Miałem wcześniej zamiar napisać coś niecoś o mitach i innych rzeczach dotyczących pandemii. Nie chciało mi się jednak zbytnio pisać a i tak to, co wyprodukowałem nie chciało mi się układać w jakąś spójną całość. Postanowiłem więc, że po prostu zgromadzę tu parę myśli w takiej luźnej postaci.
Argumentów odnośnie panującej aktualnie pandemii słyszałem wiele - ogromna większość z nich była tak niezborna, że nie wiadomo nawet, przeciwko czemu tak konkretnie była skierowana, co miała pokazać. Wydaje mi się że tak konkretnie to miała po prostu dać ujście frustracji jaką odczuwają wszyscy, tak jak ten artykuł
Jednym z najbardziej konkretnych argumentów był ten przeciwko obowiązkowi noszenia maseczek. Krótko: wg. przeciwników tego nakazu noszenie maseczek nic nie daje, to raz. Dwa - że nie ma żadnych naukowych dowodów na ich skuteczność. I jedno i drugie to bzdura, i tak: są na to naukowe dowody (na końcu podlinkuję do artykułów, które szerzej o tym piszą).
Główne nieporozumienie, jak mi się wydaje, pochodzi z niezrozumienia, po co nosi się maseczki. One same nie ochronią nikogo przed zarażeniem. Razem z trzymaniem dystansu i higieny mają one ograniczać rozprzestrzenianie się kropelek z wirusami, spowalniając w efekcie ilość zachorowań tak, aby służba zdrowia dała radę „przerobić” chorych.
Apropo higieny: jednym z antymaseczkowych argumentów miało być rzekome powodowanie przez ich noszenie infekcji grzybiczych lub innych. W tej kwestii najlepsze odparcie takiego argumentu, jakie widziałem to po prostu porównanie do noszenia bielizny: jeśli codziennie zmieniasz na nową, nic nie złapiesz. Jak nosisz przez wiele dni ciągle to samo, to nie dziw się, że wyskakują ci tam jakieś pryszcze, bąble lub coś gorszego.
Edit: innym "godnym" wspomnienia "argumentem" było odwołanie się do jakiejś wolności osobistej. Że niby noszenie maseczek ją ogranicza - no wiecie, jak pasy samochodowe czy inne tego typu ograniczenia. Nie jestem pewien czy jest wogóle sens pochylać się nad takimi infantylnymi roszczeniami.
Co prowadzi nas do dwóch kolejnych problemów.
Pierwszy to jeden z kolejnych „argumentów”: że jak mamy teraz pandemię, to nikogo innego już nie przyjmują, bo „są”/liczą się tylko chorzy na COVID. To jeden z tych niezbornych argumentów, o których wspomniałem - nie wiadomo w sumie, co on ma udowadniać.
Kwestia jest problematyczna, bo tymi chorymi też trzeba się zająć, a niestety nie można ich mieszać z innymi chorymi z oczywistych raczej powodów. Służba zdrowia zawsze była w opłakanym stanie, a obecna sytuacja tylko to unaoczniła. Jeśli dodamy do tego kiepskie decyzje ludzi odpowiedzialnych za walkę z pandemią (chodzi nie tylko o rząd, chociaż oczywiście głównie o nich) dostaniemy efekt taki jak widzieliśmy: pozamykane na wszelki wypadek lub zapchane chorymi na COVID szpitale i brak opieki dla innych chorych.
Drugi problem to właśnie owe decyzje służące walce z pandemią. Wprowadzony na wiosnę lockdown był zrealizowany w sposób mówiąc najdelikatniej jak to tylko możliwe bezsensowny. Ale miał być wprowadzony z bardzo konkretnego powodu - tylko nie wiem, czy rządzący akurat z tego sobie zdawali sprawę. Myślę, że chyba wydawało im się jednak coś innego. Otóż ten lockdown miał przygotować służbę zdrowia na walkę z pandemią. Oczywiście nie zrobiono tego, czego rezultaty odczuwamy do dzisiaj.
Odnośnie zaś służby zdrowia: Nie chcę oczerniać w żaden sposób lekarzy, pielęgniarek ani żadnego innego pracownika którzy dawali z siebie wszystko w czasie trwania tej pandemii (czy chociaż pomagali innym chorym poza szpitalami) - chwała im i ich poświęceniu. Ale nie można niezauważyć, że (o czym wspomniałem wyżej) służba zdrowia od dawna była w opłakanym stanie. I było tak zarówno z winy rządzących (nie tylko tego rządu), jak i z winy samych właśnie pracowników służby zdrowia którzy nader często mieli głęboko gdzieś pacjenta i jego problemy. Dlatego byliśmy teraz świadkami wielu patologicznych sytuacji, które nigdy, nawet w pandemii, nie powinny mieć miejsca.
O decyzjach podejmowanych w trakcie trwania tej pandemii nie zamierzam się rozpisywać: tylko idiota może nie widzieć, że są one głupie i motywowane chęcią zbicia politycznego kapitału czy osiągnięcia innego rodzaju korzyści.
To z resztą jest powodem tego, że spora część ludzi nie stosowała się do zaleceń i nakazów. W mojej okolicy praktycznie każdy nosił maseczki, chociaż wielu nie nosiła ich prawidłowo - ale wiem, że w innych miastach nie było już tak fajnie pod tym względem. Gorzej było też wszędzie z trzymaniem dystansu czy dezynfekcją rąk (patrzałem w sklepach). Także w zakładach pracy nie przestrzegano tych nakazów zbyt sumiennie (sam miałem doświadczenie raczej z urzędami, ale myślę, że wszędzie tak było). A historie jakie słyszałem o ludzkim zachowaniu są naprawdę potworne. Przykładowo ostatnio słyszałem jak ktoś, kto jeszcze był chory i się źle czuł, ale skończyła mu się już kwarantanna (głupie przepisy) więc pojechał sobie w odwiedziny do rodziny. Z resztą każdy z nas słyszał takie historie.
A ja wcale nie oceniam źle tych ludzi - jak już powiedziałem, chaos zmienianych co chwilę bezsensownych nakazów i zakazów sprawił, że ludzie tak naprawdę nie wiedzieli już, co robić i mieli tego wszystkiego dosyć. Poza tym nie widząc sensu w tych obostrzeniach większość zaczęła uważać, że są to po prostu widzimisie tych na górze (tych, których mało kto lubi - nawet ci, którzy na nich swego czasu głosowali).
Chociaż z drugiej strony o ile nie przeszkadzało mi, gdy widziałem kogoś bez maseczki jeśli nie kaszlał i nie kichał, o tyle skręcało mnie jak diabli gdy taki jegomość z dumnie uniesioną głową kaszlał na lewo i prawo, bo mu się nie chciało nawet zasłonić ust
A z tym zasłanianiem ust i nosa jest u nas naprawdę duży problem. Mało kto się do tego stosował kiedykolwiek - to są moje obserwacje jeszcze sprzed pandemii. Gdy wprowadzano te nakazy wyrażałem cichą nadzieję, że może w końcu w Polsce pojawi się taka „kultura chorowania”, podobnie jak w przykładowo Japonii, gdzie ludzie chorujący sami noszą maseczki, bo tak po prostu wypada. Ale już wiem, że to się nie zmieni i dalej będziemy kaszleć i kichać na wszystko i wszystkich, bo nigdy nas nie uczono tego, że to bardzo nieprzyzwoite (o zwykłej odpowiedzialności i higienie nawet nie wspominając).
Z resztą, skoro jesteśmy przy polakach: zawsze byliśmy podzieleni. To akurat całkowicie normalne - każdy ma inne poglądy, inaczej myśli itd. Ale rządy *** oraz pandemia pokazały niesamowity wręcz obraz nienawiści i pogardy jaką jeden polak potrafi czuć do innego. Straszne i smutne
Skoro zaś mowa o decyzjach i informacyjnym chaosie, nie sposób nie wspomnieć też o statystykach, które nawet gdy nie zostały jeszcze scentralizowane, były mało wiarygodne: ludzie sami często nie zgłaszali się na badania, gdy zaczynali się źle czuć, ale nawet gdy się zgłaszali to częsty scenariusz był taki, że wcale nie kierowano ich na jakiekolwiek badania ani nawet na kwarantannę (nawet, gdy wiedziano, że taka osoba miała kontakt z kimś kto na pewno zachorował na COVID)! Z tego co słyszałem, przejść na COVID mogło już nawet 10% polaków. A może i więcej.
Ale wracając do samej choroby: bardzo często słyszałem argument, że to jest po prostu kolejna grypo-podobna choroba, niektórzy twierdzili nawet że wcale nie ma większej śmiertelności (co jest nieprawdą) lub (co usłyszałem jeden raz, niedawno) że do czerwca więcej było chorych na grypę niż na COVIDA (ciekawe, dlaczego akurat do czerwca).
Kolejny niezborny argument, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Nie słyszałem jakoś, żeby służba zdrowia była kiedyś sparaliżowana szpitalami zapchanymi chorymi na zwykłą grypę. Także śmiertelność nie ma tu większego znaczenia - ważniejsze w tej chwili jest to, że zachorowań jest po prostu bardzo dużo w bardzo krótkim czasie i nie dajemy rady leczyć wszystkich pacjentów (co z resztą ma też wpływ na wskaźnik śmiertelności).
Pewną odmianą tego argumentu, czy czasem dodatkiem, jest powtarzanie mitu, jakoby testy wykrywające tego wirusa lub przeciwciała na niego były już to bardzo niedokładne (dużo fałszywych wyników), już to że bardzo niespecyficzne (potrafią wykryć zwykłą grypę czy przeziębienie). Jest to oczywiście nieprawda. „Najlepszy” argument z tego repertuaru jaki słyszałem, to że sam twórca tych testów (PCR) powiedział, że nie służą one do wykrywania tego koronawirusa - co jest o tyle zabawne, że sam gościu zmarł na kilka miesięcy przed pojawieniem się pierwszych przypadków choroby i odkryciem tego wirusa. Najgłupszy zaś „dowód” na ich nieprzydatność o jakim słyszałem miał polegać na zanurzeniu testu w soku pomarańczowym.
Inne „argumenty” tego rodzaju, nie mające większego znaczenia dla oceny rzeczywistości stwierdzały, że pandemie w przeszłości były o wiele groźniejsze, do czego dodaje się czasem argumenty że WHO zmienia sobie definicje pandemii czy odporności stadnej. I o ile są to fakty, a z faktami się nie dyskutuje, o tyle podobnie jak wyżej - nie ma to większego wpływu na obecną sytuację. Możemy się kłócić o takie czy inne liczby, definicje, zżymać się na takie a nie inne polityczne decyzje, ale chorych od tego nie ubędzie - a to jest największy problem w czasie pandemii.
A przy okazji: mała ciekawostka. Na przełomie lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdy panowała epidemia hiszpanki istniała w USA „Liga Antymaseczkowa”. Jak widać historia lubi się powtarzać.
Wracając jednak do lockdownu i innych tego typu decyzji. Na wiosnę, gdy wprowadzono pierwszy lockdown wyraziłem zdanie (wśród znajomych tylko), że państwo i gospodarka mogłyby spokojnie funkcjonować, trochę gorzej niż normalnie ale nie tak źle jak to teraz widzimy, gdyby po prostu wprowadzić pewne ograniczenia (w liczbie gości, nakazy higieniczne itp). Mielibyśmy dużą ilość chorych, to prawda, ale cała reszta nie ucierpiałaby aż tak.
Praktycznie wogóle nie słyszałem od nikogo podobnego argumentu - nawet od przeciwników wprowadzanych restrykcji. Dopiero niedawno widziałem, że ktoś napisał coś w tym stylu, z podaniem odpowiednich liczb nawet. Niestety artykuł jakoś mi uciekł, może jak go znajdę kiedyś, to dopiszę.
Ale za to słyszałem argument porównujący niestosowanie się do zasad totalnego lockdownu do ludobójstwa. Argument ten był przedstawiony na blogu pewnego, hmm... , „lewaka” (pewien amerykański bloger, naprawdę nie wiem jak prawidłowo opisać jego poglądy, bo nie lubię żadnych etykietek i przez to jestem w nich trochę niezorientowany: progresywny, ulra politycznie poprawny, SJW, amerykański feminizm i takie tam). Bo wg. takich ludzi to, że zniszczone zostało już, a w przyszłości jeszcze zostanie zniszczone życie wielu ludzi nie ma większego znaczenia, skoro umierają ludzie.
Ten bloger sam natomiast nie miał żadnych oporów, żeby zażartować sobie innym razem z gilotynowania miliarderów...
I naprawdę, żal mi każdego kto umrze na tą chorobę. Pewien mój znajomy, młodszy ode mnie, „chłop jak dąb” jak to się czasem mówi, zmarł na COVID - i tak, to naprawdę było na COVID. Ja sam cały czas żyję w strachu o rodziców. Ale w kwestiach etycznych bardzo ciężko jest przeprowadzać tego typu „obliczenia” czy porównania:
[zniszczone życie miliona osób] < [śmierci tysiąca osób]
Nie można po prostu pominąć faktu, że wiele ludzi straci pracę, oszczędności, może nawet życie (choćby dlatego, że służba zdrowia przestała de facto funkcjonować). To trochę podobna sytuacja jak w przypadku „prolajferów” - najważniejsze utrzymać przy życiu jak najwięcej ludzi, reszta jest dla nich bez znaczenia.
Ale doczekaliśmy do końca roku i w końcu mamy szczepionkę. Szczepionkę której wszyscy wyczekiwaliśmy z utęsknieniem od wiosny. I nagle okazuje się, że mało kto chce się szczepić (nie tylko w Polsce). Dlaczego?
Rozmawiałem z różnymi osobami na ten temat. Z mojej wiedzy tylko jedna z nich była antyszczepionkowcem - i nie wierzę też, że większość społeczeństwa właśnie takimi jest. Dlatego wkurza mnie niepomiernie, gdy ktoś obala w necie mity na temat szczepionek, czy czasem wręcz dzieli z tego powodu ludzi na antyszczepionkowców i resztę.
Ludzie nie mają zaufania do tej konkretnej szczepionki - to jeden z powodów. Jest tak w dużej mierze z powodu informacyjnego chaosu ale także z powodu zaangażowania w całą sprawę grubszej polityki, pieniędzy i wielkich korporacji.
Drugą przyczyną jest brak zaufania zarówno do naszych polityków (ktoś pamięta jeszcze, co się stało z zakupionymi przez nasz rząd respiratorami czy maseczkami?) jak i do służby zdrowia (ktoś naprawdę wierzy, że w razie wystąpienia jakichś poważniejszych skutków ubocznych otrzyma jakąś konkretną pomoc?). I z tego też powodu drażni mnie, gdy jakiś polityk, celebryta czy nawet jakiś znany lekarz szczepi się i pokazuje: patrzcie, nic mi nie jest. On będzie prawidłowo obłużony a w razie czego otrzyma odpowiednią pomoc. Taki szaraczek jak ja nie może raczej na to liczyć.
Do tego wiemy, że ta szczepionka, mimo iż przebadana, jest tak po prawdzie trochę eksperymentalna. Została dopuszczona na specjalnych warunkach i może w każdej chwili zostać wycofana - co jest swoją drogą używane jako „argument” przez przeciwników tych szczepień, a co jest tak po prawdzie „standardową” procedurą, jeśli można tak powiedzieć o czymś co stosuje się w wyjątkowych przypadkach. Również inne tego rodzaju „argumenty” przytaczają efekty, o których od samego początku mówiono, że powinny z pewną częstością występować i których powinniśmy się spodziewać.
Oczywiście w necie nie brak też fałszywych wiadomości dotyczących strasznych rzeczy, jakie dzieją się po podaniu tej szczepionki, ale czemu się dziwić, skoro słyszy się np. w radiu lub widzi w necie, że w do pewnego punktu szczepień dostarczono już rozmrożoną partię szczepionek, przez co muszą być one zużyte w ciągu paru dni (a jak nie zużyją, to co się z tym stanie? wyleją? czy wzorując się na polskiej tradycji januszostwa wcisną to komuś nieświadomemu?), albo że w jakiejś tam innej partii wykryto nieprawidłowości przy przewożeniu? Lub o „błędnym” tłumaczeniu ulotki na język polski?
Do tego dochodzą różne pomysły politycznych „geniuszy” które maja wprowadzać obowiązek tego szczepienia, jakieś paszporty, ulgi czy inne tego typu rzeczy. Cała masa różnych foliarzy oczywiście od razu podchwytuje ten temat i zaczyna w necie fantazjować o obozach koncentracyjnych dla niezaszczepionych i takie tam.
O ile sam obowiązek szczepienia na niektóre choroby rozumiem i popieram (także w kontekście podróżowania czy wykonywania pewnych zawodów), o tyle w tym przypadku jest na to albo za wcześnie (pamiętajcie - te szczepionki dopiero się pojawiły) albo na dłuższą metę nie ma to większego sensu (ta choroba się dopiero pojawiła i istnieją przesłanki, że będzie ewoluować w kierunku mniejszej śmiertelności). Tak czy siak pomysł w tej chwili głupi.
Ja sam natomiast bardzo chciałbym się zaszczepić - ostatecznie czekam na to już od wielu miesięcy. Głównie z troski o bliskich, ale też żeby zrobić samemu coś, żeby to wszystko wróciło w końcu do „normalności”. Ale mówię szczerze - i wcale się tego nie wstydzę - widząc to wszystko, co się dzieje, póki co się powstrzymam. Chcę zobaczyć jak rozwinie się sytuacja, co będą robić nasi politycy, jak da sobie radę nasza służba zdrowia, jakie przekręty będą robione (a może wszystko będzie dobrze?).
I to by było na tyle. Można by jeszcze długo i dużo pisać o tych rzeczach, ale w końcu trzeba przestać. Tekst z pewnością wyszedł mi krzywo, ale jak go zacznę poprawiać to nigdy go nie opublikuję .
Tak że życzę wszystkim zdrowego, normalniejszego Nowego Roku .
Obiecane artykuły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz