Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sceptycyzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sceptycyzm. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 czerwca 2024

Każdy ma prawo do własnej opinii

Jakiś czas temu byłem na pewnej rodzinnej uroczystości. Niestety tak się składa, że mam w rodzinie paru zagorzałych zwolenników PiS (i jeden ex-zwolennik, który gdy się okazało, że jednak nie będzie żył w dobrobycie jaki mu obiecał PiS, zmienił front i stał się zagorzały zwolennikiem Konfederacji).

I żeby było jasne: doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każda partia ma takich zwolenników. Ja osobiście jeszcze nie spotkałem co prawda fanatyka przykładowo PO, ale zbyt dobrze znam ludzką naturę, żeby wątpić w istnienie takich osobników.

Do czego jednak zmierzam. W trakcie rodzinnych spotkań rozmawia się na różne tematy. Czasem zejdzie też na politykę, ale sporadycznie i ogólnie nikt się z nikim nie kłóci i temat zasadniczo szybko znika, bo jest mało ciekawy.

Nie, gdy w gronie znajduje się osoba popierająca PiS!

Raz, że temat polityczny staje się wtedy jednym z pierwszych poruszonych. Dwa, że temat ciągnie się bardzo długo, bo taka osoba nie może po prostu przestać o tym rozmawiać. Gdy zmęczeni próbujemy zmienić temat, taka osoba szybko do niego wraca, dosłownie jakby ciążył na niej jakiś przymus. A gdy ktoś już nie może wytrzymać i próbuje ją korygować odnośnie „faktów”, które przedstawia, to reakcja wygląda najczęściej: „a dobra, nie gadajmy już o tym” (sic!) oraz właśnie tytułowe „każdy ma prawo do własnej opinii”.

Po ostatnim takim spotkaniu chciałem właśnie coś napisać na ten temat, ale ostatecznie zrezygnowałem. Jednak pod ostatnimi artykułami komentator na końcu również próbował się usprawiedliwiać w ten sposób: że on tylko przedstawiał swoją opinię i że każdy ma prawo do posiadania własnej opinii. (komentarz usunąłem - miałem tego dosyć)

Stwierdzenie tak oczywiste, że trywialne - a jednak kryje się za nim parę problemów.

1. Tak, oczywiście że każdy ma prawo do własnej opinii. Ale nie każda opinia jest tak samo wartościowa.

Daniel Patrick Moynihan napisał kiedyś:

“You are entitled to your opinion. But you are not entitled to your own facts.”
(Masz prawo do posiadania własnej opinii. Ale nie masz prawa do posiadania własnych faktów.)

Opinię można sobie wyrobić w różny sposób. Większość ludzi robi niestety to pod wpływem emocji i na podstawie usłyszenia paru plotek, które w obecnych czasach często są rozsiewane celowo. Nawet później, kiedy prawda wyjdzie na jaw, ciężko im zmienić swoje zdanie. Wielu z nich nigdy tego nie robi mówiąc, że ogólnie dostępne fakty to kłamstwa - lub trochę delikatniej: że pochodzą z niepewnych źródeł, więc nie można im wierzyć i lepiej poczekać. Oczywiście to zawsze inni mają z tą opinią poczekać, bo oni są już na 100% pewni swego.

Opinie oparte na faktach mają o wiele większą wartość niż te, które ktoś sobie wyrobił w chwili uniesienia. Przede wszystkim bardziej odpowiadają one rzeczywistości. Ale też np. taką opinię można łatwiej zmienić (jeśli zajdzie taka potrzeba, gdy światło dzienne ujrzą nowe fakty).

2. Problem z takimi ludźmi, którzy na końcu wołają o tym, że mają prawo do własnego zdania jest często taki, że oni nie poprzestają po prostu na przedstawieniu swojej opinii.

W trakcie wspomnianego spotkania tamta osoba oskarżyła wszystkich, że się nie znają, że nie pamiętają jak było za Tuska, a nawet posunęła się do stwierdzenia, gdy ktoś próbował przedstawić kontrargumenty do tego co mówiła, że inflacja za Tuska była wyższa niż za Kaczyńskiego (chyba nie muszę pisać, jak było naprawdę?).

Mówiąc inaczej: próbowała ona odmalować innych jako ignorantów, którzy się nie znają i nic nie wiedzą, podczas gdy ta osoba ma 100% pewną wiedzę na ten temat.

Podobnie niestety postąpił wspomniany komentator. Podczas gdy ja przedstawiłem pewne fakty (jakie by one nie były), on już w pierwszym komentarzu próbował odmalować mnie jako osobę, która niesprawiedliwie i bezpodstawnie tak surowo oceniła owych żołnierzy. W rzeczywistości ja podałem podstawy, na jakich oparłem swoją ocenę podczas gdy to on te podstawy świadomie odrzucił i oparł swoją opinię na niczym więcej, niż na „uważam, że”.

Ludzie tacy używają prawa do posiadania własnej opinii jako swego rodzaju broni przeciwko swoim rozmówcom. Jako „argumentu” który ma udowodnić, że to oni mają rację a inni się mylą. Sam fakt posiadania takiej opinii ma być wystarczającym dowodem na jej słuszność.

Jeśli się przeciwstawisz takiej opinii (nawet jeśli powołujesz się na jakiekolwiek fakty), to jesteś odmalowany jako fanatyk, tudzież naiwniak który uwierzy we wszystko, ew. ignorant. Często jesteś oskarżany o to, co robi taka właśnie osoba (to się chyba nazywa projekcja).

3. Może najmniej ważne, ale nie pozbawione znaczenia dla kogoś, kto ceni sobie rzeczową dyskusję.

Ludzie, którzy odwołują się do prawa posiadania własnej opinii robią to, bo tak naprawdę nie mają żadnych innych argumentów. Już samo to sprawia, że ich wypowiedzi nie mogą być traktowane poważnie. Ale ważniejsze jest w tym przypadku, że nie można z kimś takim dyskutować.

Dyskusja (taka konkretna, rzeczowa) polega na pewnej wymianie faktów, argumentów, logicznych wywodach itp. Jeśli ktoś mówi: „mam prawo do własnego zdania”, to jak z czymś takim dyskutować? Oczywiście, że ma prawo do własnego zdania. Ale to nijak ma się do rzeczywistego stanu rzeczy, o którym się dyskutuje.


Dla mnie najbardziej przykre jest, że często osoby takie są całkiem inteligentne. Tak, statystycznie pewnie można by pokazać jakąś negatywną zależność między inteligencją/wykształceniem a tego typu zachowaniem. Statystyka to jednak tylko narzędzie do masowej analizy danych. A ludzie to jednostki.

Nasza cywilizacja cierpi niestety na umysłowy analfabetyzm. Tak jak już kiedyś pisałem, nie uczy się ludzi myślenia. Wykłada się fakty nie informując nikogo, w jaki sposób te fakty odkryliśmy i dlaczego są one prawdziwe.

Efekt jest taki, że dla wielu taka wiedza to po prostu autorytatywne stwierdzenia - takie jakie może każdy wypowiedzieć z ambony, w telewizji, w mediach społecznościowych... A ludzie wolą wierzyć tym autorytetom, które im pasują, tym wypowiedziom które są bardziej chwytliwe, proste do zrozumienia, które bardziej przemawiają do emocji.

Nie lubią dociekać prawdy, analizować faktów, myśleć. Mają własną opinię i to im wystarcza. I wtedy dyskurs społeczny umiera zastąpiony słownymi przepychankami a społeczeństwo ulega głębokim podziałom. Ze szkodą dla wszystkich, co niestety mało kto dostrzega, gdyż mało kto potrafi łączyć ze sobą te rzeczy.

wtorek, 14 lutego 2023

Jeszcze kilka słów o niewłaściwym używaniu pewnych terminów

Najpierw o rasizmie

Dawno temu, w latach 90-tych bodajże (dlatego nie pamiętam zbyt wielu szczegółów) w jakimś piśmie o grach (CD-Action albo Secret Service) jakiś gościu napisał list o tym, dlaczego uważa się za rasistę - ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie pamiętam już, jaki właściwie był powód napisania tego listu (być może nawet wcale go nie przedstawił), ale przekonywał, że jest on osobą tolerancyjną, która nie ma nic przeciwko ludziom innych ras - tylko że po prostu zauważa, że ludzie są różnorodni i tę różnorodność akceptuje, przyjmuje po prostu do wiadomości, że wg. niego jest to coś pozytywnego a nawet pożądanego. I dlatego nazywał siebie rasistą w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ostatnio widziałem jednego mema niemalże o takiej samej wymowie, co skłoniło mnie do napisania tego artykułu.

W różnych słownikach możemy przeczytać, że rasizm to „pogląd zakładający wyższość jednej rasy ludzkiej nad inną” (WSJP) czy „pogląd oparty na przekonaniu o nierównej wartości biologicznej, społecznej i intelektualnej ras ludzkich, łączący się z wiarą we wrodzoną wyższość jednej rasy„ (SJP PWN), podobnie też gdzie indziej. Rasista to człowiek, który pogardza ludźmi innych ras uważając je za gorsze a czasem wręcz nawet za bliżej spokrewnione ze zwierzętami niż z „prawdziwymi ludźmi” (niestety, wcale nie przesadzam).

Dla rasisty nie ma nic niewłaściwego w złym traktowaniu „pod-ludzi”. Nawet mordowanie takich osób uważa on za całkowicie usprawiedliwione. Dlatego bardzo ciężko mi zauważyć cokolwiek pozytywnego w tego rodzaju poglądach. Właściwie to nie widzę w tym nic pozytywnego - nie rozumiem więc, dlaczego zwykli ludzie próbują temu terminowi przydać jakiekolwiek pozytywne skojarzenia.

Mogę się domyślać, że być może jest to jakaś reakcja na polityczną poprawność, która próbuje wszystkich ludzi zrównać do jednorodnej szarej masy. Być może niektórzy tacy ludzie doświadczyli najgorszych stron takiej poprawności na własnej skórze. W takiej sytuacji rozumiem ich reakcję, ale jej nie popieram. Ponieważ powody takiej redefinicji rasizmu mogą być też zupełnie inne.

Rasizm jest źle postrzegany w społeczeństwie (nie bez powodu). Dlatego rasiści, którzy przecież wcale źle się nie czują z powodu posiadanych przez siebie poglądów (a wręcz przeciwnie nawet), chcieliby narysować obraz rasisty jako kogoś, kto „po prostu” zauważa że różni ludzie są - co tu dużo mówić - po prostu różni. To takie oczywiste przecież, takie zdroworozsądkowe. Takie normalne, można by powiedzieć. Jest to jedna z wielu taktyk odwracania kota ogonem i mącenia w społecznym dyskursie.

Rasista, taki prawdziwy, pogardzający innymi ludźmi, nienawidzący ich, cieszący się i śmiejący się z nawet najgorszych zbrodni wyrządzanym „pod-ludziom” to osoba do szpiku kości zła, odrażająca. Nie ma żadnych pozytywnych aspektów takich poglądów. Więc nawet jeśli ktoś w nieświadomości próbuje stworzyć „pozytywną” odmianę takiej chorej postawy, współdziała mimowolnie z propagatorami rasistowskich poglądów. Usprawiedliwia je, podnosi akceptację społeczną co mimowolnie prowadzi do przekonania wielu ludzi o słuszności takich właśnie poglądów. Takie postępowanie nie jest dobre.

Wiem, że rasizm da się stopniować - począwszy od zwykłego przekonania o wyższości własnej rasy, a skończywszy na fanatycznej nienawiści i żądzy mordu wszystkich ras uważanych za pod-ludzkie. Nie zmienia to w żaden sposób mojego rozumowania, gdyż każda taka postawa jest negatywna, nawet jeśli niektóre nie są zbytnio szkodliwe społecznie.

Trochę o innych przypadkach

W poprzednim poście w podobny sposób pisałem o szurach: osobach wierzących w strasznie głupie rzeczy, ale dodatkowo posiadające pewien fanatyczny zapał która czyni je bardzo często niebezpiecznymi (a w najłagodniejszym wypadku po prostu uciążliwymi). Sytuacja jest bardzo podobna. Dlatego nazywanie „szurami” zwykłych ludzi nie tylko że jest dla takich ludzi obraźliwe, ale też normalizuje skrajne, fanatyczne przekonania zwiększając ich szkodliwość społeczną.

Ale jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem, to mam w zanadrzu jeszcze jedną historię z przeszłości.

Tym razem bodajże w latach dwutysięcznych pojawiła się pewna strona internetowa. Już nie pamiętam szczegółów, ale pozowała ona chyba na jakąś stronę charytatywną pomagającą dzieciom. Na stronie tej można było jednak znaleźć pewne przesłania które próbowały odmalować pedofilię jako po prostu miłość do dzieci (sic!). Były tam też linki do różnych propozycji "zabaw" z dziećmi. Chyba nie muszę mówić, jakiego rodzaju...

O ile ktoś mógłby mi nie przyznać racji wcześniej, o tyle jestem w zasadzie 100% pewien, że każdy normalny człowiek przyzna mi rację, jeśli powiem, że „pozytywna pedofilia” to chora próba unormalizowania odrażającego zboczenia i że takie próby powinny być odrzucane i piętnowane. A sytuacja jest tu analogiczna jak w poprzednich dwóch przykładach: mamy coś negatywnego i niebezpiecznego, co próbuje odmalować się jako coś pozytywnego i w ten sposób sprawić, że będzie to postrzegane jako coś względnie normalnego, dzięki czemu być może zwiększy się też zakres i społeczna akceptacja takich szkodliwych postaw.

Myślę, że ta analogia jest prawdziwa - a skoro tak, to jeśli ktoś zgadza się ze mną odnośnie pedofilii, to nie powinien właściwie mieć żadnych zastrzeżeń w przypadku rasizmu jak i poglądów spiskowych.

Podsumowanie

Piszę jednak o tym wszystkim mając na myśli trochę szerszy kontekst.

Właściwe używanie różnych słów, zgodne z ich prawdziwym znaczeniem jest bardzo ważne dla jasnej i wolnej od nieporozumień komunikacji międzyludzkiej, co jest kluczowe dla przejrzystego i merytorycznego dyskursu społecznego. Jeśli zaczniemy sobie naginać, czy wręcz zmieniać znaczenie słów według własnych potrzeb, jakakolwiek próba porozumienia z „drugą stroną” stanie się bardzo trudna czy wręcz niemożliwa.

Dlatego zresztą jestem przeciwnikiem używania takich słów jak lewica i prawica - tracą one często jakiekolwiek znaczenie stając się wręcz zwykłymi obelgami. O czym z resztą tez pisałem.

A jesteśmy społeczeństwem i tak już bardzo mocno podzielonym, uważam że w wielu sprawach zupełnie niepotrzebnie - a takim społeczeństwem bardzo łatwo sterować, nie tylko na zasadzie „divide et impera” ale też dlatego że często strony takiego podziału nie rozumują w sposób racjonalny, ale opierają swoje poglądy na emocjach, często wpadając w pułapkę ideologicznego zaślepienia. W takiej sytuacji wystarczy po prostu powiedzieć, że „ci drudzy” zrobili coś złego i to wystarczy: odpowiednia strona już wyciągnie odpowiednie wnioski i umocni się jeszcze bardziej w swoich przekonaniach.

I naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja często nie jest symetryczna - ale nie o to teraz chodzi.

Dlatego wyrobiłem sobie taki mały feblik na punkcie właściwego używania różnych terminów. Uważam to za naprawdę ważne i mam nadzieję - jeśli ewentualny czytelnik dotarł aż tutaj - że przynajmniej dałem komuś temat do rozmyślań.

niedziela, 23 maja 2021

Covid-19 a teorie spiskowe

Czym jest teoria spiskowa? Mówiąc krótko, to próba wyjaśnienia pewnych wydarzeń odwołująca się do spisku pewnej grupy osób.

To jednak trochę za bardzo uproszczony opis - istniały bowiem w historii rzeczywiste spiski/układy wpływowych ludzi. Termin „teoria spiskowa” stosuje się raczej do fałszywych, bardzo często tak bardzo oderwanych od rzeczywistości że aż bajkowych „teorii”. Jedną z cech takich „teorii” jest z reguły uwikłanie w spisek nierzeczywistej wręcz liczby ludzi (np. niemalże wszystkich naukowców na świecie, których wg. różnych źródeł jest kilka milionów).

Wokół obecnej pandemii również rozwinęło kilka takich teorii. Począwszy od całkiem sensownych(*) aż po totalnie bezmyślnych. Przykładem tych pierwszych jest twierdzenie, że wirus Sars-Cov-2 powstał w laboratorium w Wuhan i stamtąd wymknął się badaczom. To oczywiście jest możliwe, niestety ta teoria ignoruje fakt, że istnieją o wiele bardziej prawdopodobne i mające oparcie w faktach wyjaśnienia. Dodatkowo zakłada, że wszyscy naukowcy, którzy mogli brać w tym udział kłamią, co jest typowe właśnie dla teorii spiskowych.

(*) - Fakt, że są one sensowne nie sprawia automatycznie, że są one prawdziwe. W nauce, która jest dziedziną działalności ludzkiej dążącej do odkrywania rzeczywistości, wszystkie wyjaśnienia, oprócz tego że muszą być sensowne (tj. niesprzeczne), muszą również mieć pokrycie w faktach.

Przykładem tych drugich są twierdzenia (zwykle bardzo niezborne), że nie ma żadnego wirusa, nikt go nigdy nie wyizolował, że to zwykły katar, że nie jest groźniejszy niż grypa lub że ludzie „umierający” w szpitalach to statyści. Zakłada się milcząco (bo nikt tego na głos nie powie, przeczuwając raczej niż rozumiejąc, że będzie to brzmiało śmiesznie i idiotycznie), że zamieszani są w to niemalże wszyscy naukowcy, lekarze i politycy na całym świecie, wyznający różne religie, należący do różnych opcji politycznych czy wręcz reżimów itd.

Dlaczego jednak o tym wspominam?

Od pewnego czasu słyszę różne wypowiedzi w stylu, że owszem, Covid jak najbardziej istnieje itp. ale że rządy (w szczególności nasz rząd) strasznie kręcą jeśli chodzi o dostęp do informacji czy działania podejmowane w celu zwalczana pandemii, plus dodatkowo zbija się na tym niezłą kasę. Jedna osoba nazwała te obserwacje wprost „teorią spiskową”, ale uznała że i tak woli w to wierzyć. Dlatego chciałem o tym pokrótce napisać i wyjaśnić to małe nieporozumienie.

Teoria spiskowa mówi, że istnieją pewne rzeczy o których ogół nic nie wie (dzięki wszechobecnym spiskom właśnie).

Natomiast to wszystko, co obserwujemy na codzień, czyli: nieudolność rządów, ich chaotyczne i nieskuteczne działania, nawet kombinowanie przy statystykach z jednej strony, a z drugiej strony bogacenie się różnych osób czy całych korporacji na zaistniałej sytuacji - to wszystko jest jawne. Wszyscy o tym wiedzą i piszą, niezależnie od wyznawanych poglądów w tej dziedzinie - czytamy o tym codziennie. Nie ma żadnego spisku który miałby to ukrywać. Wiedza o tym nie jest żadną wiarą w teorię spiskową.

Ta pomyłka bierze się być może z przekonania, że teoria spiskowa mówi o jakichś strasznych rzeczach, które ludzkości wyrządza po kryjomu jakaś „grupa trzymająca władzę” a świat jako taki jest przecież w miarę uporządkowany i normalny. Obecna sytuacja jest natomiast nienormalna, przykra, chaotyczna. Niestety świat nie jest miły dla nas, nawet tak „w miarę”. Są okresy i obszary lepsze, ale są też i gorsze. Tego typu rzeczy zdarzały się i będą się zdarzać i nie trzeba do tego żadnych „wrogich układów”.

niedziela, 7 grudnia 2014

Czy Tytanik zatonął

Kilka dni temu obejrzałem filmik na youtube, w którym autor przekonywał, że to wcale nie Tytanik zatonął w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku na Atlantyku.

W skrócie: 20 września 1911 roku siostrzany statek Tytanika Olimpik miał zderzenie z okrętem wojennym HMS Hawke. Został on uszkodzony tak poważnie, że nie był już zdolny do pływania. Winny miał być kapitan Olimpika, więc jego właściciele nie dostali żadnego odszkodowania. Ułożyli więc oni sprytny plan, który miał im to odszkodowanie zagwarantować - podmienili Olimpika z Tytanikiem, po czym specjalnie spowodowali wypadek zatapiając go.

Jako dowód służyć miał fakt, że na śrubach wraku spoczywającego na dnie oceanu widnieje numer 400 - a to był numer Olimpika.

I tu się zaczynają pierwsze niezgodności. Szukając więcej informacji na ten temat natknąłem się na wzmianki o tym, że na śrubach wraku widnieje w rzeczywistości numer 401 - czyli były to śruby z Tytanika! Znalezione w necie obrazki potwierdzają to. Czyli autor filmiku się mylił.

Ale to nie koniec całej sprawy. Zalinkowany obrazek znalazłem na pewnej stronie, której autor również twierdził, że nastąpiła zamiana statku w celu wyłudzenia odszkodowania. Tutaj jednak autor jako dowód podawał właśnie fakt, że na śrubach wraku widnieje numer 401, ponieważ śruba owa pochodziła z Tytanika i została użyta jako część zamienna przy naprawie Olimpika (co akurat jest prawdą).

Na tej i innych stronach poświęconych tej teorii spiskowej przedstawione są też inne dowody przemawiające za tym, że statki zostały ze sobą zamienione. Do tego ta historia wcale nie jest taka niedorzeczna, jak inne tego typu hipotezy.

Dowody owe są jednak naprawdę mało przekonujące (kilka mało wyraźnych zdjęć i trochę spekulacji). Dodatkowo Olimpik przeszedł w końcu gruntowny remont i mógł pływać i zarabiać na siebie. Odszkodowanie musiałoby być naprawdę wysokie, żeby pokryć wszystkie koszty związane z jego naprawą oraz zorganizowaniem oszustwa oraz zadośćuczynić za niezarobione pieniądze. A przecież przy tak wielkim przedsięwzięciu pracować musiała cała masa ludzi. Jednak nikt nigdy nie napomknął nawet o żadnym przerabianiu Tytanika na Olimpika i na odwrót.

Tak więc czy jestem na 100%, bez cienia wątpliwości przekonany o tym, że ta teoria spiskowa jest fałszywa? Nie. Nie zgłębiałem tego tematu aż tak bardzo, żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, poza tym, jak już wspomniałem, wyjątkowo ma ona sens.

Obowiązek dostarczenia dowodów leży jednak zawsze po stronie tych, którzy wysuwają jakąś tezę - a nie na tych, którzy mają zostać przekonani. A te dowody są zbyt słabe aby mnie przekonać. Jakby to ujął Carl Sagan - nadzwyczajne twierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów. Dlatego póki co pozostanę przy klasycznej wersji wydarzeń.

wtorek, 30 września 2014

Zbyt wiele dobrego na raz

Zbliża się koniec września, a tu ani jednego posta w tym miesiącu. Nie, żeby miało to jakieś znaczenie, ale ku mojemu ciągłemu zadziwieniu, jakoś ten blog mi tam idzie. Chciałbym więc nie schodzić poniżej pewnego poziomu .

Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu ani chęci aby pisać, dlatego ten post będzie taki troszkę na odwal - po prostu rzucę pewną myśl. Od pewnego czasu jednak przygotowuję się do napisania całej serii artykułów dotyczących mojego światopoglądu - i tam też chciałbym poruszyć przedstawione tu kwestie.

A więc do rzeczy - czego dotyczy tytuł tego postu?

Ostatnio czytam sobie „Bóg nie jest wielki” Christophera Hitchensa(*). Książka ta zawiera wiele różnych tez, ale tu chciałbym się skupić na pewnej myśli, która jak dotąd (książki jeszcze nie skończyłem) pojawia się w niej co jakiś czas. Chodzi o to (i stąd tytuł), że twórcy i obrońcy religii (apologeci, teologowie) chcieli zbyt dużo na raz pokazać, czy też udowodnić, przez co osiągnęli skutek odwrotny od zamierzonego. O co chodzi konkretnie, spróbuję pokazać na dwóch przykładach, które akurat pamiętam.

(*) - Czytam w polskim przekładzie. I nadziwić się nie mogę, jak kiepskim językiem napisana jest ta książka. A przecież Hitchens to doświadczony i ceniony pisarz. Wina musi więc leżeć po stronie polskiego tłumacza, jak sądzę.

piątek, 15 sierpnia 2014

Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

Czyli coś niecoś o religijnych „prawdach”

Dzisiaj przypada święto wymienione przeze mnie w tytule. Chciałbym więc skorzystać z okazji, aby przedstawić pewną krytykę religii, w szczególności religii katolickiej.

Teolodzy, kapłani czy ogólnie mówiąc religia objawia nam pewne rzeczy, o których twierdzi, że są „najprawdziwszą prawdą” (często absolutną i niezmienną). Takie niepodważalne prawdy są nazywane dogmatami.

Przyjrzyjmy się więc paru takim niepodważalnym „prawdom”.

Na pierwszy ogień weźmy tytułowe wniebowzięcie. Jest to dogmat - czyli prawda. Ciekawostką jest jednak, w jaki sposób została ona ustalona. Otóż... pewien człowiek (papież Pius XII) stwierdził po prostu, że tak jest i koniec. Nie wynika to z tekstów ewangelii, nie wynika logicznie z żadnych teologicznych założeń - po prostu tak jest i basta! „Prawda” owa została „ustalona” dopiero w roku 1950. Wcześniej „prawdą” było, że... Maryja zasnęła (ta „prawda” z kolei została „ustalona” w VII wieku).

Kolejną „prawdą” jest niepokalane poczęcie. „Ustalono” ją w roku 1854 dopiero, czyli też całkiem niedawno, i też zrobił to papież (Pius IX) stwierdzając po prostu, że tak jest i koniec dyskusji. Wielu chrześcijan (choć nie wszyscy) wierzyło niby w tę „prawdę” już od dawna, ale prawdą jest (tym razem bez cudzysłowów) że wielu teologów i doktorów kościoła odrzucało tę „prawdę”.

Inna „prawdą”, o której chciałbym powiedzieć, dotyczy tym razem Jezusa (syna Maryi). Jak „powszechnie”(*) „wiadomo” Jezus jest bogiem. Tę z kolei „prawdę” uchwalono ustalono w... IV wieku(!) na soborze nicejskim.

(*) - Powszechnie wiadomo tylko, że „wiadomo” jest to tylko chrześcijanom, a i to nie wszystkim.

Takie są właśnie prawdy głoszone przez religie (a w tym przypadku przez katolicyzm). Niesprawdzalne, autorytarne wypowiedzi ludzi.

Zakrawa na zdumienie, że ktoś może w to wierzyć (nie biorę tu pod uwagę absurdalności owych prawd). Cechą prawdy jest przede wszystkim jej uniwersalność oraz sprawdzalność. Prawdy głoszone przez religie nie są uniwersalne ani historycznie, ani geograficznie, ani nawet demograficznie(*), nie są też one sprawdzalne(**).

(*) - Mam nadzieję, że użyłem odpowiednich słów. Chodzi rzecz jasna o to, że kiedyś nie uznawano tych „prawd” (lub uznawano inne „prawdy”); w zależności od miejsca na Ziemi dominują różne religie/wyznania/odłamy, które mogą nie uznawać tych „prawd”; no i poza tym nie wszyscy wierzący te „prawdy” uznają.

(**) - No bo jak sprawdzić, że dany papież rzeczywiście został natchniony Duchem Świętym (jeśli już się w to wierzy), a nie zwariował lub zwyczajnie skłamał lub zmyślił?

Gdyby ktoś wśród nas ogłaszał ex cathedra jakieś swoje „prawdy”, każdy wierzący z miejsca by je odrzucił argumentując, że to tylko zwykłe roszczenia, chciejstwo czy widzimisię (czyli po prostu kłamstwo) tego człowieka. Jedyny powód, dla którego ludzie jednak wierzą własnym pasterzom jest indoktrynacja oraz (co się z tym wiąże) brak dokładnej znajomości „prawd” własnej wiary oraz sposobu, w jaki zostały one ustalone.

Osobiście uważam, że ludzie mogą sobie wierzyć w co chcą (tak długo, jak długo ich przekonania - religijne lub nie - nie stanową zagrożenia dla innych). Ale nikt nie powinien mieć za złe sceptykom takim jak ja, że odrzucają ich „prawdę” i uznają ją za co najmniej niepoważną.

czwartek, 15 maja 2014

Święta Księga

Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym zaznaczyć, iż nie chcę tutaj dyskutować o istnieniu bądź nieistnieniu jakiegokolwiek boga. Nie krytykuję tu też wierzących za to, że nie stosują się do nakazów swoich świętych ksiąg ani za to, że uznają ją za „prawdziwą” wybiórczo jedynie. Wręcz przeciwnie - chwała im za to!

W artykule tym chciałbym skrytykować niekonsekwencję w stosunku wiernych do swoich świętych ksiąg i wyjaśnić, dlaczego nie powinny one być uznawane za święte przez kogokolwiek.

Jest wiele „świętych ksiąg” różnych religii, ja jednak chciałbym powiedzieć coś niecoś od siebie o Biblii - ponieważ ją akurat znam. Nie bez znaczenia jest też fakt, że żyję w kraju, gdzie 9/10 ludzi jest nominalnymi katolikami(*), a z pozostałych co drugi jest chrześcijaninem.

(*) - Wg. spisów przeprowadzanych co jakiś czas przez Kościół, tylko ok. co trzeci jest praktykującym katolikiem. A z własnego życia i z tego, co opowiadają inni wiem, że wielu katolików ostro sprzeciwia się niektórym działaniom Kościoła i nie wszyscy z nich wierzą we wszystkie tzw. „prawdy” wiary.

Chrześcijanie nazywają Biblię świętą, a wielu z nich również za taką ją uważa. Jest tak bardzo często dlatego, że nie znają oni całej jej zawartości - tylko wybrane troskliwie przez ich pasterzy, zatwierdzone odgórnie fragmenty(*).

(*) - Niektórzy z nich znają Biblię w całości. I dalej uznają ją za świętą. Akcje biblijnego boga uznają za sprawiedliwe i uważają je za przejaw miłości. Trochę żal mi tych ludzi, których religijna indoktrynacja pozbawiła możliwości rozróżniania pomiędzy dobrem a złem.

W obronie świętości owej książki(!) są oni gotowi utrudniać, a często i niszczyć ludzkie życie! Nie wolno jej drzeć (broń Boże „publicznie” jeszcze(*)) ani źle się o niej wyrażać. Tymczasem jakakolwiek inna książka o podobnej zawartości byłaby przez tych samych ludzi ostro skrytykowana, pogardzana, a nawet zakazana!

(*) - Mowa o Nergalu, rzecz jasna. Sęk w tym, że zrobił on to na zamkniętej imprezie i dodatkowo zabronił rozpowszechniania nagrań. Ale mniejsza już o to.

Żeby nie być gołosłownym, nakreślę pokrótce ponurą zawartość owej świętej księgi.

wtorek, 9 lipca 2013

Otwarty umysł a sceptycyzm

Wiele ludzi chciałoby być postrzeganych jako osoby o otwartym umyśle. Przyjęło się bowiem - i słusznie - że ta cecha jest pozytywna. Jest ona niemalże synonimem mądrości.

Niestety mało kto zdaje sobie sprawę z tego, co ten termin tak naprawdę oznacza. Wielu (większość?) ludzi myśli zapewne, że posiadać otwarty umysł oznacza być gotowym do zaakceptowania każdej nowej idei. Z tego powodu osoby religijne czy „uduchowione”, wierzące w skuteczność tzw. „medycyny” alternatywnej, w ufo, różnego rodzaju teorie spiskowe, kryptozoologię i inne tego typu rzeczy często oskarżają sceptyków takich jak np. ja o posiadanie ograniczonych umysłów, ciasnotę umysłową, wąskie horyzonty myślowe itd.

Sęk w tym, że przekonania tych ludzi nie świadczą wcale o ich otwartości umysłu - raczej o ich naiwności. Otwartość umysłu oznacza, że trzeba być również otwartym na krytykę różnych idei - nie tylko na same idee. Z resztą ci sami ludzie, tak otwarci na idee, które im się podobają, wykazują zadziwiającą, sprzeczną z własną, głoszoną wszem i wobec, otwartością umysłu oporność wobec idei, które im się nie podobają .

Jednakże, jako że nie można żywić jednocześnie dwóch wykluczających się poglądów(*), trzeba umieć wybrać pomiędzy nimi. Aby to zrobić, należy w miarę obiektywnie rozpatrzyć argumenty przemawiające za i przeciw każdemu poglądowi.

(*) - Tak naprawdę to można, ale posiadacz takich poglądów musi się nieźle natrudzić, aby je ze sobą pogodzić. Dlatego zresztą np. wierzenia ludzi inteligentnych są często jeszcze bardziej absurdalne niż tych przeciętnych - ponieważ człowiek inteligentny potrafi wymyślać naprawdę skomplikowane usprawiedliwienia mające pogodzić jego wierzenia z tym, co widzi w otaczającym go świecie.

I to jest właśnie istota sceptycyzmu - być otwartym na każdą ideę ORAZ na jej krytykę. Jeśli dana idea obroni się przed jej krytyką - można ją, przynajmniej tymczasowo, zaakceptować.

Sceptycyzm to nie niedowiarstwo. Łatwowierność nie oznacza posiadania otwartego umysłu. Tylko prawdziwy sceptyk może mieć naprawdę otwarty umysł, a osoba o naprawdę otwartym umyśle musi być jednocześnie sceptykiem.

Czego sobie i wam życzę

środa, 3 lipca 2013

Problemy z Pawłem z Tarsu

Niedawno miałem okazję wziąć udział w krótkiej dyskusji odnośnie Pawła z Tarsu (zwanego też świętym, a także apostołem). Dyskusja była krótka - głównie dlatego, że sam nigdy nie byłem w tym dobry, ale też autorka bloga i inni czytelnicy nie rwali się do jakiejś konkretnej wymiany zdań. Zniechęcony postanowiłem więc sprawę zakończyć względnie dyplomatycznie i wycofać się.

Nie powiedziałem jednak wszystkiego, co powinno zostać powiedziane, a niektórych rzeczy nie wyraziłem w zadowalający (mnie głównie) sposób. Więc pozwolę sobie opisać ten temat w tym poście.

sobota, 23 marca 2013

Prawo naprawdę wielkich liczb

Prawo naprawdę wielkich liczb mówi, że jeśli ilość jakichś prób jest bardzo duża, w zasadzie należy się spodziewać dowolnie nieprawdopodobnego zdarzenia.

Jako przykład można podać tzw. prorocze sny.

Prorocze sny

Na świecie żyją miliardy ludzi. Każdej nocy wielu z nich śni, często o swoich bliskich. Jak wiadomo, ludzie umierają, czasem na skutek tragicznych wypadków. Prawdopodobieństwo tego, że ktoś wyśni śmierć kogoś bliskiego można w przybliżeniu obliczyć ze wzoru:

P=N*S*B*D

gdzie:
P - „prawdopodobieństwo” wyśnienia śmierci bliskiej osoby
N - wielkość populacji
S - część śniących osób
B - ile z tych snów jest na temat kogoś bliskiego
D - prawdopodobieństwo śmierci kogoś bliskiego

Podstawmy przykładowe dane:

N=7 miliardów, S=1/3 (bo spędzamy na spaniu 1/3 czasu), B=1/10 (z głowy, można wstawić dowolną inną liczbę).

D - można obliczyć z tzw. prawa Little'a. Zakładając, że ilość bliskich osób wynosi około 30, oraz przeciętną długość życia 65 lat, można obliczyć, że prawdopodobieństwo tego, że ktoś bliski umrze w ciągu danego dnia wynosi około 1/800.

Podstawiając, otrzymujemy P=290 tysięcy. Tyle ludzi na całym świecie może codziennie śnić „prorocze sny”. I to przy założeniu, że owe zdarzenia są od siebie niezależne - tj. że nie ma czegoś takiego, jak dar przewidywania przyszłości.

Ujmując to słowami Stanisława Lema:

Jeśli dziesięć milionów mieszkańców wielkiego miasta co nocy śni, to jest właśnie zupełnie prawdopodobne, czyli normalne, że niewielki ułamek tych milionów, np. 24 000 wyśni śmierć jakiejś bliskiej osoby. Z kolei jest też prawdopodobne, że w ciągu najbliższych tygodni komuś z tych 24 000 ludzi zemrze bliska osoba.

(dla tych danych: N*S*B=24 000, D dla okresu 2 tygodni i danych jak wcześniej wyniesie 1/14. P będzie wtedy równe ok. 1700)

Prawdziwe liczby są z pewnością niższe (choćby dlatego, że nie zawsze pamiętamy swoje sny), ale pokazują, że zdarzenia dziwne czy noszące znamiona niesamowitości, czy paranormalności, zdarzają się codziennie bardzo często - tylko dlatego, że przypadki po prostu się zdarzają.

czwartek, 14 lutego 2013

Mit płaskiej ziemi

Niedawno obejrzałem sobie film pt. „Ancient Aliens Debunked”(*), z którego dowiedziałem się, tak jakby mimochodem, bardzo ciekawej rzeczy.

(*) - Film ów krytykuje pewien dokument wyemitowany na History Channel (!) w którym zwolennicy tzw. paleoastronautyki za pomocą przekłamań, totalnych kłamstw oraz argumentów z ignorancji starali się przekonać widzów, że starożytne cywilizacje miały kontakty z kosmitami. Film przydługawy (3 godziny), ale podzielony wygodnie na krótkie części (w postaci linków w opisie). Gorąco polecam każdemu (pod sam koniec autor traci jakby swoje racjonalne podejście do omawianego tematu, ale absolutnie nie psuje to całości).

Flammarion, rycina z 1888 roku
przedstawiająca podróżnika wystawiającego głowę
poza sklepienie niebieskie.
Autor: anonimowy (public domain).
Źródło: Wikipedia.

Powszechnie sądzimy, że ludzie w średniowieczu uważali, iż Ziemia jest płaska. Otóż nic bardziej mylnego! Oczywiście - wśród zwykłych ludzi taki pogląd mógł być nawet bardzo rozpowszechniony, ale wśród ludzi wyedukowanych dominował pogląd, że Ziemia ma kształt kuli. Wiedza ta pochodziła, jak można się domyślać, z badań greckich uczonych (np. Eratostenesa, który jako pierwszy obliczył obwód Ziemi). Co ciekawe, zdawano sobie w pełni sprawę z konsekwencji kulistości naszej planety (np. z istnienia różnych stref czasowych).

sobota, 1 grudnia 2012

Koniec Świata

Niedawno byłem świadkiem pewnej rozmowy. Rozmawiały dwie kobiety - jedna młodsza, druga starsza. No i ta młodsza mówiła o końcu świata, że jakaś wróżka w internecie (!?) to przepowiedziała, a ta druga ją uspokajała, że to nie tak, że się okazało że to jeszcze nie teraz. I obydwie mówiły to wszystko takim poważnym tonem (chociaż trzeba im przyznać że nie grobowym - więc może nie brały tego znowu aż tak poważnie ). I naszła mnie myśl - ile razy jeszcze przepowiednie o rychłym końcu świata muszą się nie sprawdzić, żeby ludzie przestali brać jakiekolwiek zasłyszane na ten temat plotki na poważnie? Ile razy człowiek musi dać się nabrać, zanim przestanie ufać oszustom i szaleńcom?

Ale mniejsza już o te ludowe przesądy. Chciałbym tu konkretnie napisać o końcu świata, który ma nastąpić 21 grudnia tego roku (o którym to mówiły również owe kobiety), a który „został przepowiedziany” przez Majów (widocznie Nostradamus nie jest już taki trendy jak kiedyś ).

Najprościej rzecz ujmując - pogłoska wzięła się stąd, że kalendarz utworzony przez Majów miał kończyć się wg. pewnych obliczeń właśnie 21 grudnia 2012 r. Problem jest taki, że każdy kalendarz kiedyś się kończy. Majowie - podobnie z resztą jak my - odmierzali czas w cyklach. Mieli trochę inne cykle niż my - my mamy dni, tygodnie, miesiące, lata, wieki itp. Gdy kończy się nam kalendarz na jakiś rok, kupujemy następny.

Majowie mieli również cykle różnej długości. Ten słynny cykl, który kończy się tego roku, to tzw. b'ak'tun. Baktun ma długość 144'000 dni (ok. 394¼ lat) i podobnie jak nasze stulecia (i inne jednostki czasu) powtarza się cyklicznie. Aktualny b'ak'tun jest 13-ty(*) i gdy się skończy, to zacznie się 14-ty baktun. Ot i cała tajemnica.

wtorek, 26 czerwca 2012

Nie jest źle się mylić

Nikt nie lubi się mylić. Mylenie się jest często postrzegane jako coś ośmieszającego. Nie wiem, dlaczego tak jest. Podejrzewam, że w dużej mierze jest tak dlatego, że chcemy pokazać innym swoją wyższość, więc kiedy okazuje się, że czegoś nie wiemy lub że się mylimy, jest to dla nas i dla innych równoznaczne z poniżeniem(*). Inną, dodatkową przyczyną może być ludzka chęć posiadania absolutnej pewności (na temat czegokolwiek). Był to zapewne jeden z powodów, dla którego powstały ludzkie religie - systemy "wiedzy" dające absolutną pewność (i ta absolutna pewność dająca ich wyznawcom poczucie wyższości nad niepewnym światem jest być może jedną z przyczyn, dla których religie nie znoszą krytyki).