środa, 8 lipca 2015

Tolerancja inaczej

Niedawno w trakcie referendum w Irlandii ludzie zdecydowali, że nie mają nic przeciwko małżeństwom jednopłciowym. Kardynał Pietro Parolin, watykański sekretarz stanu i najbliższy ponoć współpracownik papieża Franciszka uznał to za „porażkę ludzkości”.

Nie zastanowiło go widocznie dlaczego Irlandia, kraj do niedawna ultrakatolicki, postąpił wbrew marzeniom Kościoła. Ilość skandali, nie tylko tych seksualnych, w których Kościół brał czynny udział była tak zatrważająca, że ludzie masowo zaczęli się od niego odwracać. Obecnie kardynał, który najwidoczniej ma zarówno krótką pamięć jak i wybiórczą ślepotę w kwestii moralności organizacji którą reprezentuje, ośmiela się nazywać wybór tych ludzi porażką.

Kardynał ów nie poinformował mediów, czy uznałby za sukces stosowanie w kwestii małżeństwa biblijnych standardów (no wiecie – poligamia, gwałcenie swoich niewolnic, kamienowanie nie-dziewic i inne tego typu rzeczy). Nie wyjaśnił też, dlaczego on sam oraz jemu podobni żyją wbrew nakazom Ojców Kościoła.

Kilka dni temu Sąd Najwyższy USA orzekł, że małżeństwa jednopłciowe są legalne na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Wielu ludzi uznało to za sukces człowieczeństwa i cywilizacji. Nie ma bowiem żadnych przeciwwskazań, które by kazały nam odmawiać homoseksualistom prawa do zawierania legalnego związku – a w każdym bądź razie nikt takich argumentów „przeciw” jak do tej pory nie przedstawił. Zabranianie natomiast takich związków jest zwykłym łamaniem praw człowieka.

I nie – argumenty w stylu: legalizacja związków homoseksualnych doprowadzi do legalizacji zoofilii, pedofilii czy innych tego typu rzeczy się nie liczą. To zwykłe oszczerstwa, brednie niepoparte żadnymi faktami. Notabene – dokładnie takich samych argumentów używali jeszcze wcale nie tak dawno temu przeciwnicy małżeństw... międzyrasowych! Tak jest – argumenty homofobów są niemalże identyczne z tymi, które używali (i ciągle używają) rasiści.

Przy okazji tych dwóch wydarzeń, szczególnie tego drugiego, przetoczyła się przez internet zwyczajowa fala nienawiści. Właściwie nawet by mnie to nie ruszyło, gdyż jestem już w miarę przyzwyczajony do ilości jadu, jaki potrafi tkwić w ludziach. Ale ten hejt pojawiał się też na portalach o charakterze rozrywkowym (które akurat często przeglądam dla rozrywki właśnie ).

Nie jestem naiwny i wiem, że nie służą one tylko rozbawieniu lub zaintrygowaniu odwiedzającego ich gościa. Ale tym bardziej myślę, że należało to jakoś skomentować i potępić. Co też, generalnie rzecz biorąc, zrobiłem.

Ale chciałbym tu poruszyć troszkę inną kwestię – cała powyższa krytyka przejawów homofobii była po temu jedynie pretekstem.

Chodzi mianowicie o pewnego rodzaju rozdzielanie jakiejś grupy społecznej na tych „dobrych” i tych „złych”. I chodzi tu nie tylko o homoseksualistów. Ale na ich przykładzie:

Są geje i są pedały.

Czy ktoś jeszcze gdzieś tego nie widział? Pokazuje się normalnie wyglądających ludzi, daje podpis geje, a obok nich przebierańców (podejrzewam, że w rzeczywistości wcale nie homoseksualistów, ale to naprawdę nieważne) z jakiejś parady (niekoniecznie równości) i podpis pedały. I wartościuje się tych pierwszych pozytywnie, tych drugich negatywnie.

Oczywiście to, że „normalny gej” w garniturze i białym kołnierzyku może być w prawdziwym życiu zwykłym skurwielem, a „zboczony pedał” może pomagać innym i ogólnie być życzliwym i porządnym człowiekiem zdaje się nie mieć dla nich żadnego znaczenia. Fakt ten będzie ważny trochę niżej.

Ja sam widziałem tego typu rozróżnianie wiele razy – odnośnie wegetarian, feministek, ateistów itp.

Nie zrozumcie mnie źle – samo rozróżnianie tego, że w danej grupie społecznej(*) są pozytywni jak i negatywni jej przedstawiciele jest czymś normalnym, bo taki stan rzeczy jest właściwie czymś oczywistym.

(*) - Wyjątki obejmują grupy których podstawą istnienia jest przejawianie nienawiści do innych – takich jak neofaszyści, rasiści itp. W takim przypadku należy raczej mówić o tych mniej i bardziej szkodliwych jej przedstawicielach.

Zły natomiast jest sposób, w jaki niektórzy ludzie dokonują takiego podziału. Nie robią oni tego po to, żeby szerzyć tolerancję dla tych „normalnych”. Śmiem też wątpić, czy sami wykazują się taką tolerancją w życiu. Ich pobudki są znacznie bardziej podłe.

Podział taki tworzy się po to, aby pokazać, że osoba krytykująca jest tolerancyjna oraz sprawić wrażenie, że nie chodzi o zwykłą nienawiść ale o racjonalną dyskusję. Dzięki temu osoba taka może teraz bez obaw, że ktoś posądzi ją o coś brzydkiego jechać równo po wszystkich ludziach, których nienawidzi – ponieważ podział, który stworzyła jest sztuczny i nie mający żadnego znaczenia w prawdziwym życiu. W podziale tym nie chodzi bowiem o to, czy ktoś jest zły czy nie, ale o względy że tak powiem estetyczne, o osobiste widzimisię danego nienawistnika (wspomniałem o tym wyżej). Dla niego wszyscy, których nienawidzi (w naszym przykładzie homoseksualiści) zaliczają się tak naprawdę do tej drugiej kategorii.

Jest też jeszcze jedna kwestia związana z tworzeniem takich podziałów.

Tworząc taki podział – i znów na przykładzie gejów i lesbijek, ale zasada jest taka sama dla każdego przypadku – zarzuca się często tym „nienormalnym”, że obnosząc się ze swoją odmiennością „narzucają” reszcie społeczeństwa swój styl życia.

W jaki sposób? Tego nigdy się nie wyjaśnia. Po prostu narzucają i basta. I mają przestać! Nie wolno takim osobom obnosić się ze swoją odmiennością. Są inni, ale mają być tacy sami jak my – tylko wtedy możemy wobec nich być tolerancyjni. Eh .

Chodzi rzecz jasna, jak już wspomniałem, o względy natury „estetycznej”. Ludzi takich obrzydza, gdy widzą całujących się mężczyzn, lub facetów paradujących z „gołymi tyłkami”(*). Oczywiście kobiety są ok – niech się całują i paradują bez gaci. Byle by były ładne. Co za hipokryzja .

(*) - Mnie też brzydzą gołe męskie tyłki, ale nie do tego stopnia, żebym dostawał apopleksji na ich widok . Poza tym dla mnie liczy się charakter danego człowieka, a nie jego wygląd.

Ludzie, których rażą różnego rodzaju parady „pedalskiej” odmienności przejawiają hipokryzję w inny jeszcze sposób. Często są to osoby wierzące. Sami jednak nie mają absolutnie nic przeciwko paradom religijnej odmienności.

Nie chcą przykładowo zakazać(*) procesji na Boże Ciało, w trakcie której ubrani w czarne sukienki panowie (i znów ten cholerny gender) obnoszą się ze swoją odmiennością. A gdy ktoś zwróci uwagę na to, że procesje takie mogą przeszkadzać innym mieszkańcom (także tym wierzącym) i powinny być najlepiej uzgodnione z odpowiednimi władzami miast, podnosi się larum i krzyczy o ograniczaniu swobody religijnej czy wręcz o walce z Kościołem

(*) - Dla jasności – ja też nie chcę. Nie przeszkadza mi to i nie wyrządza nikomu krzywdy. Czasem tylko bywa uciążliwe, ale raz na rok można wytrzymać.

Ci, którym przeszkadza publiczne okazywanie odmiennej orientacji seksualnej nie nawołują też do ograniczania innych typów odmienności. Nie mają przykładowo nic przeciwko osobom otyłym, o innym kolorze skóry, włosów, oczu, czy innej narodowości (mówiącym publicznie nie-polskim językiem).

Oczywiście ktoś może zadać jak najbardziej sensowne pytanie – dlaczego homoseksualiści muszą w ogóle urządzać takie pokazy? Nie mogą po prostu „wtopić się w otoczenie”?

Mogą. I często tak robią. Sęk w tym, że to nie działa. Aby pokonać nienawiść i uprzedzenia wobec mniejszości trzeba ogółowi stale przypominać o jej istnieniu – i o tym, że jest inna, ale nie jest zła (pamiętajcie o różnicy pomiędzy etyką a estetyką!). Przez wieki homoseksualiści próbowali wtapiać się w tło, często znajdując schronienie nawet w strukturach kościelnych. Nie pomogło to zbytnio w zwalczaniu nienawiści, jaką przeciętny człowiek wobec nich żywił.

Teraz się to zmienia. Między innymi dzięki temu ich obnoszeniu się ze swoją odmiennością. To działa w ich przypadku i zadziałało też w przypadku ateistów. Chociaż ciągle nie jesteśmy godni zaufania dla większości ludzi, to jednak nie uważa się nas już za ludzi zdemoralizowanych czy głupich (nie powszechnie, w każdym bądź razie), a w cywilizowanych krajach uznaje się nasze prawo do krytyki wierzeń religijnych. Stało się to w dużej mierze właśnie dzięki „wojującym” ateistom pokroju Dawkinsa, którzy obnosili się ze swoją odmiennością w sposób, który raził w oczy osoby o ciasnych umysłach i prymitywnych poglądach.

Także dla innych grup społecznych, które były dyskryminowane – takich jak kobiety czy murzyni – taka taktyka dała wyraźnie pozytywne rezultaty.

Taki powód „obnoszenia się” odpowiada też automatycznie na inny „zarzut” – chodzi o to, że heteroseksualni „nie obnoszą się”, więc osoby LGBT też nie powinny tego robić.

Nie obnosimy się ze swoją seksualnością bo nie musimy. Nie jesteśmy obiektem niechęci znaczącej części społeczeństwa, nie jesteśmy dyskryminowani ze względu na naszą orientację seksualną, nie odmawia się nam z tego powodu pewnych praw, więc nie musimy o te prawa walczyć. Nie musimy walczyć o to, aby inni, nie-heteroseskualni uznali nasze istnienie ani nie musimy walczyć o uznanie tego, że nasza odmienność nie oznacza wcale, iż jesteśmy źli.

Dlatego uważam, że takie paradowanie jest najzwyczajniej w świecie potrzebne. Może kiedyś przestanie być. Albo trochę się stonuje lub zmieni jakoś swój przekaz. Ale dziś, gdy ciągle jeszcze tak wielu ludzi nienawidzi homoseksualistów i gardzi nimi, jest to paradoksalnie być może, ale mimo wszystko jedna z najlepszych rzeczy (chociaż nie jedyna, rzecz jasna) jaką mogą oni robić dla poprawienia swojej sytuacji - w tym także tej prawnej.

2 komentarze:

  1. To tak samo jak ktoś mówi ''jestem tolerancyjny, mam znajomych gejów, ale nie lubię pedałów i nie zgadzam się na ich małżeństwa''. Cały czas się z tym spotykam ''mam znajomych gejów/lesbijki, więc jestem tolerancyjny, ale... [i tu wylewa cały jad, paskudne kłamstwa na temat homoseksualistów itp.]. Niedawno odszedłem z jednego forum bio-chemicznego bo takie wypowiedzi do tego ozdobione obraźliwymi i wulgarnymi określeniami były tolerowane i chyba wręcz aprobowane, bez reakcji administracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniało mi się, jak ktoś zwrócił kiedyś uwagę na takie wyróżnianie swoich "specjalnych" znajomych: moi chrześcijańscy znajomi, moi znajomi geje, moi znajomi murzyni, moi znajomi ateiści itp.

      Wydaje mi się, że to również jest taka oznaka pseudo-tolerancji.

      Normalnie nigdy byśmy nie mówili o niektórych swoich znajomych - moi "jacyśtam" znajomi, tylko po prostu moi znajomi. A gdyby zaszła konieczność zaznaczenia ich odmienności, to użylibyśmy pewnie jakiegoś innego zwrotu, w stylu "mam paru znajomych, którzy są chrześcijanami i oni uważają, że..." albo jakoś tak.

      Ale może się mylę - to bardzo proste wyrażenie i łatwo przypisać mu sens i intencje, których wcale tam nie ma. Chociaż... naprawę odnoszę wrażenie, że to właśnie tacy pseudo-tolerancyjni ludzie używają go najczęściej.

      Usuń