Od czasu do czasu widuję w sieci dyskusje na temat tego, czy nie trzeba by ograniczyć prawa wyborcze różnym ludziom. Dzieje się tak z reguły przy okazji różnych wyborów, ale nie tylko. Z tego co pamiętam, propozycje, które padają z reguły dotyczą poziomu edukacji (osoby lepiej wykształcone mają być mądrzejsze, więc lepiej będą decydować o losach państwa - co jest przecież takie prawdziwe) lub pracy/odprowadzania podatków (żeby wyeliminować tzw. patologię żyjącą z zasiłków - co niestety również wyklucza ludzi, którzy np. z powodu niepełnosprawności nie mają możliwości podjęcia pracy, ale kto by się tam przejmował ich prawami, nie?).
Obydwie te propozycje można w zasadzie sprowadzić do poziomu zamożności: istnieje całkiem dobra korelacja między poziomem wykształcenia a zamożnością. Podobnie z posiadaniem pracy: To dziwnie zabrzmi, ale tzw. patologie żyjące z zasiłków to często rodziny zmagające się z wielopokoleniową biedą. Biedę też można dziedziczyć i ciężko się z niej wyrwać, jeśli się jest biednym - takie błędne koło. Ale nie o tym chciałem mówić.
Są to rozwiązania bardzo niesprawiedliwe, wykluczają bowiem ludzi z powodów, na które rzadko kiedy mają pełen wpływ.
Niedawno przyszedł mi jednak (niestety ) do głowy pewien pomysł: jak stworzyć system, który w sprawiedliwy sposób mógłby wykluczać skrajnie głupie, leniwe i nieodpowiedzialne jednostki. System uważam za sprawiedliwy, ponieważ daje on szansę (i to sporą) każdemu. Co więcej, ma on pewną dosyć ważną zaletę.
Otóż przed wyborami każdy uprawniony wyborca wyrażający chęć głosowania musiałby zdać krótki egzamin z ogólnej wiedzy z różnych dziedzin życia.
Ale to bez sensu, bo takich odpowiedzi można się wyuczyć na blachę!
Ależ właśnie o to chodzi! Zadaniem mojego systemu nie jest segregacja ludzi na tych lepszych i gorszych. Ma on zmusić ludzi, żeby się czegokolwiek wyuczyli. Żeby zdobyli jakąś wiedzę. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, kto wierzy w jakąś alternatywą rzeczywistość i tak nie będzie wierzył w odpowiedź, której udzieli na egzaminie po to, żeby zdać. Ale nie o to chodzi.
Wiele ludzi żyje w swojej bańce informacyjnej i wcale nie stara się z niej wyjść. Mało kto w ogóle zadaje sobie trud, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o różnych sprawach. Taka konieczność wyuczenia się odpowiedzi, nawet z jakichś gotowców znalezionych w internecie, ma takich ludzi trochę szturchnąć, żeby trochę rozruszali swoje zardzewiałe zwoje mózgowe .
Co więcej, nie jest to jakiś agresywny przymus. Tacy ludzie będą marudzili, że pytania są „tendencyjne”, motywowane „ideologicznie” itp, ale wyuczą się odpowiedzi, zdadzą i będą mogli głosować na kogokolwiek tylko zechcą. A potem będą mogli wrócić do swojego życia i dalej wierzyć w swoje bajki. Z jednym małym wyjątkiem: osoby skrajnie fanatyczne odmówią udzielenia prawdziwej odpowiedzi - w imię „zasad”. Między innym takie osoby ma ten system odsiać.
A czy to nie będzie drogie?
Ło panie! Jeszcze jak! Ale wybory same w sobie są drogie, a jednak z nich nie rezygnujemy, bo uważamy, że są warte tych kosztów. Powstaje więc tylko pytanie, czy taki system też jest tego warty? Na to pytanie jednak nie jestem w stanie odpowiedzieć nawet samemu sobie. Wg. mnie zależy po prostu, jakie miałyby być nasze oczekiwania wobec systemu demokratycznego. Czy chcemy, żeby działał „na odwal”, po prostu niech se każdy wrzuci kartkę do urny, czy chcemy budować coraz lepsze, świadome społeczeństwo.
A kto miałby układać i sprawdzać te pytania?
Najlepiej by było, aby układała je jakaś interdyscyplinarna rada naukowa Ale biorąc pod uwagę to, co napisałem wyżej - o tym, do czego taki system ma tak naprawdę służyć - to tak po prawdzie mogliby je sobie układać nawet sami politycy. Niech tam każda startująca partia da komisji parę swoich pytań i gotowe.
Oczywiście nie mogłyby to być żadne pytania tendencyjne, w stylu: „który kraj jest najlepszy na świecie i dlaczego ZSRR”, czy coś podobnego . Takie pytania PKW miałaby wręcz obowiązek odrzucić. Pytania musiałyby być sformułowane w rodzaju: „Jak wysoka była inflacja w zeszłym roku wg. GUS”, albo „Ile wynosi deficyt budżetowy”. Przy czym najlepiej byłoby chyba, aby miały one postać wielokrotnego wyboru. I też nie chodzi tutaj o to, żeby udzielać dokładnych odpowiedzi, ale żeby zdający wyborca wiedział mniej więcej, o jakich wielkościach mówimy - więc żadnych odpowiedzi w stylu:
a) 4.1% b) 4.2%tylko raczej
a) około 4% b) około 10%.
Sprawdzaniem takich egzaminów musiałyby się zająć komisje wyborcze, co de facto oznacza utworzenie dodatkowych etatów dla ich członków. To byłoby pewnie główne źródło kosztów.
Tak jak ja to sobie wyobrażam, przed przykładowo wyborami parlamentarnymi tworzy się na 3 miesiące (nie upieram się przy tym okresie) komisje wyborcze, które powiedzmy w soboty przyjmują przez 8 godzin wyborców. Taki wyborca wchodzi sobie do lokalu, pobiera kartę egzaminacyjną, siada w kabinie czy za jakąś przegrodą - jak w trakcie głosowania i zaznacza odpowiedzi. Następny krok jest najbardziej wrażliwy, ponieważ komisja musi sprawdzić takie pytania bez żadnej anonimowości - bo musi wiedzieć, kto zdawał i czy zdał. Jedyne rozwiązanie, jakie tu widzę, to automatyczny system komputerowy, który będzie skanował kartę z odpowiedziami i sprawdzał wg. klucza i następnie drukował oficjalne potwierdzenie: zdałeś, albo nie zdałeś.
Z takim wynikiem wyborca może się zgodzić (jeśli zdał, to na pewno się zgodzi), albo może się odwołać. I jeszcze raz powtarzam, czemu ma służyć ten system: ma on z jednej strony odsiać ludzi skrajnie leniwych, głupich itp. - a z drugiej strony zmusić ludzi do pewnego wysiłku intelektualnego. Dlatego uważam, że każdy powinien mieć prawo do przynajmniej jednej poprawki. Osobiście stawiam na tylko jedną. Zdawanie do skutku uważam za całkowicie nietrafione. Poprawkę taką można by zdać w dowolnym dla siebie terminie przed wyborami po prostu przychodząc ponownie na egzamin. Potem już tylko pozostawałoby odwołanie do sądu (bo odwoływać można się od wszystkiego).
I to wszystko.
No dobra, ale jakie pytania miałyby tam się znaleźć?
Tak jak napisałem, najlepiej by było, gdyby ustalaniem takich pytań zajęły się jakieś mądre głowy. Ja sam widziałbym tu po prostu pytania związane w jakiś sposób z tym, jak funkcjonuje państwo (ale w bardzo szerokim zakresie). Przy czym musiałyby to być zarówno pytania „teoretyczne” (w stylu: kto odprowadza podatki do budżetu państwa), ale też praktyczne (jak we wspomnianym już przykładzie: ile wynosiła w zeszłym roku inflacja wg. GUS). To musiałby być naprawdę szeroki zakres, więc zahaczający też o wydarzenia międzynarodowe.
Kolejna ważna rzecz, to że prawidłowe odpowiedzi na takie pytania powinno się móc łatwo znaleźć w internecie. Nie powinny to być żadne zagadnienia, o których można dowiedzieć się dopiero po przeczytaniu jakiegoś podręcznika czy spędzeniu paru godzin na dokopywaniu się do jakichś trudno dostępnych materiałów w internecie.
Taki system może dosyć łatwo ulec wypaczeniu.
Oczywiście że tak. Każdy system można wypaczyć. Popatrzmy na nasz obecny system: podejrzane głosy z DPSów czy innych podobnych placówek (nie mówię, ze ze wszystkich), komisje wyborcze nie umiejące porządnie zliczyć głosów, bezsensowny podział na okręgi i kombinowanie przy nich (tzw. gerrymandering). Ale nie rezygnujemy z tego systemu, tylko staramy się, żeby działał jak najlepiej.
Więc to nie jest argument przeciwko wprowadzeniu takiego systemu.
A jaki ma sens takie kombinowanie? Pewnie i tak większość ludzi zda.
Prawdopodobne tak. Dlatego nie twierdzę, że taki system ma sens - to tylko propozycja, która w dodatku (jak wspomniałem) nie ma tak naprawdę ograniczać niczyich praw wyborczych, tylko raczej zwiększenie świadomości politycznej społeczeństwa.
Nikt tego i tak nie wprowadzi.
Cóż, ja w cuda raczej nie wierzę, więc muszę się z tym zgodzić. Każda partia - ale chcę tu podkreślić że absolutnie nie każda partia w takim samym stopniu - stosuje pewne manipulacje, przekłamania, niedopowiedzenia czy czasem wręcz bezczelne kłamstwa. Może te bardziej normalne partie by się nawet zgodziły, jeśli taka byłaby wola społeczeństwa. Ale partie populistyczne zdecydowanie nie pójdą na coś takiego - jest to absolutnie wbrew ich żywotnym interesom. Takie partie mogą istnieć i działać tylko i wyłącznie dlatego, że ich wyborcy są wybitnie niedoinformowani (delikatnie mówiąc) i przez to łatwo nimi manipulować. Mój system by to zwalczał i przez to pośrednio zwalczał takie partie.
No i zawsze jeszcze pozostaje pytanie, które zadałem wcześniej: czy to byłoby warte zachodu? Nie wiem tego i nie potrafię sobie tak naprawdę tego wyobrazić.
Dlatego proszę cały ten tekst potraktować jako luźne przemyślenia, które mają czytelnikowi dostarczyć pewnej lekkiej strawy dla myśli i nic więcej .