Kiedyś, z okazji Haloween, wspomniałem o tym, jacy to fajni potrafią być święci – pod warunkiem, że nie będzie się im zbyt dokładnie przyglądać (w religii to reguła i dotyczy właściwie wszystkiego). Słyszałem o kilku takich, kiedyś pewnie też wyszukam o nich coś niecoś. Dzisiaj jednak chciałbym podzielić się informacjami na temat pewnej sławnej postaci, powszechnie szanowanej i podziwianej, która chociaż świętą jeszcze nie jest, to jednak za taką jest przez wielu uważana i świętą najprawdopodobniej niedługo zostanie.
Mowa o tytułowej Matce Teresie z Kalkuty.
Kiedy wyszukać w Googlach jej imię, pojawia się mnóstwo obrazków życzliwej, uśmiechniętej staruszki. Przesympatyczna postać, ale czy na pewno?
Kiedy czyta się opisy tego, co w rzeczywistości działo się w podległych jej placówkach, włos na głowie jeży się bardziej nawet, niż gdy przypomni się o praktykach stosowanych w polskich sierocińcach prowadzonych przez siostry boromeuszki (chociaż może nie – nie wiem).
W skrócie – zakonnica owa miała dosyć specyficzne poglądy na temat cierpienia. Uważała, że cierpienia zbliżają chorych do Boga, więc odmawiała im nawet podstawowej opieki medycznej. Także zasady higieny nie były zbytnio przestrzegane w jej hospicjach. Skutkiem tego tysiące ludzi umierało (co często byłoby do uniknięcia dzięki diagnozie lekarskiej) w jej domach w cierpieniach i strasznych warunkach sanitarnych.
Co ciekawe, sama Teresa, gdy zachorowała, szukała pomocy u fachowych lekarzy w dobrze wyposażonych zachodnich szpitalach.
Kolejny zarzut dotyczy sposobu wydawania przez nią finansów. Wyobraźcie sobie, że dajecie pieniądze jakiemuś wolontariuszowi na chore dziecko, a później dowiadujecie się, że ów wolontariusz sprzeniewierzył zebraną kasę na remont mieszkania. Nie wkurzyłoby was to? Matka Teresa wydawała pieniądze dane jej na walkę z ubóstwem i na jej hospicja na... budowę nowych klasztorów i na dzieła misyjne .
Dodatkowo – często jej pieniądze pochodziły z nieciekawych źródeł. Matka Teresa lubiła bowiem bratać się z podejrzanymi typkami.
Nie jest to bynajmniej wyjątek w Kościele Katolickim. I wiem – byłem katolikiem więc znam tłumaczenie mające to usprawiedliwiać: chodzi o to, żeby nie zamykać się na grzeszników. Jednak w praktyce zawsze chodzi tu o grzeszników, którzy mają albo pieniądze, albo władzę a których grzechy są lub ocierają się o zbrodnię! Gdy zgrzeszy zwykły człowiek, w zwykły sposób, Kościół potrafi być wobec niego nieubłagany i – przykładowo – odmawia takim ludziom sakramentów czy grozi im nawet ekskomuniką.
Jest jeszcze trochę innych zarzutów pod jej adresem. Nie chcę się jednak tutaj rozpisywać – niżej podałem parę linków do artykułów, z których czerpałem informację. Myślę zresztą, że to co napisałem wystarczy każdemu człowiekowi ze zdrowym sumieniem nie odczuwać sympatii do tej „dobrotliwej” staruszki. Wiadomo jednak, że Kościół zdrowego sumienia nie ma, więc spodziewam się, że zostanie ona jednak świętą. Mi osobiście rzecz jasna to wisi – przecież i tak nie wyznaję żadnych świętych(*). Chciałem jedynie pokazać stan moralny jednej z największych religii świata.
(*) - Jest takie fajne powiedzenie, które chciałem tu użyć. Niestety i bez niego mój artykuł (podobnie jak pozostałe poruszające temat religii) w obecnym klimacie politycznym zagrożony jest uznaniem go za obrazę czyichś uczuć, więc wolę się powstrzymać. Co prawda jak ktoś będzie chciał się przyczepić, pewnie i tak to w niczym nie pomoże, ale mimo wszystko...
Do poczytania: