poniedziałek, 17 marca 2014

Sfery w przestrzeni

Na święta (a właściwie po) zaszalałem trochę i kupiłem sobie dwie książki popularnonaukowe. Jedna z nich szczególnie mnie zainteresowała. Nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, ale sądząc po tytule i opisie książka zapowiadała się wręcz fantastycznie - łączyła w sobie wiedzę na temat starożytnej astronomii i mitologii - dwa tematy, które bardzo mnie interesują.

Mówię o książce „Sfery w przestrzeni, czyli tajemnice starożytnej astronomii”, Mari Magdaleny Kosowskiej i Aleksandra Kosowskiego.

Wiele sobie obiecywałem po tej książce, tym większe było więc niestety moje rozczarowanie. Co prawda książki jeszcze nie przeczytałem do końca - co niech świadczy o tym, jak mało wciągająca jest ona dla mnie(*). Nie jestem z resztą pewien, czy będę chciał ją kończyć - po przeczytaniu z mozołem części poświęconej ogólnemu omówieniu starożytnej astronomii i związanych z nią wierzeń doszedłem do części poświęconej matematycznym zależnościom. Miałem nadzieję, że chociaż tu będzie dobrze, jednak znowu się pomyliłem. Pomimo iż książki nie skończyłem sądzę, że to, co przeczytałem wystarcza, aby wyrobić sobie w miarę rzetelną opinię o tej publikacji.

(*) - Po ponad 2 miesiącach żmudnego czytania! Co prawda miałem ostatnio trochę mało czasu, ale nie aż tak.

Pierwsze, co rzuca się w oczy w trakcie czytania, to styl w jakim pisana jest książka. Sprawia ona wrażenie jakby spisanych w postaci luźnych notatek ciekawostek wziętych z różnego rodzaju źródeł. Autorzy wypisują wszystko, co wg. nich jest ciekawe, nie próbując nawet wyjaśniać, czy wręcz zrozumieć tego, co przepisują. Bibliografia książki jest naprawdę imponująca, jednak podawane informacje nie są poddawane żadnej selekcji, przez co obok rzetelnych informacji z książek naukowych czy popularnonaukowych dostajemy faktoidy przepisane z różnego rodzaju podejrzanych publikacji z rodzaju tych o UFO czy przepowiedniach Nostradamusa.

Jako że nauką interesuję się od dawna i sądzę, że mam o niej jako tako poprawne wyobrażenie, drażniły mnie w trakcie czytania sformułowania w stylu „przyjmuje się powszechnie”, „uczeni uważają”, itp. Na stronie 59 możemy przykładowo „dowiedzieć się”, że „naukowcy umownie podzielili wnętrze ziemi na 3 strefy”. Umownie? A co z tymi wszystkimi danymi pochodzącymi z zapisów sejsmograficznych?

Na stronie 39 możemy przeczytać (teza powtórzona później, na stronie 88), że

„Zjawiska przewidywane przez Talesa i Hipparcha [chodzi o zaćmienia Słońca oraz precesji osi Ziemi, AW] dają się wyjaśnić tylko w kategorii „astronomii sferycznej” - gdy rozpatrujemy Ziemię jako kulę będącą w otoczeniu innych ciał niebieskich i znajdującą się wewnątrz kulistego Kosmosu”

co jest nieprawdą. Co więcej - model heliocentryczny znacznie lepiej owe zjawiska wyjaśnia.

Na stronie 57 czytamy, że rośliny kwiatowe pojawiły się nagle i że wciąż tajemnicą owiane jest ich pochodzenie. Ależ oczywiście - no bo kto by się przejmował takimi szczegółami, jak skamieniałości, czy wyniki badań genetycznych.

W tym kontekście nie dziwi z resztą źródło, na które powołują się autorzy - mianowicie na publikację kreacjonisty, niejakiego Willa Harta (o którym z resztą ciężko znaleźć jakieś konkretne informacje). I gdyby chociaż celem państwa Kosowskich była dyskredytacja nauki jako takiej, czy jakichś jej poszczególnych dziedzin w szczególności. Ale widać wyraźnie, że są oni zafascynowani nauką i że chcą ją popularyzować. Problem w tym, że są oni zafascynowani chyba każdą możliwą wiedzą - niezależnie od tego, czy opisuje ona rzeczywistość, czy czyjeś wymysły.

Takich wpadek jest sporo, począwszy od uznawania autorytetu kreacjonistów czy innych tego typu oszołomów, a skończywszy na trudnościach w odróżnieniu cyfr od liczb.

Jak już napisałem, po dotarciu do „części matematycznej” myślałem, że będzie lepiej. Rzecz jasna przedstawione obliczenia są poprawne. Co denerwuje, to doszukiwanie się wszędzie na siłę jakiegoś znaczenia przy jednoczesnym przedstawianiu np. pewnych zbieżności z prawami Keplera czy Newtona jako przypadkowych. Szczytem jest przyjęcie pewnej arbitralnej stałej (ok. 0,997) po to, aby jakaś zależność między orbitą Księżyca a Ziemi okazała się „nieprzypadkowa” i „bardzo dokładna”. Denerwuje też pokrętne (okrężne i nie wynikające z rzeczywiście zachodzących zjawisk) dochodzenie do pewnych praw fizycznych - jakby autorzy chcieli się po prostu popisać umiejętnością liczenia.

Być może moja opinia jest zbyt surowa dlatego, że tak wielkie nadzieje z tą książką wiązałem. Możliwe że komuś innemu by się ona spodobała. Jednak jako rzetelne źródło wiedzy (że o kiepskim stylu pisania nie wspomnę) odradzam tę książkę każdemu.

1 komentarz: