Post ten chciałem napisać zaraz po wyborach, ale nie za bardzo chciało mi się go pisać. Jest strasznie negatywny. Ale muszę z siebie to wyrzucić, więc przeniosłem go na koniec roku.
Przeczytałem jakiś czas temu na Onecie pewien artykuł o rzeczywistych nastrojach i poglądach ludzi w PRLu, w czasach Solidarności. W skrócie: większość Polaków miała Solidarność gdzieś, liczyło się bardziej stabilność finansowa, dostępność produktów itp niż jakaś abstrakcyjna wolność. Cytując:
"W istocie społeczeństwo było podzielone, a od zbuntowanych i pragnących wolności liczniejsi byli ci, którzy przede wszystkim chcieli spokoju, uporządkowanych reguł życia, a także oczekiwali instrukcji, co jest prawdą, a co nie, co jest słuszne, a co nie, tak by mogli się czuć zwolnieni z samodzielnego analizowania sytuacji. Akceptowali zatem autorytet, który to podpowiada i daje gwarancję codziennego porządku, zachowania hierarchii i pewność stabilnej przyszłości".
Nie jestem w stanie sam stwierdzić prawdziwości tych twierdzeń, ale obserwując mentalność rodaków w czasie rządu PiSu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że historia się powtarza. I to zadziwiająco dokładnie! Polecam z resztą przeczytać cały artykuł, bo takich twierdzeń jak żywo opisujących wyborców PiS (i nie tylko ich) jest więcej.
W trakcie tych rządów wielu Polaków dało się nabrać na pisowską narrację, która odmalowywała wszystkich, którzy im się sprzeciwiali jako wrogów i zdrajców, którzy rozbiorą Polskę na spółkę z Niemcami i Rosją. To ich obwiniano o całe zło, które się działo, o wszelkie niepowodzenia i tp. - dokładnie jak za PRLu (stwierdzam na podstawie artykułu). I to w zasadzie jest jedyna rzecz, której nie będę w stanie zrozumieć nigdy: jak można być aż tak bardzo zaślepionym, żeby 2/3 Polaków którzy PiSu jako takiego nie popierają uznać za nie-polaków, zdrajców i wrogów Polski!
A ludzi tych było około 1/3 całej populacji. To jest straszne.
Ale z tych pozostałych 2/3 nie wszyscy byli przeciwko PiSowi. Część wolała się nie mieszać, mówiąc najczęściej, że polityka ich nie interesuje. PiSu co prawda nie popierali, ale nie obchodziło ich, że będąc u władzy szkodzą oni naszemu państwu. Kiedyś w radiu słyszałem jakąś statystykę która dzieliła właśnie Polaków na mniej więcej 3 równe części: 1/3 popierała PiS, 1/3 była obojętna i 1/3 była przeciwna. Biorąc pod uwagę frekwencje wyborcze, można więc powiedzieć, że tak naprawdę tylko jakieś ok. 1/5 - 1/6 społeczeństwa naprawdę jest przeciwna rządom nieudaczników, kłamców i złodziei. A smutna prawda jest taka, że większość z nich jest temu przeciwna raczej z powodów ekonomicznych, niż światopoglądowych.
Chociaż może jestem niesprawiedliwy - raz, że te poglądy się nie wykluczają, a dwa że powody ekonomiczne są też bardzo ważne i często również dotyczą kwestii życia i śmierci, tak samo przecież jak kwestie światopoglądowe.
Niezależnie jednak od tego będę się upierał, że jest to mimo wszystko prawda. Jeśli zobaczymy, z jakich powodów protestowali Polacy, to okaże się że w ogromnej większości chodziło o pieniądze - a konkretnie o niskie wypłaty. Tak protestowali nauczyciele, tak protestowali lekarze i pielęgniarki, tak też protestowali policjanci, którym jakoś nie przeszkadzało pałowanie i gazowanie protestujących kobiet. Bardzo podobnie było w czasach Solidarności (cały czas powtarzam za artykułem). Co należy jednak zaznaczyć: każda grupa protestowała osobno, sama dla siebie (o czym będę pisał niżej).
Rodzi to smutną refleksję, że Polak Polakowi nie jest żadnym rodakiem. Czasem w przypływie największego pesymizmu mówię sobie nawet, że nie istnieje coś takiego jak Naród Polski. Jest państwo polskie będące pewnym administracyjnym tworem, jest jakaś grupa „etniczna” polaków, mówiąca wspólnym językiem, mająca podobne zwyczaje i historię - ale nie stanowimy jednolitego narodu. To oczywiście tylko takie depresyjne gadanie, ale prawdą jest, że nie jesteśmy ze sobą solidarni, że nie obchodzi nas los innych Polaków, byleby nam samym żyło się znośnie.
A to źle. Bardzo źle - ponieważ bardzo łatwo byłoby nas zniszczyć. Przytoczę z resztą w tym miejscu wiersz niemieckiego pastora luterańskiego Martina Niemöllera z 1946 (z Wikipedii - również polecam przeczytać, ponieważ również widać pewne podobieństwo do mentalności niektórych naszych rodaków w obliczu PiSowskiego rozmontowywania państwa):
Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
Z resztą, jakby nie patrzeć, to właśnie się PiSowi udało: zniszczyli każdy aspekt funkcjonowania naszego państwa, ponieważ jednych ludzi nie obchodził los drugich. Deforma edukacji? „Przecież nauczyciele mają tak dobrze! Super zarabiają, mało pracują i jeszcze się upominają o więcej kasy! Z resztą na co komu szkoła - to się w życiu i tak nie przyda.” (naprawdę tego rodzaju opinie słyszałem - i to nie jakieś pojedyncze, odosobnione zdania). Podobnie w każdym innym przypadku.
Żeby tego było jednak mało, często na obojętności się nie kończy. Jak sugerują powyższe wypowiedzi o nauczycielach, często jesteśmy strasznie wrogo nastawieni do innych, często też rodzi się w nas agresja wobec innych współziomków. Czasem z byle powodu a czasem agresją wybuchają nawet ludzie, którzy sami popełnili jakieś przekroczenie norm społecznych, kiedy zwrócić im na to uwagę.
To rozprzestrzenienie się chamstwa w każdej możliwej przestrzeni wspólnej zostało dodatkowo ułatwione wmawianiem nam oklepanych frazesów o tym, że człowiek kulturalny nie wdaje się w czcze dyskusje z głupcami, czy innych podobnych. I nikt teraz nie chce się z takimi osobami zadawać: bo to niekulturalne, bo nie warto szarpać się z gó**em, bo nie chce się zniżać do jego poziomu. A takie ludziki myślą sobie wtedy, że im wszystko wolno. A nam, często też po prostu zmęczonym życiem, łatwiej jest po prostu odwrócić wzrok, olać sprawę i mieć spokój na jakiś czas.
Strasznie rozpowszechniona jest też taka zwykła, codzienna hipokryzja. Rzecz jasna wszyscy nie lubimy ludzi, którzy kradną, ale o kradzież oskarżają innych, którzy kłamią ale o kłamstwa oskarżają innych itp. Ale ja mam tu na myśli takie zwykłe, codzienne sytuacje. Przykładowo: sam byłem parę razy świadkiem gdy ludzie, którzy sami zablokowali alejkę w sklepie chwilę później lub wcześniej mieli pretensje do innych, że blokują przejście.
*
Moim osobistym feblikiem jest logiczne, racjonalne myślenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy ludzie muszą posiadać tą umiejętność - ja sam z resztą też doskonały pod tym względem nie jestem, delikatnie mówiąc. Ale można by sobie życzyć, żeby przynajmniej jakaś większość ludzi posiadała jakieś podstawowe umiejętności w tym zakresie, choćby intuicyjne tylko, nie wyuczone.
Tymczasem już od dawna obserwuję, że ludzie łykają najbardziej nawet oczywiste fałsze - takie, do przeanalizowania których wystarczy nie żadna znajomość logiki (bo skąd, skoro nigdzie jej nie uczą), ale naprawdę chwila zastanowienia i/lub jedno zapytanie wpisane w wyszukiwarkę. Ale łatwiej jest polegać na emocjach. Jeśli coś ludziom pasuje, zgadzają się z tym bezrefleksyjnie i powtarzają dalej, jak gramofon. Jeśli nie - potrafią wykazać się zadziwiającą umiejętnością stosowania argumentów ad personam, pomimo nie posiadania żadnej wiedzy na temat różnych rodzajów argumentów. Bo o stosowaniu merytorycznych argumentów rzadko kiedy może być mowa.
O głupocie jako zjawisku (niekoniecznie społecznym) czytałem już u Stanisława Lema. Wg niego źródłem (niemalże?) wszelkiego zła na tym świecie jest właśnie głupota. Podobne poglądy ma Carlo M. Cipolla, który w swoim eseju „The Basic Laws of Human Stupidity” opisuje właśnie to zjawisko, jego podstawowe aspekty i przekonuje, że ludzie głupi są nieporównywalnie bardziej niebezpieczni niż ludzie źli. Przy czym definiuje on ludzi głupich w kontekście społecznym jako takich, którzy szkodzą innym sami nie osiągając przy tym żadnych korzyści.
Esej napisany był w 1976, możliwe więc, że Lem od niego zaczerpnął tą ideę, a możliwe że idea ta istniała już wcześniej i obydwaj panowie po prostu wyrazili to, co uważało wielu ludzi przed nimi. Na potrzeby tego postu jest to nieważne.
Problem z takimi ludźmi jest taki, że nie przekonują ich żadne(!) argumenty. Można im przedstawiać bezpośrednie nagrania, nawet takie, na których ich idole dosłownie przyznają się do popełnienia przestępstwa - to w żaden sposób nie zmieni ich zdania. Żadne ekspertyzy, żadne wyroki - nic! Ludzie tacy reagują właśnie agresją na jakąkolwiek konfrontację i szkodzą innym, nawet jeśli nie bezpośrednio, to właśnie w kontekście politycznym wybierając idiotów, manipulatorów, cyników i złodziei.
Ludzie ci stanowią niebywały wręcz balast, który często cofa całe społeczeństwa nawet o kilka wieków w rozwoju. I nawet jeśli ten efekt jest tylko tymczasowy i „oficjalny”, to przecież i tak ma strasznie negatywny wpływ na wszystkich i na wszystko.
*
Być może mam zbyt pesymistyczne podejście. Jeśli miałbym być szczery, to tego wszystkiego, co opisałem, nie widuję aż tak często na codzień. Ale te problemy istnieją, dają o sobie znać względnie często (robiąc to w dosyć przykry sposób) a przede wszystkim mają ogólny wpływ na całokształt naszego życia.
No ale znowu - może wyolbrzymiam ten problem. Przyznać muszę, że w życiu przeszedłem póki co dwie fazy polegające najpierw na etapie pewnego entuzjazmu wobec ludzi, zastępowanego później stopniowo przez mizantropię(*). Teraz jestem właśnie tym drugim etapie. Czy z niego wyjdę? Nie wiem. Czy wyjdziemy kiedyś z tej głupoty jako społeczeństwo? Tego też nie wiem.
(*) - Specjalnie dałem link do definicji, żeby czytelnik upewnił się, że na pewno zna znaczenie tego terminu. Przepraszam za takie protekcjonalne traktowanie, ale przekonałem się, że niestety ludzie często nie znają znaczenia wielu słów, których tak lubią używać. Także konkretnie tego słowa.