Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poglądy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poglądy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 maja 2025

Druga tura wyborów prezydenckich 2025

Wiem, że mało kto tu zagląda i wiem, że już późno, ale w dotychczasowych dyskusjach na temat tego, na kogo i dlaczego głosować - zarówno tych internetowych jak i w rzeczywistym życiu - nie padły argumenty, które chcę przedstawić.

Są to dwa kontrargumenty i dotyczą one następującego rozumowania: „Nie popieram co prawda Nawrockiego, ale z takich czy innych powodów nie chcę głosować na Trzaskowskiego, dlatego będę głosował za Nawrockim”.

Po pierwsze: jeśli ktoś nie chce być hipokrytą i chce być uczciwy intelektualnie, powinien dokładnie takie samo rozumowanie zastosować w drugą stronę: Jeśli nie popierasz Trzaskowskiego, to czy dopuszczasz możliwość, że z takich czy innych powodów możesz nie chcieć głosować za Nawrockim?

Jeśli odpowiedź brzmi negatywnie, to jest to zwykła ściema, pseudo-usprawiedliwienie mające na celu raczej przekonanie innych do własnej opcji.

Jeśli odpowiedź brzmi pozytywnie - to dlaczego wybierasz jednak tą pierwszą opcję? Trzaskowski nie jest kandydatem idealnym. Ludzie doskonale sobie zdają z tego sprawę - w I turze oddało na niego głos „tylko” 31.5% biorących udział w głosowaniu. Ale alternatywą jest Nawrocki, którego określić jako człowieka podejrzanego byłoby nadużyciem stosowania eufemizmów. To nie jest wybór między dżumą a cholerą - to jest wybór między katarem a ebolą.

Druga rzecz odnosi się do twierdzenia, że monopol władzy jest zły i że gdy Trzaskowski zostanie prezydentem, to KO będzie miało za dużo władzy. Technicznie jest to prawda, ale jeśli się nad tym chociaż trochę zastanowić, pojawia się parę problemów:

1. KO nie ma teraz władzy. W Parlamencie „rządzi” koalicja, którą KO jest tylko częścią. Znaczącą częścią - to prawda, ale taką, która musi jednak liczyć się ze zdaniem pozostałych koalicjantów. To jest zupełnie odmienna sytuacja niż gdy w parlamencie rządził samodzielnie PiS.

2. Za dwa lata są kolejne wybory do parlamentu i PiS niestety może wygrać. Wtedy, gdy prezydentem zostanie Nawrocki, znowu będziemy mieli monopol władzy, ale tym razem (znowu) będzie to partia, która z demokracją nie ma nic wspólnego (o prawie czy sprawiedliwości nawet nie wspominając).

Co wtedy będą mówić ludzie, którym się nie podoba to, że partia „rządząca” ma „swojego” prezydenta? Nic. Jest tak jakoś dziwnie, że niektórzy wobec PiSu mają o wiele mniejsze wymagania, niż wobec pozostałych partii. PiS może bezczelnie kraść, kłamać, psuć państwo itd - i jakoś im to uchodzi na sucho. Mało tego - jeszcze im się elektorat bardziej betonuje. Gdy KO (lub inna partia) zrobi coś niewłaściwego, ale co w porównaniu z PiSowskimi przekrętami jest po prostu śmiechu warte, nagle spada im drastycznie poparcie (słusznie skądinąd, ale nie o to teraz chodzi).

Nie lubię KO, chciałbym żeby zniknęło ze sceny politycznej, tak samo jak PiS. Ale nie jestem symetrystą. Nie ma między nimi żadnego porównania. PiS i KO to nie jest jedno zło. To pierwsze reprezentuje autorytarny model władzy, to drugie mimo wszystko demokrację. A jeśli chcemy, żeby inne partie miały chociaż szansę wybić się i wyprzeć z polityki te dwa betonowe bloki, to musimy wybrać demokrację, ktokolwiek by ją nie reprezentował.

sobota, 8 czerwca 2024

O wyborze i konieczności

Wybory do europarlamentu już jutro i od wielu dni w mediach można było zobaczyć lub usłyszeć spoty zachęcające do głosowania w obronie „pięknej, europejskiej demokracji”. Nie zamierzam z tej okazji rozpisywać się szczegółowo o tym, dlaczego trzeba iść na wybory. Nie będę też tym zachętom i przekazowi który niosą zaprzeczał. Zamiast tego chciałbym spojrzeć na tę i inne kwestie z trochę odmiennej strony.


Kiedyś napisałem, że uważam się za kapitalistę. To jest zasadniczo prawda, chociaż chciałbym do tego dodać dwa wielkie zastrzeżenia:

1. Nie ma czegoś takiego, jak „Jeden, Jedyny, Jedynie-słuszny KAPITALIZM”. Kapitalizmem będzie każdy system, który będzie miał pewne właściwości. Patrząc na różne definicje w internecie podstawową własnością takiego systemu jest własność prywatna w działalności gospodarczej. Chcę to podkreślić, bo nie raz już widziałem ludzi, którzy krytykowali przykładowo działanie wielkich, kapitalistycznych korporacji i zapierali się, że to nie jest kapitalizm (albo wręcz nazywali to z jakiegoś powodu socjalizmem).

2. Kapitalizm jest głupi i nie zawsze działa. To po prostu widać. I z tego powodu go nie lubię. Ludzka natura jest jednak chciwa i głupia a system kapitalistyczny opiera się m.in. właśnie na chęci posiadania (zarówno w przypadku pracodawców, jak i pracowników). W odróżnieniu więc od np. socjalizmu nie walczy z tymi wadami, lecz je wykorzystuje. Dlatego uważam, że ma szansę działać i doświadczenie uczy nas, że jest to w zasadzie najlepszy system, który do tej pory wymyśliliśmy (jeszcze raz powtarzam: najlepszy wcale nie znaczy, że dobry).

Dlatego myślę, że kapitalizm jest niestety smutną koniecznością. Możemy walczyć, żeby był najlepszy jaki się da, ale to w zasadzie wszystko co możemy (na razie) robić.

Ja sam jestem zwolennikiem takich form kapitalizmu, które są jak najmniej szkodliwe dla społeczeństwa. Myślę, że podstawowe cechy takiego systemu to np. szanowanie praw konsumentów oraz pracowników, ale też ochrona mniejszych przedsiębiorców przed wielkimi korporacjami. Może w przyszłości ktoś wymyśli coś lepszego, wtedy przestanę popierać systemy o takim charakterze. Ale na razie nie jest to opcja, którą można lekko odrzucić.


Bardzo podobnie jest z demokracją. Tu oczywiście też trzeba zauważyć, że demokracja demokracji nie równa. I również trzeba ją traktować jako narzędzie a nie cel sam w sobie - trzeba stosować taki system demokratyczny, żeby dawał jak najmniej szansy na szkodzenie społeczeństwu przez jednostki głupie, chciwe i mające złe intencje.

Demokracja jest głupia, bo daje głupim ludziom możliwość wyboru głupców, którzy będą rządzili całym społeczeństwem szkodząc mu. Ostatnie osiem lat rządów PiS pokazały to bardzo wyraźnie. Ale demokracja daje też szansę ludziom nie-głupim na to, żeby takie rządy obalić i wybrać innych, nie-głupich ludzi.

Mówię ogólnie, to po pierwsze - żeby mi nikt nie przypisywał jakichś sympatii odnośnie aktualnej władzy. Po drugie nie-głupi nie znaczy od razu mądry.

Dlatego myślę, że wybór demokracji nie powinien być traktowany jako wybór czegoś bezwzględnie dobrego. Jest to po prostu wybór czegoś, co działa - w odróżnieniu od czegoś co na pewno nie zadziała.

Nie tak, jak byśmy chcieli w każdym bądź razie. Inne systemy, które w naszej historii przeżyliśmy technicznie rzecz biorąc też działały. Ale korzyści w nich odnosili nieliczni wybrani, poza tym były one często bardzo krótkotrwałe.


Od chyba samego początku naszej obecności w Unii Europejskiej pojawiają się głosy nawołujące do wyjścia z niej. Jak głupie i niebezpieczne jest to pragnienie pokazały wydarzenia ostatnich lat.

Ludziom krótkowzrocznym wydaje się, że jeśli wyjdziemy z EU, to nagle zyskamy jakąś tam bliżej nieokreśloną wolność, swobodę, niepodległość itp. Będzie nam się też żyło lepiej, bo głupia Unia podcina naszej gospodarce skrzydła głupimi regulacjami (nie bronię w tym momencie Unii - tylko streszczam różne takie wypowiedzi).

I może nawet tak będzie. Przez rok. Może przez dwa-trzy lata. A potem?

Żeby się dowiedzieć, co będzie potem, wystarczy spojrzeć na Wielką Brytanię, która osiągnęła ten „sukces”. Tam też populistyczni politycy nawoływali do wyjścia z Unii i udało im się przekonać społeczeństwo na tyle, że większość zagłosowała „za”.

A potem przyszło wielkie rozczarowanie i bieda. A politycy, którzy tak bardzo do tego namawiali nagle się ulotnili.

Niestety Polska nie będzie miała takiego szczęścia jak Wielka Brytania. Jesteśmy blisko zasięgu Rosji i co gorsza mamy wielu pro-rosyjskich polityków. Jeśli wyjdziemy z Unii, skończymy w ciągu paru lat jako druga Białoruś. Jeśli będziemy mieli szczęście - bo możemy też skończyć jako druga Ukraina.

Co ciekawe, ostatnio zacząłem też zauważać różnych osobników (w tym polityków) otwarcie nawołujących również do opuszczenia NATO.

Unia nie jest fajnym tworem. Bardzo mi się z wielu względów nie podoba (o czym nie raz już pisałem). Ale smutna prawda jest taka, że nie mamy tak naprawdę żadnego innego dobrego wyboru. A obecność w Unii, wbrew temu co wielu głosi, daje nam całkiem sporo.

Podsumowując to wszystko:

Czasem nie ma się po prostu dobrych wyborów. Trzeba wybrać tak, żeby nie było gorzej. Wtedy taki wybór zmienia się niestety w konieczność.

środa, 18 października 2023

Po wyborach

Jesteśmy już po wyborach i zewsząd słyszę głosy radości - PiS w końcu przegrał! Drażni mnie to.

Fakt: nie udało im się utrzymać takiej władzy, jaką mieli do tej pory, ale to nie znaczy wcale, że przegrali. Są najsilniejszą partią w sejmie a opozycyjna koalicja, chociaż ma większość, może nie dać im rady. Może się rozpaść, a nawet jeśli nie, to ich politycy mogą się ze sobą tak kłócić, że jakiekolwiek sprawne funkcjonowanie może nie być możliwe. W najgorszym wypadku może dojść nawet do przedterminowych wyborów - a wtedy PiS może znowu odzyskać władzę.

Poza tym władza ustawodawcza to jedno - ale pozostają jeszcze sądy, policja i prokuratura. A te instytucje PiS sobie podporządkował i ciężko będzie je odbetonować (może sądy nie aż tak, ale też nie pozostały czyste). No i jeszcze przez jakiś czas rządzić będzie nam marionetkowy prezydent, który będzie na każde skinienie Kaczyńskiego.

Ale nawet jeśli opozycyjnej koalicji uda się sprawnie rządzić, to nie dadzą rady w ciągu 4 lat naprawić tego syfu, jaki zostawiło im PiS. A zniszczyło ono bodajże każdy aspekt działania polskiego państwa! Ale ludzie tego nie rozumieją i w następnych wyborach rozliczą opozycję z grzechów PiSu. Już teraz słyszałem w radiu, jak się ludzie wypowiadali, że oczekują od nowego opozycyjnego rządu, że będą mogli żyć w normalnym kraju

*

Jedno, co naprawdę może cieszyć, to frekwencja. Ale słyszałem jakiegoś politologa, który twierdzi, że była taka wysoka, ponieważ dojrzeliśmy jako społeczeństwo, staliśmy się bardziej świadomi politycznie. Każdy, kto jako tako rozumie naukę wie, że jeden przypadek nie stanowi trendu. Kiepski z tego politologa więc naukowiec.

Ta frekwencja to mógł być zryw. Nie licząc twardego elektoratu, który ma przeżarty propagandą mózg, ludzie naprawdę dosyć mają PiSu. To mógł być zryw przeciwko PiSowi i nic więcej. Wielu ludzi wprost mówiło, że nie ma na kogo głosować, ale idą na wybory, żeby ich odsunąć od władzy. Ja sam pisałem dokładnie to samo.

W następnych wyborach może być znacznie gorzej - ludzie mogą być po prostu zniechęceni wszystkim, a jeśli okaże się że nowy opozycyjny rząd jest do niczego, to po prostu oleją sprawę bo będą widzieli, że na opozycję nie ma co liczyć.

*

Jeśli zaś chodzi o same wyniki, to każdy może je z łatwością sprawdzić w internecie. Wyniki te przedstawia się zaś tak, że sumuje się głosy oddane jako 100% i wtedy pokazuje udział poszczególnych partii - jak na obrazku (wykonane przeze mnie w OpenOffice):

Kiedyś jednak napisałem, że rzeczywisty podział głosów wygląda inaczej. Te procenty są dobre przy określaniu względnej siły danej partii, czyli ile posłów wejdzie do sejmu, ale nie dają bardziej ogólnego poglądu na realia głosowania. Dlatego włączyłem wtedy do wykresu ilość osób niegłosujących. Teraz chciałbym pokazać podobny graf (również wykonany przeze mnie w OpenOffice):

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to uniwersalny sposób pokazywania wyników wyborów, ale myślę, że jeśli ktoś chce pokazać właśnie takie bardziej ogólne realia głosowania, to jest to bardzo dobra opcja.

*

Wracając jednak do czasów sprzed wyborów, jest jedna rzecz, która mnie denerwuje od bardzo dawna w trakcie trwania kampanii wyborczych. Chciałbym móc wybierać świadomie - a to oznacza znajomość nie tylko programów, ale też poglądów danej partii i ich poszczególnych przedstawicieli. O ile to pierwsze można znaleźć względnie łatwo (chociaż też trzeba trochę poszukać) o tyle w drugim przypadku często niemożliwe jest znalezienie takich informacji, chyba że sam przedstawiciel wprost o nich mówi.

A w trakcie tych wyborów całkiem sporo osób mówiło, że zasadniczo nie warto wybierać sobie ulubionej partii, tylko znaleźć takiego polityka, który jest nam światopoglądowo bliski. Bo w parlamencie głosują konkretni ludzie a nie jakaś abstrakcyjna partia (no chyba że obowiązuje dyscyplina partyjna nad jakimś głosowaniem, ale nie licząc takich zamordystycznych partii jak PiS zdarza się to raczej rzadko).

O ile ktoś kogoś śledzi w miarę regularnie w mediach społecznościowych lub innych, to może jeszcze znać poglądy kogoś takiego. Ale jeśli ktoś taki jak ja polityką zasadniczo się nie interesuje, to powodzenia w znalezieniu takiego polityka. Szczególnie jeśli do przejrzenia jest kilkadziesiąt kandydatów.

I tu wkracza pomysł, na który wpadłem już przy poprzednich wyborach (to jest względnie prosty pomysł i jestem pewien, że inni też na to wpadli, ale nikt o tym głośno nie mówi - a warto żeby ta idea nabrała rozgłosu).

Chodzi po prostu o to, żeby każda partia i każdy jej członek posiadał odpowiednią podstronę na stronie Państwowej Komisji Wyborczej. Obowiązkowo - nie opcjonalnie. Mają te swoje biura poselskie, to niech o to dbają! Na takiej stronie partie mogłyby umieszczać przedstawione w sposób jasny i czytelny swoje programy (obietnice wyborcze, co by chciały najchętniej oprócz tych obietnic zrealizować, jak ogólnie zapatrują się na różne sprawy) i podobnie poszczególni politycy (krótkie info o człowieku, jego poglądy). Oprócz tego - co podpowiedział mi znajomy, gdy podzieliłem się z nim swoim pomysłem - warto by na tych podstronach umieszczać historię głosowań.

*

Kontynuując okołowyborcze refleksje chciałbym jeszcze odnieść się do sposobu, w jaki liczone są głosy. Chodzi o podział na okręgi wyborcze. Wielu ludzi kwestionuje zasadność takich podziałów, postulując po prostu „jeden państwowy okręg” i liczenie proporcjonalne. Osobiście myślę dokładnie w taki sam sposób. Nie przekonują mnie kontrargumenty, które mówią przykładowo, że okręgi są dobre bo w ten sposób można zagłosować na „swojego” kandydata a nie na partię (bo w obecnym systemie nie wybiera się tak naprawdę nikogo, kto reprezentowałby konkretnie ciebie).

I zdaję sobie sprawę, że w przypadku takiego ogólnokrajowego okręgu liczba kandydatów do wyboru drastycznie się zwiększa, ale jeśli jako alternatywę mam jakieś udziwnione liczenie, gdzie jedne głosy mają większą wartość od innych, to skłonny jestem do takiego poświęcenia. Z resztą system ten można wtedy zmienić w taki sposób, żeby móc oddać głos na partię zamiast na konkretnego posła (jako opcję). A jeśli dodamy do tego mój poprzedni pomysł, to sprawa też troszeczkę może się dla wyborcy uprościć (bo łatwiej będzie zawczasu znaleźć sobie swojego wybrańca).

sobota, 7 października 2023

Na wybory!

Chciałbym napisać krótko i konkretnie do osób, które nie chcą iść na wybory, bo „nie ma na kogo głosować”.

Przede wszystkim macie rację - to prawda, że nie ma na kogo głosować. Nie chodzi o to, że ta czy tamta partia jest bliżej czy dalej od naszych poglądów ale jednak zbyt daleko. Oni wszyscy są w mniejszym lub większym stopniu populistami, często mocno odklejonymi od rzeczywistych problemów które trapią nasz kraj, ale którzy dużo obiecują a myślą tylko o władzy. Naprawdę tak sądzę! Co porządniejsi i co rozumniejsi z nich ew. przy okazji zrobią coś dobrego.

Ale nie ma tutaj symetrii! Nie wszystkie partie są tak samo złe i głupie, a niektóre są wręcz poza jakimkolwiek poziomem i są w sposób ewidentnie złe i szkodliwe, i trzeba się ich pozbyć!

Dlatego warto zapamiętać parę rzeczy:

  1. Nie trzeba głosować „na kogoś”. Krzyżyk oczywiście trzeba postawić obok konkretnej osoby, ale charakter samego głosowania może być „przeciwko”. Oddając głos na kogoś z poza partii której nie chcesz widzieć w parlamencie sprawiasz, że dostanie ona mniej mandatów - bo więcej zgarną inne partie. To nie jest wcale jakaś wyszukana filozofia, którą zrozumieć mogą tylko uczeni profesorowie!

    Jeśli jednak naprawdę nie wiesz, przy kim postawić krzyżyk, to rzuć kostką albo nawet skorzystaj z latarnika wyborczego.

  2. Ukradzione z internetu, podobno wypowiedź prof. Paula Tambyah'a, ale nie mogę znaleźć potwierdzenia: Głosowanie to nie jest małżeństwo tylko transport publiczny. Nie czekasz na „tego jedynego”, który jest perfekcyjny. Wsiadasz do autobusu. A jeśli nie ma żadnego, który jedzie dokładnie do celu twojej podróży, to nie zostajesz w domu nadąsana/y tylko wsiadasz do tego, który dociera najbliżej tego miejsca, w którym chcesz być.

    To jest tylko pewna analogia, ale dobrze oddaje sens głosowania w demokracji.

  3. Też z internetu. Sprawa jest zasadniczo prosta. Jeśli ty nie wybierzesz, to zrobią to za ciebie inni. A ci inni to niestety często ludzie fanatycznie wierzący w słowa jednej partii, przepełnieni ślepą nienawiścią do innych, których nie obchodzi nasz kraj, tylko byleby „swoi” byli przy władzy. Bo im dadzą i tak jest słusznie. Nie wiem, jak wam, ale mi się nie podoba, żeby za mnie głosował ktoś inny.

Napisawszy to wszystko chciałbym na koniec zaznaczyć jedną rzecz. Zachęcam tutaj do pójścia na głosowanie. Ale - w oczywisty sposób - wybór jest wasz. Nie odmawiam nikomu słuszności tego wyboru, jakikolwiek by nie był.

Ale będąc dorosłym, trzeba być świadomym konsekwencji swoich działań. Jeśli nie pójdziesz na wybory, w zasadzie tracisz jakiekolwiek prawo do narzekania. Miałeś szansę, żeby pomóc to zmienić i nie skorzystałeś - to teraz siedź cicho.

Dlatego chociaż z tego jednego powodu warto tą szansę wykorzystać - żeby nikt ci nie mógł powiedzieć, że nic nie zrobiłeś.

wtorek, 14 lutego 2023

Jeszcze kilka słów o niewłaściwym używaniu pewnych terminów

Najpierw o rasizmie

Dawno temu, w latach 90-tych bodajże (dlatego nie pamiętam zbyt wielu szczegółów) w jakimś piśmie o grach (CD-Action albo Secret Service) jakiś gościu napisał list o tym, dlaczego uważa się za rasistę - ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie pamiętam już, jaki właściwie był powód napisania tego listu (być może nawet wcale go nie przedstawił), ale przekonywał, że jest on osobą tolerancyjną, która nie ma nic przeciwko ludziom innych ras - tylko że po prostu zauważa, że ludzie są różnorodni i tę różnorodność akceptuje, przyjmuje po prostu do wiadomości, że wg. niego jest to coś pozytywnego a nawet pożądanego. I dlatego nazywał siebie rasistą w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ostatnio widziałem jednego mema niemalże o takiej samej wymowie, co skłoniło mnie do napisania tego artykułu.

W różnych słownikach możemy przeczytać, że rasizm to „pogląd zakładający wyższość jednej rasy ludzkiej nad inną” (WSJP) czy „pogląd oparty na przekonaniu o nierównej wartości biologicznej, społecznej i intelektualnej ras ludzkich, łączący się z wiarą we wrodzoną wyższość jednej rasy„ (SJP PWN), podobnie też gdzie indziej. Rasista to człowiek, który pogardza ludźmi innych ras uważając je za gorsze a czasem wręcz nawet za bliżej spokrewnione ze zwierzętami niż z „prawdziwymi ludźmi” (niestety, wcale nie przesadzam).

Dla rasisty nie ma nic niewłaściwego w złym traktowaniu „pod-ludzi”. Nawet mordowanie takich osób uważa on za całkowicie usprawiedliwione. Dlatego bardzo ciężko mi zauważyć cokolwiek pozytywnego w tego rodzaju poglądach. Właściwie to nie widzę w tym nic pozytywnego - nie rozumiem więc, dlaczego zwykli ludzie próbują temu terminowi przydać jakiekolwiek pozytywne skojarzenia.

Mogę się domyślać, że być może jest to jakaś reakcja na polityczną poprawność, która próbuje wszystkich ludzi zrównać do jednorodnej szarej masy. Być może niektórzy tacy ludzie doświadczyli najgorszych stron takiej poprawności na własnej skórze. W takiej sytuacji rozumiem ich reakcję, ale jej nie popieram. Ponieważ powody takiej redefinicji rasizmu mogą być też zupełnie inne.

Rasizm jest źle postrzegany w społeczeństwie (nie bez powodu). Dlatego rasiści, którzy przecież wcale źle się nie czują z powodu posiadanych przez siebie poglądów (a wręcz przeciwnie nawet), chcieliby narysować obraz rasisty jako kogoś, kto „po prostu” zauważa że różni ludzie są - co tu dużo mówić - po prostu różni. To takie oczywiste przecież, takie zdroworozsądkowe. Takie normalne, można by powiedzieć. Jest to jedna z wielu taktyk odwracania kota ogonem i mącenia w społecznym dyskursie.

Rasista, taki prawdziwy, pogardzający innymi ludźmi, nienawidzący ich, cieszący się i śmiejący się z nawet najgorszych zbrodni wyrządzanym „pod-ludziom” to osoba do szpiku kości zła, odrażająca. Nie ma żadnych pozytywnych aspektów takich poglądów. Więc nawet jeśli ktoś w nieświadomości próbuje stworzyć „pozytywną” odmianę takiej chorej postawy, współdziała mimowolnie z propagatorami rasistowskich poglądów. Usprawiedliwia je, podnosi akceptację społeczną co mimowolnie prowadzi do przekonania wielu ludzi o słuszności takich właśnie poglądów. Takie postępowanie nie jest dobre.

Wiem, że rasizm da się stopniować - począwszy od zwykłego przekonania o wyższości własnej rasy, a skończywszy na fanatycznej nienawiści i żądzy mordu wszystkich ras uważanych za pod-ludzkie. Nie zmienia to w żaden sposób mojego rozumowania, gdyż każda taka postawa jest negatywna, nawet jeśli niektóre nie są zbytnio szkodliwe społecznie.

Trochę o innych przypadkach

W poprzednim poście w podobny sposób pisałem o szurach: osobach wierzących w strasznie głupie rzeczy, ale dodatkowo posiadające pewien fanatyczny zapał która czyni je bardzo często niebezpiecznymi (a w najłagodniejszym wypadku po prostu uciążliwymi). Sytuacja jest bardzo podobna. Dlatego nazywanie „szurami” zwykłych ludzi nie tylko że jest dla takich ludzi obraźliwe, ale też normalizuje skrajne, fanatyczne przekonania zwiększając ich szkodliwość społeczną.

Ale jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem, to mam w zanadrzu jeszcze jedną historię z przeszłości.

Tym razem bodajże w latach dwutysięcznych pojawiła się pewna strona internetowa. Już nie pamiętam szczegółów, ale pozowała ona chyba na jakąś stronę charytatywną pomagającą dzieciom. Na stronie tej można było jednak znaleźć pewne przesłania które próbowały odmalować pedofilię jako po prostu miłość do dzieci (sic!). Były tam też linki do różnych propozycji "zabaw" z dziećmi. Chyba nie muszę mówić, jakiego rodzaju...

O ile ktoś mógłby mi nie przyznać racji wcześniej, o tyle jestem w zasadzie 100% pewien, że każdy normalny człowiek przyzna mi rację, jeśli powiem, że „pozytywna pedofilia” to chora próba unormalizowania odrażającego zboczenia i że takie próby powinny być odrzucane i piętnowane. A sytuacja jest tu analogiczna jak w poprzednich dwóch przykładach: mamy coś negatywnego i niebezpiecznego, co próbuje odmalować się jako coś pozytywnego i w ten sposób sprawić, że będzie to postrzegane jako coś względnie normalnego, dzięki czemu być może zwiększy się też zakres i społeczna akceptacja takich szkodliwych postaw.

Myślę, że ta analogia jest prawdziwa - a skoro tak, to jeśli ktoś zgadza się ze mną odnośnie pedofilii, to nie powinien właściwie mieć żadnych zastrzeżeń w przypadku rasizmu jak i poglądów spiskowych.

Podsumowanie

Piszę jednak o tym wszystkim mając na myśli trochę szerszy kontekst.

Właściwe używanie różnych słów, zgodne z ich prawdziwym znaczeniem jest bardzo ważne dla jasnej i wolnej od nieporozumień komunikacji międzyludzkiej, co jest kluczowe dla przejrzystego i merytorycznego dyskursu społecznego. Jeśli zaczniemy sobie naginać, czy wręcz zmieniać znaczenie słów według własnych potrzeb, jakakolwiek próba porozumienia z „drugą stroną” stanie się bardzo trudna czy wręcz niemożliwa.

Dlatego zresztą jestem przeciwnikiem używania takich słów jak lewica i prawica - tracą one często jakiekolwiek znaczenie stając się wręcz zwykłymi obelgami. O czym z resztą tez pisałem.

A jesteśmy społeczeństwem i tak już bardzo mocno podzielonym, uważam że w wielu sprawach zupełnie niepotrzebnie - a takim społeczeństwem bardzo łatwo sterować, nie tylko na zasadzie „divide et impera” ale też dlatego że często strony takiego podziału nie rozumują w sposób racjonalny, ale opierają swoje poglądy na emocjach, często wpadając w pułapkę ideologicznego zaślepienia. W takiej sytuacji wystarczy po prostu powiedzieć, że „ci drudzy” zrobili coś złego i to wystarczy: odpowiednia strona już wyciągnie odpowiednie wnioski i umocni się jeszcze bardziej w swoich przekonaniach.

I naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja często nie jest symetryczna - ale nie o to teraz chodzi.

Dlatego wyrobiłem sobie taki mały feblik na punkcie właściwego używania różnych terminów. Uważam to za naprawdę ważne i mam nadzieję - jeśli ewentualny czytelnik dotarł aż tutaj - że przynajmniej dałem komuś temat do rozmyślań.

piątek, 17 września 2021

Rozdawanie broni

Jakiś czas temu na Wirtualnej Polsce można było przeczytać news o następującej treści:

Mężczyzna zwrócił grupce młodzieży uwagę, by nie śmiecili. W odpowiedzi jeden z nastolatków wyciągnął wiatrówkę i postrzelił 30-latka.

Argumentów za posiadaniem broni przez zwykłych obywateli jest wiele. Póki co żadne mnie nie przekonały - a niektóre wręcz przeciwnie, utwierdzają mnie w przekonaniu, że (nie tylko) Polacy nie powinni mieć powszechnego dostępu do broni.

Główna myśl przewodnia takich argumentów jest taka, żeby zwykły obywatel mógł się sam obronić. Przed kim?

Przed przestępcami na przykład, bo oni mają już broń a zwykli ludzie nie. Tylko że gdy broń mogą posiadać nieliczni, jeśli posiadasz broń, to od razu jesteś na celowniku policji - i jeśli jesteś przestępcą, to masz wtedy mały problem. Przy powszechnym posiadaniu broni to zwykły obywatel ma problem, bo policja musi zakładać, że może tą broń mieć przy sobie i może chcieć ją użyć - i odpowiednio do tego reagować. Nie mówiąc już o tym, że przestępca z bronią i tak będzie miał przewagę w starciu ze zwykłym obywatelem z bronią.

A może przed rządem? I podobnie - w przypadku napaści przez obce mocarstwo: naprawdę ktoś wierzy, że jakakolwiek grupa zwykłych obywateli, nawet jeśli dobrze przeszkolonych (a to jest raczej sytuacja wątpliwa) będzie w stanie przeciwstawić się dysponującym o wiele lepszym sprzętem, umiejętnościami i liczebnością oddziałom rządowym/obcym wojskom?

No to przed kim? Czasem można usłyszeć taki argument, opowiadany w formie anegdoty, że ktoś posiadający broń ochroni innych ludzi przed szaleńcem z bronią. Ten ktoś to z reguły osoba znająca się na broni, posiadająca odpowiednie przeszkolenie i tp.

Raz, że w takim przypadku jest to właśnie argument przeciwko powszechnemu dostępowi dla każdego: specjalista powstrzymał zwykłą osobę z bronią. Dwa, że to wpada w kategorię przeciwdziałaniu problemom, które się najpierw utworzyło.

Słyszałem też o statystykach, które rzekomo miały pokazywać, jakoby w krajach z powszechnym dostępem do broni mniej ludzi ginie od broni (sic!). Przyznaję się jednak do winy: nie sprawdzałem nawet tego - z jakiegoś powodu nie za bardzo chce mi się wierzyć, że w Polsce ginie od broni w przeliczeniu więcej ludzi niż w USA, na przykład.

Oczywiście, że są sytuacje, kiedy takie posiadanie broni przez zwykłego obywatela jest uzasadnione, a nawet wskazane. Ale to są wyjątki, pojedyncze przypadki, a ja mówię tutaj o powszechnym dostępie dla każdego. Mam nadzieję że to jasne.


Wracając jednak do przedstawionego na początku wydarzenia: o podobnych sytuacjach (bez użycia broni) słyszy się co jakiś czas. Po przeczytaniu o tym postrzeleniu w parudniowych odstępach usłyszałem m.in. o uczniu, który zaatakował nauczycielckę czy nawet o uczennicy, która postrzeliła nauczyciela z kuszy!

Tymczasem jak można się było dowiedzieć z mediów, PiS razem z Konfederacją szykują wspólny projekt, wg. którego każdy obywatel będzie taki dostęp mógł uzyskać, a zezwolenia będą wydawane jak prawo jazdy - przez starostę, zamiast przez policję. Domyślam się, że stosowane będą odpowiednie testy/egzaminy a osoby z zezwoleniem będą figurować w jakichś rejestrach, tak jak osoby z prawem jazdy (taką mam przynajmniej nadzieję).

Niestety każdy, kto musi poruszać się po drogach widzi, że sam fakt, iż ktoś zdał egzamin na prawko nie oznacza automatycznie, że potrafi jeździć. Z resztą, co tu dużo mówić - istnieje w Polsce pewna grupa społeczna, która ma dostęp do broni i odpowiednie zezwolenia, jest z nią bardzo dobrze obeznana (nie są to ludzie „z ulicy”), a jednak co jakiś czas można usłyszeć newsa z udziałem któregoś jej przedstawiciela, gdzie taki delikwent postrzeliwuje przypadkową osobę. Mowa oczywiście o myśliwych, którym wszystko myli się z dzikami, tudzież z jeleniami.

Jeśli ten projekt wejdzie w życie, myślę, że tego typu sytuacje staną się codzienną zmorą Polaków: będziemy mieli eskalację brutalności policji, sąsiedzi strzelający do sąsiadów pod byle pretekstem (chcecie się założyć, że nie?), strzelaniny w szkołach itp. Jednym słowem drugie juesej.

A niestety całkiem możliwe, że to prawo wejdzie w życie - i jak to pokazuje doświadczenie, będzie to bubel prawny bardziej dziurawy niż ser szwajcarski po egzekucji przez rozstrzelanie.

poniedziałek, 7 czerwca 2021

Dlaczego nie lubię pojęć prawica i lewica

Jakiś czas temu pisałem, dlaczego nie uważam swoich poglądów jako „lewicowych”, mimo że zdecydowanie bliżej im do tzw. „lewicy” niż „prawicy” (tak jak rozumieją te słowa zwykli ludzie).

Wspomniałem przy tym, że nie lubię tych słów: prawica i lewica. Dzisiaj chciałbym może trochę rozwinąć ten temat.

Może najpierw pokrótce, co to jest lewica i prawica.

Prawica to w skrócie partie/politycy o poglądach konserwatywnych, nacjonalistycznych, często religijnych, akceptujących nierówności społeczne.

Lewica dla odmiany odrzuca tradycjonalizm, nacjonalizm i religijność i dąży do równości społecznej.

Na jednym z blogów, które czytam, autor wytłumaczył to także odniesieniem do czasów rzymskich już, gdzie prawica to była bogata elita, która zasiadała właśnie na zaszczytnej, prawej stronie, lewica zaś trzymała ze zwykłym ludem. Po szczegóły odsyłam do jego artykułu.

Taki opis wystarczy dla zilustrowania problemu, jaki mam z tymi terminami w dzisiejszej, polskiej (ale nie tylko) rzeczywistości.

Dawno, dawno temu, kiedy u rządów była jeszcze PO, zwolennicy PiS wyzywali tą partię od lewicowców. Na poparcie swoich określeń mieli tylko fakt, że PO była trochę bardziej na lewo od nich - i nic więcej. PO była tak samo konserwatywna jak PiS, tak samo mocno trzymała z Kościołem, chociaż może nie obnosiła się z tym aż tak. Może nie była jakoś specjalnie nacjonalistyczna, ale to nie jest warunek koniecznie niezbędny do bycia „prawicowym”. Powiedzmy, że była umiarkowanie prawicowa, i to wystarczało aby jej polityczni przeciwnicy z trochę bardziej prawej strony nazywali ją „lewicową”.

Dzisiaj coś podobnego powtarza się na osi PiS - Konfederacja. Zwolennicy tej ostatniej wprost nazywają PiS komunistami. Na poparcie swoich słów mają tylko to, że PiS stosuje rozdawnictwo pretendujące do miana programów socjalnych oraz kombinuje z centralnym sterowaniem gospodarką. To więcej, niż zwolennicy PiS mogli powiedzieć o PO, ale ciągle za mało, biorąc pod uwagę konserwatyzm, nacjonalizm i fundamentalizm religijny tej partii.

Niestety ta narracja już tak daleko zakorzeniła się w umysłach polaków, że nawet osoby nie popierające Konfederacji wyrażają tego typu poglądy. Niedawno rozmawiałem z kimś na tematy polityczne i na moją uwagę (właśnie odnośnie tego rozdawnictwa), że „najśmieszniejsze jest to, że PiS jest partią prawicową” (bo prawica często bywa kojarzona z kapitalistycznym, korporacyjnym podejściem do gospodarki) zareagowała autentycznym zdumieniem: „ale jak to prawicową!?”.

Dodajmy do tego mały fakt, że przy takich czy innych sondażach okazuje się, że Polacy przejawiają w dużej mierze „lewicowe” właśnie poglądy na sprawy społeczne (poparcie dla aborcji, praw kobiet czy mniejszości seksualnych a w ostatnich czasach także spadek zaufania dla Kościoła) a mimo to słowo „lewica” wywołuje u nich wręcz reakcję alergiczną.

Dlatego właśnie nie lubię tych pojęć - zdefiniowane są w miarę ściśle i same w sobie mogą stanowić całkiem dobre określenie ogółu poglądów takiej czy innej partii. Niestety ludzie przestali je rozumieć a nawet zaczęto je stosować jako obelgi, bezmyślnie i nieadekwatnie do rzeczywistego stanu rzeczy.

Polityczny kompas.
Autor: Uwe Backes, Public Domain.

Myślę, że ten problem częściowo mógłby zostać rozwiązany, gdyby całkowicie zarzucono stosowania osi prawica - lewica i zamiast tego zastosowano tzw. kompas polityczny (podział dwuosiowy). Nie rozwiązałby on wszystkich problemów związanych z próbą zaszufladkowania czyichś poglądów politycznych (wystarczy poczytać artykuł na Wikipedii o scenie politycznej, żeby zobaczyć jak wielka może być różnorodność takich przekonań), ale sam wysiłek umysłowy związany z koniecznością zidentyfikowania aż dwóch cech, zamiast jednej może sprawiłby, że byłoby mniej pustosłowia w rozmowach o polityce (tak, to był sarkazm ).

Ja sam najchętniej odszedłbym wogóle od tego rodzaju polityki. Nauczyłem się mieć przekonania jak najbardziej przystające do rzeczywistości - tj. jeśli okazuje się, że w czymś się myliłem, po prostu porzucam takie przekonanie. Jeśli chodzi o politykę, wolę być zwolennikiem tego, co po prostu działa lub co uważam za słuszne z punktu widzenia „człowieczeństwa”. Cieszyłoby mnie, gdyby system partyjnych rządów został porzucony właśnie na rzecz takiego racjonalistycznego, merytorycznego podejścia do zarządzania państwem, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że to utopia.

Tymczasem odnoszę wrażenie, że ogromna większość ludzi woli mieć pewne poglądy razem z całym dokooptowanym bagażem poglądów im towarzyszącym - więc w Polsce, na przykładzie Konfederacji: oprócz sensowych poglądów na gospodarkę dostajemy w zestawie jakieś bełkotliwe „wolnościowe” gadanie przy jednoczesnych zapowiedziach wprowadzania katolickiego zamordyzmu gorszego jeszcze, niż ten PiSowski (fakt, że ogromna większość Polaków jednak jej nie popiera niczego nie zmienia - użyłem jej tylko jako ilustracji).

Ogromna większość ludzi woli jednak używać tych pojęć i myśleć w tych kategoriach, nawet ci którzy są całkiem inteligentni i mają pełną wiedzę na temat znaczenia tych terminów. Wg. mnie - niestety.

niedziela, 30 sierpnia 2020

Lewak

Tytułem wstępu chciałbym nadmienić, że nie lubię słów „lewica” i „prawica” oraz słów od nich pochodnych - nie oznaczają one prawie niczego, ponieważ zarówno na „lewicy” jak i „prawicy” istnieje całe spektrum różnych poglądów (podobnie dotyczy to też innych opcji politycznych). Prawda - coś niecoś je łączy, ale tak samo można zacząć się wyrażać w kontekście np. wiary: „Jesteś wierzący? Czyli wysadzasz ludzi w powietrze?” - podła karykatura, rozumiecie o co chodzi? Dodatkowo słowa takie w życiu codziennym w dużej mierze straciły swoją funkcję informacyjną przyjmując za to rolę obelg.

Jednakże w tym tekście będę tych słów używał, gdyż chcę mówić nie tyle może o samych poglądach, co raczej o zjawiskach społecznych, które im towarzyszą.


Od dłuższego już czasu często i gęsto można usłyszeć lub przeczytać różnego rodzaju wypowiedzi o „lewakach”, „lewactwie” itp - zawsze w złym kontekście oczywiście. I chociaż ja sam nie identyfikuję się jako osoba o poglądach lewicowych, zawsze mnie takie wypowiedzi irytują.


Najpierw może wyjaśnię, dlaczego nie uznaję swoich poglądów jako lewicowych. Zacznijmy od kwestii etycznych (albo moralnych, jeśli ktoś woli). Kiedy byłem jeszcze wierzący, kwestia tego co dobre, a co złe była względnie jasna: dobro pochodzić miało od Boga i dowiadywać mieliśmy się o tym z jego przykazań i z nauk Kościoła. Gdy wiarę straciłem, zacząłem polegać na Rozumie - i tu kwestia tego co dobre, a co złe też okazała się względnie jasna: złe jest to, co (generalnie rzecz biorąc) przynosi krzywdę ludziom, dobre to, co przynosi szczęście lub korzyści. Nigdy nie uznawałem tej kwestii za jakieś arbitralne ustalenie, zależne od czyjegoś (w szczególności mojego) widzimisię.

Na przykładzie praw osób LGBT: dzięki badaniom naukowym (psychologicznym) wiemy, że homoseksualizm nie jest niczym nienormalnym. Odbieranie tym ludziom pewnych praw uznanych przez pozostałych za „podstawowe” jest więc po prostu czymś złym! Nie zależy to od czyichkolwiek poglądów, tak samo jak od niczyich poglądów nie zależy kształt Ziemi.

Dlatego nie uważam tego poglądu za lewicowy - jest on dla mnie po prostu normalny.

Niestety w dyskusji społecznej (w szczególności ze strony „prawicy”, związanej w Polsce nieodłącznie z Katolicyzmem) kwestia ta nagle zależna staje się od ideologii, tradycji itp.


W kwestiach gospodarczych jestem kapitalistą - co w oczywisty sposób jest nie-lewicowe. Ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem kapitalizmu dzikiego, nieregulowanego i niekontrolowanego przez państwo. Oczywiście, państwo nie powinno zbyt głęboko ingerować w gospodarkę. Widzieliśmy już, czym to grozi za czasów komunizmu. Ale widzieliśmy też, czym grozi kapitalizm zostawiony samemu sobie: pogłębiające się nierówności społeczne, wyzysk, kryzysy na których cierpi każdy - i ci bogaci, i biedni.

Dążenie do równości społecznej jest oczywiście „lewicowe”, ale znowu: wynika to nie z jakiejś przyjętej odgórnie ideologii, tylko z tych samych założeń, dla których uznaję przykładowo prawa ludzi homoseksualnych. No i żeby nikt nie powziął jakichś błędnych wyobrażeń na temat moich poglądów w tej sprawie: nie chodzi o to, żeby zabierać bogatym i dawać biednym (co jest głupie), o żaden równy podział ani inne socjalistyczne cele. Chodzi o to, żeby ci biedni mogli zarabiać godnie, własnymi siłami. Mocno upraszczając i skracając, bo temat skomplikowany a nie o tym chcę tu pisać: zapewniam, że żaden CEO, żaden prezes nie musi zarabiać kilku milionów miesięcznie, podczas gdy jego podwładni dostają z łaski dwa-trzy tysiące. W zupełności wystarczy mu połowa z tego (a nawet i mniej), a dodatkowe parę stów dla zwykłych pracowników zrobi im wielką różnicę.

Podobnie z państwem opiekuńczym. Niektórzy w życiu po prostu nie mają szczęścia, nie mają dobrego startu albo mogą stracić z takich czy innych powodów swoje oszczędności, dom, zdolność do pracy. Jako społeczeństwo powinniśmy o takich ludzi zadbać - ale z głową, żeby im naprawdę pomóc, a nie żeby hodować sobie społecznych pasożytów. A w Polsce niestety panuje hodowla patologii - ale to jest akurat wina prawicy.


Co w miarę płynne prowadzi mnie do sedna tego artykułu.


Można od pewnego już czasu (co związane jest panowaniem obecnej władzy) zobaczyć w internecie różne wypowiedzi, które malują lewicę w bardzo niewybredny sposób (w domyśle całą, bo nigdy nie mówi się o jakiejś skrajnej lewicy - i proszę nie przekonywać mnie, że słowo „lewak” takiej właśnie lewicy dotyczy bo raz, jak już powiedziałem, nigdy się tego nie mówi, a dwa: może to i technicznie prawda, ale w praktyce używa się tego słowa jako obelgi na całą lewicę właśnie).

Przypisuje się te mitologicznej lewicy(*) różne dziwne cele, poglądy i działania, najczęściej mające dyskryminować (czy wręcz dosłownie zniewolić) białych, heteroseksualnych mężczyzn(**), wyrządzać krzywdę dzieciom lub doprowadzić do jakiejś zapaści kulturowej, czy jeszcze coś innego (zależy co komu przyjdzie akurat do głowy).

(*) - Prawica lubi sobie wymyślać różnych mitologicznych wrogów: a to potwór gender, a to jacyś komuniści, lewaki itp.

(**) - To nie jest mój wymysł - osoby ośmieszające poglądy „lewicowe” bardzo często zaczynają w ten sposób swoją wypowiedź: „może i jestem białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale...”

Tego typu wypowiedzi, czy to w formie komentarzy, graficznej, artykułów czy filmików bardzo mnie irytują i podnoszą ciśnienie. Raz, że wielu tych poglądów nie uważam za lewicowych w takim sensie, że są one ideologicznie narzucone bez żadnego przemyślenia. Są one normalne i jedyne co mnie dziwi że „prawica” je odrzuca wybierając ewidentnie ludzką krzywdę.

Dwa - jestem świadomy, że na lewicy (w szczególności tzw. skrajnej lewicy) można znaleźć różnych świrów, którzy rzeczywiście będą posiadali jakieś skrajne, absurdalne wręcz poglądy, wynikające właśnie z ideologicznego zaślepienia. Czy dotyczy to większości lewicy (bo o całej na pewno nie ma mowy)? Wątpię. Podobnie jest na prawicy, więc w teorii nie powinno to dyskredytować tej akurat strony sceny politycznej. Ale niektórzy ludzie chyba uważają, że hipokryzja to jakaś egzotyczna choroba, która ich nie dotyczy.

Wiele (większość?) z tych wypowiedzi zaczynających się od „może i jestem białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale uważam że...” może po odjęciu głupkowatego wstępu z całym powodzeniem powiedzieć każdy - bez względu na poglądy polityczne, wyznanie, płeć, orientację czy pochodzenie. Deklarowanie posiadania tych całkowicie normalnych poglądów i stawianie się w opozycji do jakiegoś „lewactwa” jest zwykłą karykaturą. Równie dobrze można od razu zacząć mówić, że „lewaki” to pedofile - co z resztą też się mówi, mniej lub bardziej dosłownie i w różnych wariantach o lewicy, osobach LGBT czy ogólnie o każdym, kto sprzeciwia się prawicowej żądzy władzy totalitarnej.


W Polsce to nie lewica jest problemem(*). To nie żadne lewaki jeżdżą z kłamliwymi i oszczerczymi hasłami po polskich miastach, to nie LGBT gwałci dzieci, to nie żadni komuniści niszczą gospodarkę, to nie żadna czerwona hołota wszczyna burdy i bije do krwi swoich przeciwników. Wszystkie takie i inne zagrożenia w chwili obecnej płyną z prawej strony politycznej sceny.

Odmalowywanie „lewicy” jako wroga zagrażającemu Polsce, polskości i przeciętnemu polakowi jest celowym i cynicznym zagraniem, powtarzanym bezmyślnie przez różnych ludzi, które ma za zadanie podzielenie polaków i skierowanie walki w inną stronę tak, aby obecna władza mogła umocnić się na swoich stołkach i coraz bardziej niszczyć Polskę dla swojej własnej, prywatnej korzyści i przyjemności.

To, że 40% Polakom nie tylko to nie przeszkadza, ale wręcz są z takiego stanu rzeczy zadowoleni jest bardzo smutne i zatrważające.


(*) - W Polsce lewica jest problemem o tyle, że jest nieudolna. Ale to akurat można powiedzieć o niemalże wszystkich politykach i ugrupowaniach, więc w sumie szkoda gadać.

niedziela, 7 lipca 2019

Trochę spóźnionych przemyśleń

Jakiś czas temu ukazał się film „Kler” ukazujący „trochę inny” obraz Kościoła niż ten reklamowany przez księży i biskupów. Potem „Tylko nie mówi nikomu” opowiadający o zatrważającej skali pedofilii w organizacji mieniącej się (m.in.) źródłem moralności. I o pedofilii w Kościele zrobiło się głośno.

Na pytanie pewnej osoby, czy też oglądałem ten film odpowiedziałem, że nie - raz, że nie lubię oglądać takich przykrych filmów, dwa - nie musiałem go oglądać, bo wiem jak wygląda ta kwestia już od dawna. Na co owa osoba spytała mnie niemalże z przekąsem - a co, ciebie też molestowali?

O pedofilii w Kościele i o jej skali wiadomo było już od dawna. Nawet tu w Polsce, chociaż ja dowiadywałem się o tym siłą rzeczy głównie z zagranicznych źródeł. Tylko że ludzie nie chcieli tego słuchać albo może nawet nie docierały do nich tego rodzaju wiadomości. Teraz po prostu nie mieli wyboru, bo zrobiło się o tym głośno.

Za to tego typu reakcje - wyśmiewanie poglądów ateistów, że niby stracili wiarę bo byli molestowani istnieją bodajże od tak dawna, jak długo istnieje ten temat. I jest to w dwójnasób obrzydliwe. Raz - wyśmiewanie się z ofiar. Jak bardzo trzeba mieć skrzywiony kręgosłup moralny, żeby robić coś takiego? Dwa - jest to dodatkowo próba zdyskredytowania krytycznych wobec wiary/religii poglądów przy pomocy poniżania osób takie poglądy posiadających.

W moim otoczeniu mówili o tym przede wszystkim ludzie wierzący i praktykujący - bo dla nich bodajże było to największym szokiem. Z początku zresztą próbowali się bronić: no bo czemu oni opowiadają o tym dopiero teraz?!

Ależ o tym mówiono od dawna! Ale gdy na ten przykład takie dziecko przyszło z płaczem do domu, bo ksiądz je „dotykał”, to często jeszcze dostało pasem za to, że opowiada takie rzeczy. Mówienie źle o księżach to był temat tabu a osoby takie i ich rodziny dodatkowo jeszcze były „przekonywane” przez przedstawicieli Kościoła do tego, aby siedzieli cicho.

Po pierwszym szoku i próbie wyparcia/zaprzeczenia tym faktom przychodziło pogodzenie - „No tak, rzeczywiście, obrzydliwe że tak robili. No i czemu biskupi ich chronili?” itp. Ale nie następowało żadne dalsze wyciąganie wniosków - a może ta organizacja jest zła? Może nie warto do niej należeć? Może lepiej się odciąć? Wierzyć po swojemu?

A potem przyszły wybory do europarlamentu i temat dosłownie się skończył jak ucięty nożem! I cisza.

Prawda - w mediach od czasu do czasu można coś na ten temat przeczytać czy usłyszeć, ale na mój gust nie zachodzi to z częstością większą, niż kiedyś. A ludzie przyzwyczajeni do wszelkich podłości jakie dokonują ci „na górze” po prostu odbierają to jako kolejny przykry fakt z otaczającej nas rzeczywistości.


A sam Kościół i środowiska katolickie? Kościół oficjalnie oczywiście potępił tego rodzaju praktyki (które sam przecież stosował ) i zapewnił, że z tym już koniec, teraz będzie już tylko pomagał ofiarom, współpracował z organami ścigania itp. Po czym roześmiał się ludziom w twarz z godną siebie pychą odmawiając wydania dokumentów w sprawie molestowania dziecka (słyszałem o jednym konkretnym takim przypadku, nie wątpię jednak, że było ich więcej).

Oprócz oficjalnego stanowiska, przeznaczonego dla opinii publicznej i żeby zamknąć gęby ujadającym prześladowcom zaserwowano też, wcale nie pokątnie, propagandę oszczerstw, kłamstw i nienawiści.

Najpierw oberwało się bodajże wszystkim grupom zawodowym - od nauczycieli po murarzy, gdzie istnieć ma równie zatrważająca ilość pedofilów! Standardowo odgrzebano też stare brednie o homoseksualistach, tym razem dodając jednak „plot twist”: otóż okazuje się, że pedofilii w Kościele ma być winna tzw. „lawendowa mafia” - gejowskie lobby, które winne jest wszelkiej demoralizacji istniejącej w tej świętej instytucji.


Tymczasem na moim osobistym podwórku wydarzyła się pewna smutna rzecz. Zmarł pierwszy ksiądz proboszcz parafii, gdzie mieszkam (nie chcę pisać "mojej parafii" z oczywistych jak sądzę powodów). Człowiek o gołębim sercu, który tą parafię stworzył, z nią się zżył, który autentycznie pomagał ludziom.

Jeśli chodzi o mnie, do księży miałem niebywałe szczęście (szczególnie jeszcze biorąc pod uwagę to, co o stanie kapłańskim wiedzą już dzisiaj chyba wszyscy).

Nigdy nie chciałem tego pisać, bo uważałem że brzmi to pretensjonalnie - ja, antyklerykał piszący, że znał fajnych księży. To tak, jakby jakiś bigot pisał o swoich przyjaciołach-gejach . Ale tak właśnie było, a teraz akurat jest dobra okazja, abym mógł o tym wspomnieć.

Ci księża (a było ich trzech) byli, na ile zdołałem ich poznać, ludźmi dobrymi, bez żadnych większych przywar - i na ile mi wiadomo nie popełnili w życiu żadnej większej podłości. Do nas ministrantów (Sic! Byłem ministrantem ) mieli zawsze życzliwy stosunek i dużo cierpliwości, nawet gdy coś zbroiliśmy. Nawet najstarszy z nich, mający wśród parafian opinię bardzo surowego ascety, przy bliższym poznaniu okazywał się bardzo miłym i serdecznym człowiekiem.

To on zaszczepił we mnie zainteresowanie wiarą chrześcijańską, chęć samodoskonalenia oraz chęć myślenia, przyczyniając się poniekąd do mojego odejścia od wiary, co pewnie - gdyby się dowiedział - bardzo by go zasmuciło.

I nie chcę, żeby mnie ktoś źle zrozumiał - uważam, że Kościół Katolicki jest najzwyczajniej rzecz biorąc organizacją złą i najlepiej by było, gdyby został rozwiązany, albo przynajmniej traktowany na równi z wszystkimi innymi organizacjami (co w rezultacie i tak pewnie doprowadziłoby do jego rozwiązania, ale niekoniecznie). Ale tak sobie czasem myślę, gdy dopadnie mnie nostalgia - gdyby ludzie wierzący, albo chociaż przynajmniej sami księża byli po prostu lepszymi ludźmi, w o ile lepszym byśmy żyli świecie.

A tymczasem pewien pracownik Ikei został zwolniony z pracy za to, że cytował fragmenty Biblii mówiące o tym, że geje powinni umrzeć. I nagle dowiedzieliśmy się ze strony środowisk prawicowych i katolickich, że jest to niezbywalna część jego chrześcijańskiej wiary (a Ikea nie miała prawa go zwalniać)!

Gdyby ludzie którzy tak uważają byli w znaczącej mniejszości, można by się z tego pośmiać i podrwić. Ale takich ludzi jest dużo i mają oni (szczególne w obecnych czasach) olbrzymi, decydujący wręcz wpływ na to, w jakim świecie żyjemy. Więc jedyne co mogę zrobić to czuć smutek.

środa, 3 maja 2017

Patriotyzm II

4 lata temu pisałem trochę o patriotyzmie. Dzisiaj popieram wszystko, co wtedy napisałem, oprócz jednej rzeczy.

Napisałem wówczas, że sam nie czuję się patriotą – pomimo, że Polskę kocham. Po przeczytaniu wypowiedzi paru ludzi i po krótkim przemyśleniu sprawy postanowiłem zmienić swoje podejście do tego tematu.

Od dłuższego już czasu widzimy zawłaszczanie tego słowa, oznaczającego człowieka kochającego swój kraj, przez ludzi o poglądach skrajnie prawicowych: przez faszystów, z którymi sympatyzuje PiS i na których tak przychylnie zawsze patrzał Kościół (a z którymi ostatnio postanowił tak jakby zerwać, chociaż ja osobiście nie mam żadnych złudzeń – zrobił to dla pozorów, aby nie pójść na dno razem z PiSem i faszystami).

Co osiągnęli faszyści w przeszłości, nie muszę chyba nikomu przypominać – nasze lekcje historii jakie były, takie były, ale o faszyzmie akurat każdy musiał coś niecoś usłyszeć. Nie sądzę też, aby nowe ich pokolenie, gdyby na dobre dorwało się do władzy, osiągnęłoby cokolwiek innego. Co prawda mogę się mylić (co jest wątpliwe patrząc na ich postępowanie), ale naprawdę wolałbym nie sprawdzać tego w praktyce.

Ludzie ci swoją retoryką odmawiają cały czas „innym” posiadania jakichkolwiek uczuć wobec kraju, w którym się urodzili i wychowali. Odmawiają im nawet bycia Polakami – o pardon, PRAWDZIWYMI POLAKAMI.

Teraz, gdy u władzy jest skrajnie prawicowy PiS, który z faszyzmem ma wiele wspólnego i który obok Kościoła i organizacji faszystowskich postępuje właśnie w taki sposób myślę, że jest najlepszy czas, aby powiedzieć tego rodzaju praktykom: NIE!

Jestem patriotą, bo kocham Polskę. Tu się urodziłem, tu wychowałem, tu mam swoją rodzinę i znajomych. Jestem prawdziwym Polakiem i nie zmieni tego żadne chciejstwo i widzimisię ludzi zaślepionych ksenofobiczną nienawiścią.


Moje przemyślenia sprzed 4 lat:

Artykuły, które skłoniły mnie do przemyśleń:

poniedziałek, 2 stycznia 2017

„Antyislamizm” i profesor Hartman

Dawno już nie pisałem, głównie z braku chęci, ale dzisiaj przeczytałem coś, co wywołało we mnie reakcję „WTF!?”. Postanowiłem więc napisać do tego swój komentarz.

Profesora Hartmana zawsze szanowałem za jego intelekt i za to, że pisał mądrze, chociaż nie ze wszystkim co pisał się zgadzałem. W szczególności zawsze drażniło mnie u niego bezkrytyczne oddanie Unii Europejskiej, ale także podobnie bezkrytyczne nawoływanie do poszanowanie prawa, jakiekolwiek(*) by ono nie było. Chwaliłem go nawet (czy może szczególnie) wtedy, gdy poruszał tematy kontrowersyjne. Zawsze były to jednak tematy dyskusyjne, na które różni ludzie rzeczywiście mogą mieć odmienne, dobrze uzasadnione poglądy.

(*) - Proszę mnie nie posądzać o jakąś anarchię czy inne wywrotowe poglądy. Prawo jest potrzebne, niezbędne wręcz do prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa. Ale prawo może być różne – a jeśli jest niesprawiedliwe, to jest prawie bezużyteczne, czyli niemalże tak, jakby wcale go nie było. Dlatego chociaż prawa zamierzam przestrzegać zawsze (jeśli uważam je za niesprawiedliwe, to rzecz jasna z musu, ale jednak), to nie zawsze zamierzam je chwalić czy szanować.

Dzisiaj jednak „trochę” przegiął.

Żeby nie było – nadal uważam, że z tekstu, który napisał wygląda jego wielki intelekt. Po prostu jeśli ktoś jest mądry, nie sposób aby nagle zaczął pisać jak zwykły grafoman i półgłówek. Ale tym gorzej dla niego, ponieważ oprócz jego mądrości wygląda też z jego artykułu zaślepienie na pewną sprawę.

Mówię o kwestii Islamu.

W celu wyjaśnienia, żeby nikt nie wyciągał skrzywionych wniosków na moje własne poglądy. Islam jako religię uważam za niebezpieczną, o wiele bardziej niebezpieczną od innych religii. Ale zdaję sobie sprawę, że zwykli muzułmanie bardzo często są równie normalni, co wyznawcy innych religii lub ludzie nie wyznający żadnej religii (jak często jednak – tego nie wiem). Dlatego nikogo nie oceniam po jego przekonaniach – ani chrześcijan, ani muzułmanów, ani ateistów – i do każdego człowieka podchodzę indywidualnie. Co nie powstrzymuje mnie przed ocenianiem ideologii i organizacji/grup społecznych daną ideologią się kierujących.

Co takiego wzburzyło mnie w artykule prof. Hartmana? Opisuje on sytuację: chuligan rzuca petardą w stronę baru prowadzonego przez Arabów. Chłopak ginie zasztyletowany przez jednego z Arabów, wywiązuje się bójka, policja zatrzymuje paru kolejnych chuliganów. I tu najlepsze (uwaga!):

Bilans: jeden chłopak nie żyje, drugi – ten, który zabił – ma złamane życie.
(Pogrubienie moje)

Noś ku*wa mać! Może mu jeszcze odszkodowanie wypłacić i przeprosić za to, że biedaczek musiał zamordować innego człowieka?

Ile razy mi jakiś debil przy takiej czy innej okazji rzucił pod nogi petardę, już nie pamiętam. Ale pamiętam, że nikogo z tego powodu nie to już nawet, że zabiłem – zwyczajnie nie pobiłem. Do takich chuliganów wzywa się policję.

Ale może jestem niesprawiedliwy... może ów Arab znajdował się w sytuacji zagrożenia życia? Jeśli tak jednak było, to nic mi o tym nie wiadomo, bo prof. Hartman nic o tym nie wspomina(*), a wydaje mi się, że byłaby to dosyć ważna okoliczność!

(*) - Fakt, że nic o tym nie wspomina, nawet jeśli tak było i jeśli on o tym wiedział, świadczy tylko, że nie ma to dla niego żadnego znaczenia – a jako że osądzam jego, a nie owego Araba, równie dobrze możemy założyć, że tak wcale nie było.

Islam jest groźny i nie jest to pogląd wygłaszany tylko przez neofaszystów, prawicowych polityków i Kościół(*). Profesor Hartman zaś próbuje robić z mordercy ofiarę – tylko dlatego, że jest Arabem. Nie sądzę, aby tak samo pisał o dowolnym innym człowieku. A nie pisałby tak, ponieważ (jak mogę wywnioskować z jego artykułu) dla niego Islam zasługuje na specjalne traktowanie. Porównuje go nawet do Judaizmu, bo przecież te religie są nieodróżnialne, prawda?

(*) - Jeśli ktoś nie czuje się przekonany, niech spojrzy chociażby tutaj.

Panie Hartman(*) - nie ma czegoś takiego, jak Antyislamizm, czy też Islamofobia. Albo może inaczej: jest coś takiego i z kimś, kto nie wyznaje politycznej poprawności można by o tym podyskutować. Ale pan, skądinąd taki mądry, jest zaślepiony przez swoje własne poglądy na ten temat i nie jest w stanie odróżnić prawdziwego antyislamisty/islamofoba od człowieka, który chociaż dostrzega zagrożenie płynące ze strony Islamu, nie zrównuje wszystkich muzułmanów z terrorystami i dlatego jest w stanie odróżnić bandytę od ofiary.

(*) - Nie jestem aż taki naiwny, aby sądzić, że prof. Hartman będzie czytał mój tekst. To taka figura retoryczna

niedziela, 26 czerwca 2016

Brexit

Niedawno Brytyjczycy zadecydowali w referendum, że nie chcą dłużej należeć do Unii Europejskiej. Z tej przyczyny od razu pojawiło się w sieci mnóstwo głosów oznajmiających, jakie to straszne i złe, jakie to konsekwencje nas czekają, ile z powodu samego ogłoszenia tego już strat ponieśliśmy(*) itp.

(*) - Kiedy słyszę o takich wyliczeniach to aż mnie skręca. Jakie straty? Ktoś komuś zabrał pieniądze? Banki zbankrutowały i ludzie nie mogą odzyskać swoich oszczędności? W rzeczywistości chodzi zapewne o wartości akcji na giełdach – wirtualne kwoty, które ludzie gotowi są zapłacić za akcje spółek. Z resztą pewnie się nie znam i totalnie się mylę...

Konsekwencje i tak by jakieś były. Nawet gdyby Wielka Brytania nie wyszła/chciała wyjść z Unii. Nawet gdyby to referendum w ogóle się nie odbyło. A to dlatego, że Unia od dłuższego już czasu zdaje się nie radzić sobie ze swoimi problemami. Ale może mi się tylko wydaje.

Osobiście całkowicie rozumiem tych, którzy głosowali przeciwko. Gdyby obecnie w Polsce odbywało się podobne referendum, prawdopodobnie (ale nie na 100%) zagłosowałbym tak samo. Dlaczego?

Zawsze drażniła mnie fałszywa dychotomia przedstawiana przez zwolenników Unii Europejskiej. Albo Unia, albo nic.

Wspólnota europejska jest nam bardzo potrzebna. Ludzie, którzy twierdzą inaczej najwyraźniej nie przemyśleli poważnie całej sprawy. Ale nie znaczy to, że musi ona być zrealizowana w taki sposób, jak obecnie.

To co istnieje teraz – Unia Europejska, jest wielką, bezwładną biurokratyczną maszyną, olbrzymem na glinianych nogach, niezdolną do efektywnych działań organizacją opartą tak naprawdę o ideologię(*), co teoretycznie i praktycznie zrównuje ją z innymi porównywalnymi z nią tworami, jak przykładowo z ZSRR (porównanie wcale nie takie złe, wg mnie – oczywiście Unia to nie ZSRR i jestem tego w pełni świadom).

(*) - Nie jest to może ideologia tak jasno określona jak w powyższym przykładzie Związku Radzieckiego. Jest ona bardziej mglista i rozmyta i istnieje raczej w postaci kilku, nie związanych ze sobą głębiej idei, które przyświecają jej zwolennikom. Same w sobie nie są one złe, ale połączone są i wprowadzane w życie w sposób bezmyślny sugerujący właśnie ideologiczne zaślepienie.

Mówię o idei wspólnoty, która została doprowadzona do skrajności ujednolicania. Mówię o poszanowaniu dla godności ludzkiej, co zostało doprowadzone do skrajności politycznej poprawności. Mówię także o dbaniu o gospodarkę, które upodobnione zostało do centralnie sterowanej gospodarki komunistycznej, tylko z większymi absurdami.

Osobiście jestem za wspólnotą. Chciałbym Europy solidarnej, otwartej, szanującej ludzkie prawa i stojącej nawet w ich obronie, oraz wspierającej te działania, które prowadzą do ogólnego dobrobytu. I dlatego właśnie jestem przeciwnikiem Unii – ponieważ ona najwyraźniej nie dała rady tego zrealizować. Dużo też popsuła.

A Brexit? Będzie co ma być, bywało już gorzej, a może teraz będzie lepiej – może Europa się obudzi i może Unia się zmieni na lepsze. Wtedy zacznę być jej zwolennikiem.

Oczywiście – ktoś może podważyć wszystko, co napisałem powyżej. Ostatecznie nie jestem żadnym ekspertem i nie znam się na tych sprawach. Piszę tylko z punktu widzenia zwykłego obywatela, który musi żyć w kraju, który należy do Unii Europejskiej. Ale te kwestie dotykają (czasem bardzo bezpośrednio) właśne nas – zwykłych ludzi, którzy widzą to, co widzą dookoła siebie, czego sami doświadczają na co dzień, ale także i to, co pokazują im media. I mogę się mylić, ale zawsze myślałem, że we wszelkiego rodzaju wspólnotach to właśnie zwykli ludzie powinni być najważniejsi, a nie jakieś odgórne idee czy dobro jakiejś organizacji.

czwartek, 31 grudnia 2015

Na koniec roku

Kończy się grudzień, a tu ani jednego postu. Mam na to zbyt mało zarówno czasu jak i chęci. Ale nie spadłem jeszcze do takiego poziomu, żeby w ogóle nie chciało mi się zajmować swoim blogiem, więc postanowiłem popełnić ten mam nadzieję nie nazbyt przydługawy artykulik .

Jako że i tak chciałem o tym kiedyś pisać, postanowiłem napisać odrobinę o szacunku do innych ludzi. Nie będę wałkował jakoś specjalnie tego tematu - blog to nie podręcznik i jedną z rzeczy której się nauczyłem jest to, że nie warto kompletować jakiegoś dużego tematu, aby popełnić potem przydługawy artykuł. Raz - że takie długie artykuły ciężko się czyta a dwa – że i tak nie jest się w stanie rozważyć wszystkich aspektów danego problemu, więc równie dobrze można do danego tematu powracać, pisząc o nim za każdym razem trochę inaczej. Poza tym gdyby się napisało od razu o wszystkim, to potem nie byłoby już o czym pisać – i weź tu wtedy prowadź blog . Ale dosyć tych dywagacji – miałem pisać o szacunku do innych.

Ja uważam - i czasem mówię to na głos - że szacunek należy się ludziom, a nie im poglądom. Podobne zdanie ma wielu racjonalistów (nie mylić z ateistami!).

O wiele łatwiej to jednak powiedzieć, niż zrobić. Taka zdolność nie jest nikomu dana – trzeba się jej uczyć! Nic dziwnego więc, że mało kto taką zdolność posiada. Od dzieciństwa uczeni jesteśmy praktycznie tylko i wyłącznie jednej postawy życiowej, jedynie słusznych poglądów, rzadko kiedy wspomina się nam o innych poglądach, o ich wytłumaczeniu już nie wspomnę. Jeżeli zaś wspomina się już o nich, to w sposób deprecjonujący. Uczymy się w ten sposób identyfikować z naszymi poglądami i dlatego myślimy źle o ludziach mających poglądy inne niż nasze (i dlatego czujemy się dotknięci gdy ktoś skrytykuje nasze poglądy – dlatego ważną częścia takiej nauki jest zdystansowanie się do własnych poglądów).

Ja sam, jako nastolatek, gdy usłyszałem o tym, że ktoś nie wierzy w Boga pomyślałem sobie – jak ktoś może być taki głupi! Gdy utraciłem wiarę myślałem dokładnie tak samo o ludziach wierzących. Na szczęście byłem w takiej sytuacji, że z ludźmi o odmiennych poglądach stykałem się na co dzień i widziałem, że wcale nie są oni głupi ani gorsi.

Każdy z nas żywi jakieś poglądy. Te poglądy nabywamy w różny sposób i często jest tak, że przyczyny dla których posiadamy takie a nie inne poglądy są od nas samych całkowicie niezależne. Dlatego warto sobie uświadomić, że człowiek i jego poglądy to dwie różne „rzeczy”. Ktoś może mieć poglądy z naszego punktu widzenia głupie, a jednak być porządnym człowiekiem – czy będziemy wtedy nim pogardzać tylko dlatego, że wierzy on w coś innego?

Nie mówię jednak, że zawsze trzeba szanować innych. Czasami ludzie są osobiście odpowiedzialni za własne poglądy – i jeśli są głupie, to brak szacunku dla nich jest jak najbardziej usprawiedliwiony. Jeśli dodatkowo ktoś takie głupie czy wręcz odrażające poglądy próbuje wprowadzać w życie, to zasługuje zwyczajnie na świecie na pogardę i publiczne napiętnowanie. Ponieważ nawet jeśli nie zawsze odpowiadamy za swoje poglądy, to zawsze jesteśmy odpowiedzialni za własne postępowanie.

Piszę o tym, bo – jak już wspomniałem – i tak chciałem o tym pisać, a nie miałem zbytnio o czym . Ale jest jeszcze jeden ważny tego powód.

Dzisiaj, w czasach gdy Polaków sortuje się na lepszych i gorszych, znikają coraz bardziej ograniczenia jakie niektórzy posiadali i coraz częściej wylewa się publicznie na „innych” tony jadu nienawiści. Chciałbym, aby było to zjawisko tak bardzo marginalne, jak to tylko możliwe.

Dlatego z okazji rozpoczynającego się Nowego Roku chciałbym życzyć wszystkim, aby patrzeli na ludzi i widzieli w nich ludzi. Żeby było wśród nas więcej szacunku dla innych, szacunku budowanym nie na ocenie ich słów, ale rzeczywistych postępków naszych sąsiadów, współpracowników, znajomych itd. A jednocześnie abyśmy częściej odważali się krytykować poglądy i postawy innych – bo tylko w taki sposób możemy doskonalić się, zarówno jako ludzie, jak i społeczeństwo.

środa, 30 września 2015

Pedofilia

Ten artykuł właściwie nie będzie o samej pedofilii, chociaż rzecz jasna o niej też wspomnę. Będzie to bardziej pretekst do skrytykowania pewnego sposobu myślenia (czy raczej jego braku) cechującego niektórych ludzi. Ale do rzeczy.

Przeczytałem dzisiaj, że pewien gościu zrobił – cytuję - „coming out” i powiedział wszystkim, że jest pedofilem. Muszę przyznać, że miał jaja. Gościu powiedział, że nigdy nie zrobił krzywdy dziecku, ani nawet nie ogląda pornografii dziecięcej i nigdy w życiu nie zamierza poddawać się swoim skłonnościom. Jeśli to prawda, to czuję do niego szacunek. Dlaczego? Ponieważ musi się on zmagać z czymś strasznym, a mimo to daje radę i nie poddaje się.

Pedofilia jest zła. Jest zła z oczywistych powodów, jeśli prowadzi do robienia krzywdy dzieciom. Ale nawet jeśli tak się nie dzieje, jeśli - jak w przypadku wspomnianego mężczyzny - dany pedofil jest w stanie zapanować nad swoimi skłonnościami, to też jest zła, ponieważ niszczy życie takiego człowieka!

Ale pedofil sam w sobie nie jest nikim złym – oczywiście tak długo, jak długo nie robi nikomu krzywdy. Owszem – ma niebezpieczne skłonności, dlatego trzeba na niego uważać (izolując go przykładowo od dzieci – coś, czego Kościół Katolicki najwyraźniej nie jest w stanie zrozumieć), ale nie można go karać, jeśli nie zrobił nic złego. Nie, jeśli chcemy pretendować do miana cywilizowanego państwa/społeczeństwa/człowieka.

I dlatego właśnie, że pedofilia jest zła, nie można jej zalegalizować i mam nadzieję, że nigdy nie zostanie ona zalegalizowana.

Można by pomyśleć, że to zrozumiałe. Oczywiste wręcz. A jednak niektórzy zdają się tego nie rozumieć.

Mówię o homofobach. Wspominałem już o tym, że ludzie nienawidzący homoseksualistów (czy ogólnie środowiska LGBT) często stosują argumenty zrównujące homoseksualizm z pedofilią.

Dla mnie osobiście jest to coś niezrozumiałego! Jak zdrowy, w pełni władz umysłowych człowiek może nie widzieć różnicy między uprawianiem seksu z dorosłą osobą (za jej zgodą), a uprawianiem seksu z dziećmi! No chyba że osoby te nie są w pełni władz umysłowych. To by wiele wyjaśniało. A swoją drogą współczuję ich rodzinom, w szczególności zaś ich dzieciom.

W artykule nazwano też pedofilię orientacją seksualną. Jeśli przyjmiemy że orientacja seksualna to po prostu rodzaj skłonności, jaką odczuwa dana osoba, to jest to poprawne określenie i właściwie nie ma o czym mówić. Ale w komentarzach z tego powodu rozgorzała wojna.

Jedni pisali, że to nie jest wcale orientacja seksualna, tylko zboczenie (pewnie nie chcieli, aby kojarzono pedofilię z homoseksualizmem – i wcale im się nie dziwię), inni z kolei zaczęli wysuwać stare, wyświechtane brednie argumenty, że po zalegalizowaniu orientacji homoseksualnej przyjdzie teraz pora na zalegalizowanie orientacji pedofilskiej (czy coś w tym guście).

No więc nie! Pedofilia jest zła i dlatego nie będzie zalegalizowana. Homoseksualizm nie jest zły, dlatego walczymy o prawa gejów i lesbijek! To naprawdę takie proste. Tylko że zamiast skupiać się na słowach, trzeba by trochę pomyśleć, a dla niektórych jest to zapewne coś nieosiągalnego.

Nienawiść ogłupia. Widać to na przykładzie tych ludzi, którzy chociaż wiedzą, że pedofilia jest zła, to jednak nie potrafią (lub nie chcą) jej odróżnić od czegoś, co nie posiada żadnych znamion zła. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Być może jednym z powodów jest zła edukacja w dziedzinie moralności. Ale czemu tu się dziwić, skoro odpowiedzialność za to wzięła na siebie instytucja, która jest obmierzłą karykaturą idei oficjalnie przez siebie głoszonych?

Remedium na to byłaby fachowa edukacja, która uczyłaby ludzi, dlaczego coś jest złe lub dobre, a nie tylko jakichś przykazań, zakazów czy nakazów. Ja sam nie miałem lekcji etyki, więc nie wiem, czy w obecnym stanie uczą one zrozumienia dobra i zła. Wyrażam nadzieję, że tak(*) i że w przyszłości ludzi przepełnionych bezrozumną i bezsensowną nienawiścią będzie coraz mniej.

(*) - Chociaż znając stan naszej edukacji, która woli uczyć suchych faktów, zamiast zrozumienia tematu, mam co do tego spore wątpliwości.

Tymczasem jednak musimy żyć w świecie, w którym ludzie przepełnieni nienawiścią i bredzący co im ślina na język przyniesie ciągle mogą jeszcze liczyć na społeczną akceptację, a nawet na szacunek. Na szczęście jednak jest to akceptowane przez coraz mniejszą ilość ludzi.

środa, 8 lipca 2015

Tolerancja inaczej

Niedawno w trakcie referendum w Irlandii ludzie zdecydowali, że nie mają nic przeciwko małżeństwom jednopłciowym. Kardynał Pietro Parolin, watykański sekretarz stanu i najbliższy ponoć współpracownik papieża Franciszka uznał to za „porażkę ludzkości”.

Nie zastanowiło go widocznie dlaczego Irlandia, kraj do niedawna ultrakatolicki, postąpił wbrew marzeniom Kościoła. Ilość skandali, nie tylko tych seksualnych, w których Kościół brał czynny udział była tak zatrważająca, że ludzie masowo zaczęli się od niego odwracać. Obecnie kardynał, który najwidoczniej ma zarówno krótką pamięć jak i wybiórczą ślepotę w kwestii moralności organizacji którą reprezentuje, ośmiela się nazywać wybór tych ludzi porażką.

Kardynał ów nie poinformował mediów, czy uznałby za sukces stosowanie w kwestii małżeństwa biblijnych standardów (no wiecie – poligamia, gwałcenie swoich niewolnic, kamienowanie nie-dziewic i inne tego typu rzeczy). Nie wyjaśnił też, dlaczego on sam oraz jemu podobni żyją wbrew nakazom Ojców Kościoła.

Kilka dni temu Sąd Najwyższy USA orzekł, że małżeństwa jednopłciowe są legalne na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Wielu ludzi uznało to za sukces człowieczeństwa i cywilizacji. Nie ma bowiem żadnych przeciwwskazań, które by kazały nam odmawiać homoseksualistom prawa do zawierania legalnego związku – a w każdym bądź razie nikt takich argumentów „przeciw” jak do tej pory nie przedstawił. Zabranianie natomiast takich związków jest zwykłym łamaniem praw człowieka.

I nie – argumenty w stylu: legalizacja związków homoseksualnych doprowadzi do legalizacji zoofilii, pedofilii czy innych tego typu rzeczy się nie liczą. To zwykłe oszczerstwa, brednie niepoparte żadnymi faktami. Notabene – dokładnie takich samych argumentów używali jeszcze wcale nie tak dawno temu przeciwnicy małżeństw... międzyrasowych! Tak jest – argumenty homofobów są niemalże identyczne z tymi, które używali (i ciągle używają) rasiści.

Przy okazji tych dwóch wydarzeń, szczególnie tego drugiego, przetoczyła się przez internet zwyczajowa fala nienawiści. Właściwie nawet by mnie to nie ruszyło, gdyż jestem już w miarę przyzwyczajony do ilości jadu, jaki potrafi tkwić w ludziach. Ale ten hejt pojawiał się też na portalach o charakterze rozrywkowym (które akurat często przeglądam dla rozrywki właśnie ).

Nie jestem naiwny i wiem, że nie służą one tylko rozbawieniu lub zaintrygowaniu odwiedzającego ich gościa. Ale tym bardziej myślę, że należało to jakoś skomentować i potępić. Co też, generalnie rzecz biorąc, zrobiłem.

Ale chciałbym tu poruszyć troszkę inną kwestię – cała powyższa krytyka przejawów homofobii była po temu jedynie pretekstem.

Chodzi mianowicie o pewnego rodzaju rozdzielanie jakiejś grupy społecznej na tych „dobrych” i tych „złych”. I chodzi tu nie tylko o homoseksualistów. Ale na ich przykładzie:

poniedziałek, 25 maja 2015

Wybory prezydenckie 2015

Wybory prezydenckie za nami. Nie głosowałem – nie zamierzałem głosować na żadnego z dostępnych kandydatów, ponieważ uznałem, że żaden z nich mi nie odpowiada i nie chcę, aby którykolwiek z nich mnie reprezentował.

Zgodnie z oczekiwaniami spotkałem się z tekstami w stylu „to twój obowiązek” oraz „skoro nie zamierzasz głosować, to żebyś później nie narzekał”. Szczytem wszystkiego były odwiedziny dwóch osób z rodziny, których pierwszą rzeczą jakie zrobiły po przywitaniu się było nakłanianie do głosowania na ich kandydata!

Na szczęście mamy to za sobą, przynajmniej na razie. I dobrze – bo w końcu skończyła się nachalna propaganda nienawiści skierowana do ludzi, którzy ośmielili się wybrać nie tak, jak to sobie uwidzieli co niektórzy głosiciele Jedynie Słusznej Drogi.

I nie – nie mówię tu o obelgach rzucanych przez zwolenników jednego kandydata na zwolenników innego kandydata. Mówię tu o tych, którzy ośmielili się zanegować godność ludzi, którzy nie chcieli oddać swojego głosu na żadnego z przedstawionych im kandydatów.

Obrzucanie się obelgami przez zwolenników różnych stron politycznych to rzecz już tak powszednia, że niemalże normalna (co nie zmienia faktu, że niekulturalna).

Ale to, co zrobiono wobec nas – ludzi, którzy wybrali niegłosowanie, przechodzi już wszelkie standardy! Ośmielono się zmieszać nas z błotem w publicznych mediach!(*) I to podobno zrobiły organizacje nagrodzone przez WHO, niosące pomoc ludziom! Coś takiego powinno publicznie napiętnowane i zgłoszone do prokuratury. Niestety nie sądzę, aby coś takiego się stało – my, którzy ośmieliliśmy się nie „iść za marchewką” raczej nie będziemy się sądzić z idiotami. Poza tym wątpię, że taka sprawa miałaby w Polsce szansę na wygraną.

(*) - Dowiedziałem się o tym mimochodem, więc nie wiem, czy ktoś jeszcze gdzieś jeszcze popełnił coś podobnego, ale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że tak. Ten zaś przypadek chcę wykorzystać dla przykładu.

No więc dla waszej informacji – a mówię to do każdego, który uważa mnie za kogoś gorszego z powodu niezagłosowania. Moje niepójscie na wybory to moje niezbywalne prawo jako wolnego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. To był mój wybór, miałem do niego prawo i z tego prawa skorzystałem. A wy, którzy mi tego prawa odmawiacie pokazujecie jedynie wasz prymitywizm i zachłanną rządzę władzy i kontroli działań i życia innych ludzi.

A – i na koniec jeszcze jedno. Nowy prezydent wcale nie będzie miał 52% poparcia, tylko 29%. To naprawdę prosta matematyka, ale niestety w Polsce postępuje matematyczny analfabetyzm i łatwo jest rządzącym manipulować prostaczkami.

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć

Modlący się szkielet
Autor: William Cheselden „Osteographia, or The anatomy of the bones”,
źródło: NLM (public domain, zmodyfikowano)

Dzisiaj dzień wszystkich świętych. Jest to dzień, który wielu ludzi uznaje za szczególnie dogodny do refleksji nad przemijalnością naszego ludzkiego życia. W mediach i na blogach pojawiają się różne artykuły nawiązujące do tego tematu. Ja również postanowiłem w tym roku napisać coś o moim spojrzeniu na tę sprawę (głównie z pozycji człowieka niewierzącego, ale nie tylko).

Jako wierzący(*) miałem prawie że pewność tego, że gdy umrę, to będę żył dalej (**). Dziwiło mnie wtedy, gdy ludzie płakali po utracie swoich bliskich, chociaż rzecz jasna potrafiłem ich zrozumieć.

(*) - Mówię tu o okresie mojej świadomej wiary - mniej więcej od lat nastu, kiedy zostałem ministrantem, do lat prawie trzydziestu, gdy zacząłem wiarę powoli tracić.

(**) - Inna sprawa, że dzięki temu, iż naprawdę wierzyłem w to wszystko, co mówili księża, nie miałem pewności co do tego, czy skończę w niebie. Większość ludzi ma to gdzieś, ale są tacy (jak ja właśnie byłem), którzy strasznie to przeżywają. W wielu wypadkach są to dzieci, które uczy się o piekle i wiecznej karze (za co? ot - choćby za to, że ktoś jest innego wyznania) itp.

Jest to jeden z powodów, dlaczego ja i inni jesteśmy przeciwni indoktrynacji religijnej małych dzieci (organizowanych w dodatku na koszt państwa w publicznych placówkach oświaty!).

niedziela, 12 października 2014

Ateizm, czym nie jest

Jak już wspomniałem wcześniej, zamierzam napisać kilka artykułów objaśniających mój światopogląd. Na pierwszy rzut pójdzie moja niewiara - nie dlatego, że jest to coś dla mnie ważnego (bo nie jest, w każdym bądź razie już nie - ale o tym kiedy indziej), ale dlatego, że ateizm nosi w krajach religijnych piętno czegoś złego, odrażającego i głupiego, i - jak na ironię - wydaje się on być ważny właśnie dla ludzi wierzących.

Żeby odpowiedzieć na pytanie czym jest ateizm, należałoby najpierw wyjaśnić czym ateizm zdecydowanie nie jest - ponieważ wokół ateizmu namnożyło się mnóstwo nieporozumień (kto wie, czy nie więcej nawet, niż wokół mechaniki kwantowej czy ewolucji biologicznej ).