sobota, 8 listopada 2025

Edukacja wyborcza

Od czasu do czasu widuję w sieci dyskusje na temat tego, czy nie trzeba by ograniczyć prawa wyborcze różnym ludziom. Dzieje się tak z reguły przy okazji różnych wyborów, ale nie tylko. Z tego co pamiętam, propozycje, które padają z reguły dotyczą poziomu edukacji (osoby lepiej wykształcone mają być mądrzejsze, więc lepiej będą decydować o losach państwa - co jest przecież takie prawdziwe) lub pracy/odprowadzania podatków (żeby wyeliminować tzw. patologię żyjącą z zasiłków - co niestety również wyklucza ludzi, którzy np. z powodu niepełnosprawności nie mają możliwości podjęcia pracy, ale kto by się tam przejmował ich prawami, nie?).

Obydwie te propozycje można w zasadzie sprowadzić do poziomu zamożności: istnieje całkiem dobra korelacja między poziomem wykształcenia a zamożnością. Podobnie z posiadaniem pracy: To dziwnie zabrzmi, ale tzw. patologie żyjące z zasiłków to często rodziny zmagające się z wielopokoleniową biedą. Biedę też można dziedziczyć i ciężko się z niej wyrwać, jeśli się jest biednym - takie błędne koło. Ale nie o tym chciałem mówić.

Są to rozwiązania bardzo niesprawiedliwe, wykluczają bowiem ludzi z powodów, na które rzadko kiedy mają pełen wpływ.

Niedawno przyszedł mi jednak (niestety ) do głowy pewien pomysł: jak stworzyć system, który w sprawiedliwy sposób mógłby wykluczać skrajnie głupie, leniwe i nieodpowiedzialne jednostki. System uważam za sprawiedliwy, ponieważ daje on szansę (i to sporą) każdemu. Co więcej, ma on pewną dosyć ważną zaletę.

Otóż przed wyborami każdy uprawniony wyborca wyrażający chęć głosowania musiałby zdać krótki egzamin z ogólnej wiedzy z różnych dziedzin życia.

Ale to bez sensu, bo takich odpowiedzi można się wyuczyć na blachę!

Ależ właśnie o to chodzi! Zadaniem mojego systemu nie jest segregacja ludzi na tych lepszych i gorszych. Ma on zmusić ludzi, żeby się czegokolwiek wyuczyli. Żeby zdobyli jakąś wiedzę. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, kto wierzy w jakąś alternatywą rzeczywistość i tak nie będzie wierzył w odpowiedź, której udzieli na egzaminie po to, żeby zdać. Ale nie o to chodzi.

Wiele ludzi żyje w swojej bańce informacyjnej i wcale nie stara się z niej wyjść. Mało kto w ogóle zadaje sobie trud, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o różnych sprawach. Taka konieczność wyuczenia się odpowiedzi, nawet z jakichś gotowców znalezionych w internecie, ma takich ludzi trochę szturchnąć, żeby trochę rozruszali swoje zardzewiałe zwoje mózgowe .

Co więcej, nie jest to jakiś agresywny przymus. Tacy ludzie będą marudzili, że pytania są „tendencyjne”, motywowane „ideologicznie” itp, ale wyuczą się odpowiedzi, zdadzą i będą mogli głosować na kogokolwiek tylko zechcą. A potem będą mogli wrócić do swojego życia i dalej wierzyć w swoje bajki. Z jednym małym wyjątkiem: osoby skrajnie fanatyczne odmówią udzielenia prawdziwej odpowiedzi - w imię „zasad”. Między innym takie osoby ma ten system odsiać.

A czy to nie będzie drogie?

Ło panie! Jeszcze jak! Ale wybory same w sobie są drogie, a jednak z nich nie rezygnujemy, bo uważamy, że są warte tych kosztów. Powstaje więc tylko pytanie, czy taki system też jest tego warty? Na to pytanie jednak nie jestem w stanie odpowiedzieć nawet samemu sobie. Wg. mnie zależy po prostu, jakie miałyby być nasze oczekiwania wobec systemu demokratycznego. Czy chcemy, żeby działał „na odwal”, po prostu niech se każdy wrzuci kartkę do urny, czy chcemy budować coraz lepsze, świadome społeczeństwo.

A kto miałby układać i sprawdzać te pytania?

Najlepiej by było, aby układała je jakaś interdyscyplinarna rada naukowa Ale biorąc pod uwagę to, co napisałem wyżej - o tym, do czego taki system ma tak naprawdę służyć - to tak po prawdzie mogliby je sobie układać nawet sami politycy. Niech tam każda startująca partia da komisji parę swoich pytań i gotowe.

Oczywiście nie mogłyby to być żadne pytania tendencyjne, w stylu: „który kraj jest najlepszy na świecie i dlaczego ZSRR”, czy coś podobnego . Takie pytania PKW miałaby wręcz obowiązek odrzucić. Pytania musiałyby być sformułowane w rodzaju: „Jak wysoka była inflacja w zeszłym roku wg. GUS”, albo „Ile wynosi deficyt budżetowy”. Przy czym najlepiej byłoby chyba, aby miały one postać wielokrotnego wyboru. I też nie chodzi tutaj o to, żeby udzielać dokładnych odpowiedzi, ale żeby zdający wyborca wiedział mniej więcej, o jakich wielkościach mówimy - więc żadnych odpowiedzi w stylu:

  a) 4.1%
  b) 4.2%
tylko raczej
  a) około 4%
  b) około 10%.

Sprawdzaniem takich egzaminów musiałyby się zająć komisje wyborcze, co de facto oznacza utworzenie dodatkowych etatów dla ich członków. To byłoby pewnie główne źródło kosztów.

Tak jak ja to sobie wyobrażam, przed przykładowo wyborami parlamentarnymi tworzy się na 3 miesiące (nie upieram się przy tym okresie) komisje wyborcze, które powiedzmy w soboty przyjmują przez 8 godzin wyborców. Taki wyborca wchodzi sobie do lokalu, pobiera kartę egzaminacyjną, siada w kabinie czy za jakąś przegrodą - jak w trakcie głosowania i zaznacza odpowiedzi. Następny krok jest najbardziej wrażliwy, ponieważ komisja musi sprawdzić takie pytania bez żadnej anonimowości - bo musi wiedzieć, kto zdawał i czy zdał. Jedyne rozwiązanie, jakie tu widzę, to automatyczny system komputerowy, który będzie skanował kartę z odpowiedziami i sprawdzał wg. klucza i następnie drukował oficjalne potwierdzenie: zdałeś, albo nie zdałeś.

Z takim wynikiem wyborca może się zgodzić (jeśli zdał, to na pewno się zgodzi), albo może się odwołać. I jeszcze raz powtarzam, czemu ma służyć ten system: ma on z jednej strony odsiać ludzi skrajnie leniwych, głupich itp. - a z drugiej strony zmusić ludzi do pewnego wysiłku intelektualnego. Dlatego uważam, że każdy powinien mieć prawo do przynajmniej jednej poprawki. Osobiście stawiam na tylko jedną. Zdawanie do skutku uważam za całkowicie nietrafione. Poprawkę taką można by zdać w dowolnym dla siebie terminie przed wyborami po prostu przychodząc ponownie na egzamin. Potem już tylko pozostawałoby odwołanie do sądu (bo odwoływać można się od wszystkiego).

I to wszystko.

No dobra, ale jakie pytania miałyby tam się znaleźć?

Tak jak napisałem, najlepiej by było, gdyby ustalaniem takich pytań zajęły się jakieś mądre głowy. Ja sam widziałbym tu po prostu pytania związane w jakiś sposób z tym, jak funkcjonuje państwo (ale w bardzo szerokim zakresie). Przy czym musiałyby to być zarówno pytania „teoretyczne” (w stylu: kto odprowadza podatki do budżetu państwa), ale też praktyczne (jak we wspomnianym już przykładzie: ile wynosiła w zeszłym roku inflacja wg. GUS). To musiałby być naprawdę szeroki zakres, więc zahaczający też o wydarzenia międzynarodowe.

Kolejna ważna rzecz, to że prawidłowe odpowiedzi na takie pytania powinno się móc łatwo znaleźć w internecie. Nie powinny to być żadne zagadnienia, o których można dowiedzieć się dopiero po przeczytaniu jakiegoś podręcznika czy spędzeniu paru godzin na dokopywaniu się do jakichś trudno dostępnych materiałów w internecie.

Taki system może dosyć łatwo ulec wypaczeniu.

Oczywiście że tak. Każdy system można wypaczyć. Popatrzmy na nasz obecny system: podejrzane głosy z DPSów czy innych podobnych placówek (nie mówię, ze ze wszystkich), komisje wyborcze nie umiejące porządnie zliczyć głosów, bezsensowny podział na okręgi i kombinowanie przy nich (tzw. gerrymandering). Ale nie rezygnujemy z tego systemu, tylko staramy się, żeby działał jak najlepiej.

Więc to nie jest argument przeciwko wprowadzeniu takiego systemu.

A jaki ma sens takie kombinowanie? Pewnie i tak większość ludzi zda.

Prawdopodobne tak. Dlatego nie twierdzę, że taki system ma sens - to tylko propozycja, która w dodatku (jak wspomniałem) nie ma tak naprawdę ograniczać niczyich praw wyborczych, tylko raczej zwiększenie świadomości politycznej społeczeństwa.

Nikt tego i tak nie wprowadzi.

Cóż, ja w cuda raczej nie wierzę, więc muszę się z tym zgodzić. Każda partia - ale chcę tu podkreślić że absolutnie nie każda partia w takim samym stopniu - stosuje pewne manipulacje, przekłamania, niedopowiedzenia czy czasem wręcz bezczelne kłamstwa. Może te bardziej normalne partie by się nawet zgodziły, jeśli taka byłaby wola społeczeństwa. Ale partie populistyczne zdecydowanie nie pójdą na coś takiego - jest to absolutnie wbrew ich żywotnym interesom. Takie partie mogą istnieć i działać tylko i wyłącznie dlatego, że ich wyborcy są wybitnie niedoinformowani (delikatnie mówiąc) i przez to łatwo nimi manipulować. Mój system by to zwalczał i przez to pośrednio zwalczał takie partie.

No i zawsze jeszcze pozostaje pytanie, które zadałem wcześniej: czy to byłoby warte zachodu? Nie wiem tego i nie potrafię sobie tak naprawdę tego wyobrazić.

Dlatego proszę cały ten tekst potraktować jako luźne przemyślenia, które mają czytelnikowi dostarczyć pewnej lekkiej strawy dla myśli i nic więcej .

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Powyborczy rant

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, pojawiło się wiele dyskusji na temat tego, czy ktoś by został i walczył za Polskę, czy by jednak uciekał za granicę. Jedni mówili, że nie zamierzają walczyć za polityków, deweloperów, bankierów itp. I ja ich całkowicie rozumiałem. Drudzy z kolei argumentowali, że jest za co walczyć: tu żyją nasze rodziny, przyjaciele, tu dorastaliśmy i pokochaliśmy tą ziemię. I ich również całkowicie rozumiałem.

Ja sam nie wiedziałem, co bym zrobił - z tej prostej przyczyny, że ciężko wyobrazić sobie, jak się zachowa człowiek w jakiejś trudnej sytuacji. Skłaniałem się raczej do zostania, aczkolwiek moja obecna sytuacja życiowa sprawiłaby, że w tym momencie i tak bym nie poszedł walczyć (opiekuję się schorowanym ojcem).

Teraz to się zmieniło. Już wiem na pewno, że jeśli będę miał taką możliwość, to nie będę walczył za ten kraj. Dlaczego?

Połowa moich rodaków wybrała na prezydenta człowieka, o którym wiemy lub którego podejrzewa się o następujące rzeczy:

  • Sutenerstwo. Istnieją świadkowie, którzy twierdzą, że Nawrocki w przeszłości pracując jako ochroniarz w Grand Hotelu załatwiał gościom prostytutki i czerpał z tego korzyści majątkowe.
  • Związki ze światem przestępczym i środowiskami neonazistowskimi. I nie chodzi tu o znajomości w stylu: chodziłem z nimi do podstawówki czy byłem na wiecu i podszedł do mnie. Sam Nawrocki usprawiedliwia się z tych związków, mówiąc że ograniczają się one tylko do sportu lub miały związek z jego pracą - ale im nie zaprzecza.
  • Odnośnie poprzedniego punktu: podpiera się pozytywną opinią wydaną przez ABW. problem w tym, że ta opinia została wydana przez szefa ABW związanego z PiSem po tym, gdy w trakcie procedury sprawdzającej dostał opinię negatywną.
  • Walki w ustawkach kibolskich. Nawrocki sam się do tego ponoć przyznał, a na pewno temu nie zaprzeczał. Piszę to, bo wielu jego zwolenników walczy z tymi zarzutami, jakoby pochodzą one od jednego tylko i to mało wiarygodnego świadka.
  • Wynajem pokoi w hotelu muzealnym bez płacenia za nie, mimo że mieszkał 5km dalej (wszczęto w tej sprawie śledztwo).
  • (To jest raczej żałosne niż złe, ale też warto wspomnieć): Napisał książkę pod pseudonimem Tadeusz Batyr po czym... w anonimowym wywiadzie (jako Batyr) chwalił się, że zainspirował go Karol Nawrocki, a jako Karol Nawrocki chwalił Tadeusza Batyra.
  • W trakcie debaty na żywo zażył jakiś środek pobudzający. Niektórzy twierdzą, że był to tzw. SNUS lub woreczek nikotynowy, których sprzedaż w Polsce jest nielegalna, chociaż samo posiadanie już nie. Cokolwiek by to nie było, sam fakt, że MUSIAŁ to zrobić bardzo źle o nim świadczy (bo samo posiadanie takiego nałogu akurat nie za bardzo - wiele osób pali tytoń lub zażywa go w różnej postaci, że o alkoholu nie wspomnę).
  • No i na koniec najgorsze. I to już nie są żadne domniemania, tylko fakty. I samo to już powinno go pogrążyć: oszukał pewnego starca i przejął w podejrzanych okolicznościach jego mieszkanie, jego samego porzucając w DPSie.

Możliwe, że o czymś nie napisałem - a to co o nim wiemy lub podejrzewamy to prawdopodobnie tylko czubek góry lodowej.

30% Polaków to twardy elektorat PiSu - i tak by go wybrali. Mają oni umysły tak bardzo zaczadzone propagandą i nienawiścią do „tych drugich”, że nawet jakby na ich oczach Nawrocki połamał krzyż i podtarł się biblią, to i tak by zrobili jakieś fikołki mentalne, żeby go uznać za porządnego Polaka i katolika, który ich obroni przed „lewacką Unią”.

Tych ludzi karmiono propagandą ukazującą wszystkich innych niż PiS jako zdrajców Polski, którzy mieli tą Polskę sprzedać Niemcom, którzy mieli zmuszać dzieci do bycia gejami lub do zmiany płci, którzy mieli sprowadzać do Polski rzesze złych imigrantów, którzy będą Polaków gwałcili, grabili i mordowali. Ci ludzie to autentyczny ciemnogród, którego nie obchodzą fakty ani rzeczywistość.

Ale 20% głosujących uznało Nawrockiego, człowieka o którym powiedzieć, że jest podejrzany to jakby nic nie powiedzieć, jako „mniejsze zło” niż Trzaskowski, człowiek światowy i wykształcony, bez jakiejś mrocznej przeszłości, któremu można co najwyżej zarzucić, że jest zależny od Tuska albo że jest kiepskim politykiem, co też nie wcale jest takie oczywiste.


Powiem dosadnie: jebać ich!

Jebać ich wszystkich!

Mam już tego dosyć!

I jebać też wszystkich symetrystów, którzy od jakiegoś czasu kwiczą, że nie należy zrażać do nas wyborców PiSu nazywając ich ciemnogrodem, fanatykami itp.

Przez osiem pieprzonych lat rządów PiSu uśmiechałem się do ludzi, którzy uważali mnie w najlepszym razie za idiotę a w najgorszym za zdrajcę. Starałem się spokojnie dyskutować i najlepsze co mnie spotkało, to drwiące uśmieszki, a w najgorszym obelgi. Do tych ludzi nie trafiają ani fakty, ani logika, ani szacunek, ani kultura. Nie ma rzeczy, które by ich do nas przekonały - dlatego pierdolcie się!

I jebać też wszystkich, którzy teraz „analizują” błędy popełnione przez KO i sztab Trzaskowskiego, które spowodowały ich porażkę. Technicznie może i mają rację co do konkretnych zarzutów. Tylko że w normalnym kraju ktoś taki jak Nawrocki nie dostałby więcej niż parę procent głosów i Trzaskowski wygrałby z nim z palcem w d****. Z kimś innym może już nie. Nawet z kimś innym z PiSu...


Ten kraj i ten naród zasługują na wszystko złe, co go spotka. Sam sobie na to zapracował. A pracował długo, bo w zasadzie od czasów szlacheckich (jeśli nie dłużej), gdy byle warchoł mógł zerwać obrady sejmu i gdzie zawsze istniała reakcja ściągająca nas w błoto zacofania cywilizacyjnego i umysłowego.

I tylko żal mi będzie dobrych ludzi, którzy tu mieszkają oraz poświęcenia naszych przodków, którzy walczyli i pracowali, aby ten naród mógł istnieć.

*

Walka oczywiście nie jest skończona. KO to partia mierna i nieudolna, co pokazali już nie raz - chociaż nie jest prawdą, co wielu ostatnio powtarza, że nic nie robią (w szczególności: nic dobrego). Ludzie na nich głosują, bo nie rozumieją, że MAJĄ inny wybór - ale wolą zamiast tego wybierać stary, sprawdzony beton, bo tak jest „bezpieczniej”.

Fakt, brakuje nam paru partii, które zapełniałyby lukę w przestrzeni możliwych poglądów ekonomicznych i światopoglądowych. Może jeszcze powstaną.

Mi najbardziej brakuje „lewicy”, która oferowałaby jakieś konkrety zwykłym ludziom (i to wcale nie dlatego, że to na obietnicach dla takich ludzi PiS zdobył swoją popularność). Tak, walka o prawa mniejszości seksualnych i kobiet jest ważna - ale zdaje się przesłania ona oczy tym politykom na inne ważne rzeczy: na problemy mężczyzn, na problemy zwykłych robotników, na problemy mieszkaniowe zwykłych ludzi i inne. Te problemy istnieją - nie rozwiązano ich w przeszłości, co więcej nasilają się dzięki działaniom miliarderów, wielkich korporacji i populistycznych, konserwatywnych polityków.

Nie wiem, czy mi samemu starczy sił, żeby chodzić jeszcze na wybory. Po prostu nie widzę już sensu. Chyba jednak będę chodził, będę głosował „przeciwko”, skoro nie mogę „za” - nawet, jeśli ciemnota będzie zwyciężać. Ostatecznie nic mnie to nie kosztuje. Ominął nas los Węgier i Turcji, ale gdy PiS znowu dorwie się do władzy, tym razem już nie odpuści. Tego możemy być pewni.

Widać tu z resztą pewne analogie do wyborów w USA. Kamali Harris wielu ludzi nie wybrało - pomimo że nie popierali Trumpa - bo wmówiono im, że gdy zostanie prezydentką, ich dzieci w szkole będą zmuszane do zmiany płci. Tak samo straszy się Trzaskowskim, że chce „seksualizować” dzieci. Tak samo jak u nas straszono imigrantami i „lewactwem”. Tam prezydentem został skazany przestępca i w drugiej kadencji po prostu puścił wodze wszystkim swoim zapędom. U nas będzie podobnie, jeśli PiS odzyska pełnię władzy.

Dlatego trzeba się przeciwstawiać. Może w końcu ludzie zajarzą, że nie ma sensu głosować na stary beton i zaczną głosować na mniejsze partie. Może wtedy chociaż niektórym wyborcom PiS coś się przestawi w głowach i też zaczną głosować na inne partie (jakiekolwiek by one nie były). Ja w tym momencie w tym właśnie widzę nadzieję dla Polski. Mam z resztą dosyć polegania na KO jako na mniejszym źle.

Gwoli jasności: gdy miałem wybór, nie głosowałem na nich, tylko właśnie na różne mniejsze partie czy raczej ich przedstawicieli.

No nic, świat się jeszcze nie skończył i trzeba żyć dalej. Wszystkim ludziom dobrej woli życzę jak najlepiej i jak najwięcej sił, a pozostałym mówię: jebcie się.

czwartek, 29 maja 2025

Druga tura wyborów prezydenckich 2025

Wiem, że mało kto tu zagląda i wiem, że już późno, ale w dotychczasowych dyskusjach na temat tego, na kogo i dlaczego głosować - zarówno tych internetowych jak i w rzeczywistym życiu - nie padły argumenty, które chcę przedstawić.

Są to dwa kontrargumenty i dotyczą one następującego rozumowania: „Nie popieram co prawda Nawrockiego, ale z takich czy innych powodów nie chcę głosować na Trzaskowskiego, dlatego będę głosował za Nawrockim”.

Po pierwsze: jeśli ktoś nie chce być hipokrytą i chce być uczciwy intelektualnie, powinien dokładnie takie samo rozumowanie zastosować w drugą stronę: Jeśli nie popierasz Trzaskowskiego, to czy dopuszczasz możliwość, że z takich czy innych powodów możesz nie chcieć głosować za Nawrockim?

Jeśli odpowiedź brzmi negatywnie, to jest to zwykła ściema, pseudo-usprawiedliwienie mające na celu raczej przekonanie innych do własnej opcji.

Jeśli odpowiedź brzmi pozytywnie - to dlaczego wybierasz jednak tą pierwszą opcję? Trzaskowski nie jest kandydatem idealnym. Ludzie doskonale sobie zdają z tego sprawę - w I turze oddało na niego głos „tylko” 31.5% biorących udział w głosowaniu. Ale alternatywą jest Nawrocki, którego określić jako człowieka podejrzanego byłoby nadużyciem stosowania eufemizmów. To nie jest wybór między dżumą a cholerą - to jest wybór między katarem a ebolą.

Druga rzecz odnosi się do twierdzenia, że monopol władzy jest zły i że gdy Trzaskowski zostanie prezydentem, to KO będzie miało za dużo władzy. Technicznie jest to prawda, ale jeśli się nad tym chociaż trochę zastanowić, pojawia się parę problemów:

1. KO nie ma teraz władzy. W Parlamencie „rządzi” koalicja, którą KO jest tylko częścią. Znaczącą częścią - to prawda, ale taką, która musi jednak liczyć się ze zdaniem pozostałych koalicjantów. To jest zupełnie odmienna sytuacja niż gdy w parlamencie rządził samodzielnie PiS.

2. Za dwa lata są kolejne wybory do parlamentu i PiS niestety może wygrać. Wtedy, gdy prezydentem zostanie Nawrocki, znowu będziemy mieli monopol władzy, ale tym razem (znowu) będzie to partia, która z demokracją nie ma nic wspólnego (o prawie czy sprawiedliwości nawet nie wspominając).

Co wtedy będą mówić ludzie, którym się nie podoba to, że partia „rządząca” ma „swojego” prezydenta? Nic. Jest tak jakoś dziwnie, że niektórzy wobec PiSu mają o wiele mniejsze wymagania, niż wobec pozostałych partii. PiS może bezczelnie kraść, kłamać, psuć państwo itd - i jakoś im to uchodzi na sucho. Mało tego - jeszcze im się elektorat bardziej betonuje. Gdy KO (lub inna partia) zrobi coś niewłaściwego, ale co w porównaniu z PiSowskimi przekrętami jest po prostu śmiechu warte, nagle spada im drastycznie poparcie (słusznie skądinąd, ale nie o to teraz chodzi).

Nie lubię KO, chciałbym żeby zniknęło ze sceny politycznej, tak samo jak PiS. Ale nie jestem symetrystą. Nie ma między nimi żadnego porównania. PiS i KO to nie jest jedno zło. To pierwsze reprezentuje autorytarny model władzy, to drugie mimo wszystko demokrację. A jeśli chcemy, żeby inne partie miały chociaż szansę wybić się i wyprzeć z polityki te dwa betonowe bloki, to musimy wybrać demokrację, ktokolwiek by ją nie reprezentował.