pseudonaukowe bzdury, mogące powodować w ostatecznym rezultacie nawet ludzką śmierć. A jeśli nie jest, to czemu na takiego pozuje, używając nawet zwrotów „-my”, „jak to chirurdzy”? Znowu, obydwie opcje nie są zbyt zachęcające w kwestii jego wiarygodności.

A co z głoszonymi przez niego tezami? Że wydychany dwutlenek węgla, przez noszenie maseczki, trafia spowrotem do nas przy wdechu? Są to oczywiste, ewidentne brednie. Dlaczego? No chyba nie dlatego tylko, że ja tak powiedziałem, prawda? Ale ludzie wierzą w to co mówił ten pan właśnie tylko dlatego, że on tak powiedział.

Są to brednie ewidentne, bo jest to coś, co można bardzo łatwo sprawdzić samemu, bez potrzeby uciekania się do kosztownych, specjalistycznych, zakrojonych na szeroką skalę badań. Proponuję się o tym przekonać każdemu za pomocą bardzo prostego eksperymentu:

  1. proszę wziąć woreczek śniadaniowy
  2. przy spokojnym, lekkim wydechu proszę go napełnić
  3. proszę spróbować włożyć go pod maseczkę

Ciężko, prawda? Więc pytanie, gdzie się podziewa to powietrze, które wydychamy? Nie zostaje za maseczką, abyśmy mogli je wessać spowrotem, bo maseczka znajduje się blisko twarzy.

To powietrze wydostaje się poza maseczkę, gdzie ulega zmieszaniu z resztą atmosfery - i kolejna porcja powietrza, które wdychamy jest praktycznie taka sama jak ta, którą byśmy oddychali bez założonej maseczki. No chyba że ktoś wierzy, że maseczka w jakiś magiczny sposób to powietrze utrzymuje przy sobie, albo wchłania CO2 niczym gąbka, aby go nam oddać przy wdechu.

Nie są to jego oryginalne myśli. Podobne brednie są rozpowszechniane przez wszystkich antymaseczkowców i koronadenialistów. Niżej linkuję do filmiku, który obala tego rodzaju mity, pokazując przy tym jak można manipulować faktami nawet używając autentycznego, pokazujące obiektywne wyniki urządzenia (uwaga - po angielsku).

Wisienką i malinką na torcie są wypowiedzi tego pana na temat samej epidemii: według niego wirus jest nieistniejący. Noszenie maseczek zaś przyrównuje do gazowania więźniów w obozach koncentracyjnych. Czy ktoś jeszcze potrzebuje jakiegokolwiek dowodu na wiarygodność owego pana?

Na koniec jeszcze jedna rzecz. Można względnie tanio kupić sobie taki domowy pulsoksymetr i samemu, bez konieczności opierania się na czyimkolwiek słowie, sprawdzić czy rzeczywiście w trakcie noszenia maseczki spada nasycenie tlenu we krwi (co też wiele ludzi zrobiło, włącznie ze mną). Eksperyment z woreczkiem jednak powinien wystarczyć każdemu myślącemu człowiekowi, dlatego tak bardzo boli mnie, że brednie tego pana i innych mu podobnych łykają bez popijania skądinąd nawet inteligentni ludzie, wcale nie zastanawiając się nad jego słowami.

Obiecany link do filmiku:

https://www.youtube.com/watch?v=drN1VyLkEIY