wtorek, 1 lipca 2014

Książki

Od dziecka byłem uczony, że książki są skarbnicą mądrości. Bardzo często mówiły mi to osoby, które z książką ostatni raz do czynienia miały najprawdopodobniej w podstawówce. Jako, że byłem ciekawy świata i z czytaniem problemów nie miałem (nauczyłem się czytać jeszcze zanim poszedłem do zerówki), czytałem mnóstwo książek. Wiele z nich było ciekawych, wiele z nich zawierało cenną wiedzę. Z czasem jednak, gdy posiadłem już jaki taki zasób wiedzy i zacząłem myśleć samodzielnie, zacząłem też zauważać, że nie wszystkie książki można uznać za wartościowe.

Im więcej czytałem(*), tym więcej trafiało mi się książek nudnych, czasem zawierających treści - co tu dużo mówić - odrażające, czasem też najzwyczajniej w świecie głupich.

(*) - Proces ten postępował w czasie jak mniemam z dwóch powodów. Po pierwsze - książki dla dzieci podlegają większej selekcji, niż książki dla dorosłych, przez co są bardziej wartościowe (uwzględniwszy rzecz jasna to, dla kogo są przeznaczone). Po drugie - dziecko mało wie, więc łatwiej je zadowolić. Osobnik starszy, który trochę już wiedzy zdobył, będzie miał zapewne większe wymagania.

W końcu doszedłem do wniosku, że książki żadną skarbnicą mądrości nie są. Owszem - mają taki potencjał, ale nie można ich traktować w ten sposób domyślnie. Dawno temu, kiedy edukacja była dla wybranych, teksty pisane były tworzone głównie przez ludzi mądrych, często utalentowanych, obeznanych ze zdobytą przez ludzkość wiedzą (jakakolwiek by ona nie była) - bo tylko tacy potrafili czytać i pisać. Poza tym tworzenie tekstów było procesem kosztownym i czasochłonnym.

Dzisiaj, gdzie praktycznie każdy umie czytać i pisać, a drukowanie książek jest tanie, zalewa nas powódź dzieł miernych, żeby nie powiedzieć gorzej(*). Dlatego tak trudno jest znaleźć coś wartościowego w tej masie wypocin i dlatego sądzę, że książek nie powinno się darzyć szacunkiem (a już szczególnie nabożnym) tylko dlatego, że są książkami.

(*) - W dobie powszechnego dostępu do internetu zjawisko to przybrało jeszcze na sile. Do tego stopnia, że powstały przykładowo specjalne portale dementujące powtarzane powszechnie głupoty.

Niedawno pisałem o tym, że niektórzy wierni darzą większym szacunkiem pewną określoną książkę niż życie innych ludzi - sytuacja chora sama w sobie, ale uwzględniwszy to, co napisałem powyżej, dodatkowo godna potępienia. Spotkałem się też z dosyć zaskakującą mnie reakcją znajomej mi osoby. Otóż mam w domu mnóstwo książek. Są to wyrzutki z różnych bibliotek zbierane przez lata przez mojego ojca (który książek przeczytał jeszcze więcej niż ja, chociaż w odróżnieniu ode mnie, skupiał się on raczej na rozrywce niż zdobywaniu wiedzy). Książki te stanowią, jak określił to Stanisław Lem, tzw. „literaturę wagonową” - lekka rozrywka do poczytaniu w pociągu, lub podobnej sytuacji, nie przedstawiające sobą nic wartościowego. Sam ojciec zaproponował, żeby te książki spalić, bo zajmują już zbyt wiele miejsca, a i tak nikt nie będzie ich czytał, na co ja rzecz jasna się zgodziłem. Gdy opowiedziałem o tym wspomnianej osobie, ta co prawda nie protestowała, ale stwierdziła, że jakoś głupio czułaby się paląc książki.

Chcę, żeby mnie dobrze zrozumiano - książki mogą być wartościowe i na pewno warto je czytać, gdyż rozwijają umysł i wyobraźnię. Jednak szacunek do książek wpajany nam od małego to zwykły erzac - tania namiastka szacunku dla wiedzy i mądrości, dla literatury (lub ogólnie sztuki) i piękna. Myślę, że powinniśmy porzucić uczenie kolejnych pokoleń takiego szacunku (szczególnie, że coraz więcej treści bardzo wysokiej jakości można znaleźć online) i zamiast tego zacząć je uczyć szacunku dla tego, co książki mają reprezentować.